Piątek, 31 lipca cd
Odcinek przejechany tego dnia zaznaczony jest na niebiesko, w każdym kolejnym odcinku relacji będzie się pojawiać ta mapka uzupełniona o fragment przejechanej trasy
Satu Mare to duże, ponad stutysięczne miasto rumuńskie, jedno z największych miast regionu Maramuresz. Jak wszędzie w tych rejonach mieszka tu sporo osób pochodzenia węgierskiego, czego oczywiście na pierwszy rzut oka nie widać, wyczytałem to w przewodniku
.
Tak jak rok temu w Bułgarii, tak i tu musimy wymienić walutę, Satu Mare z pewnością będzie miejscem odpowiednim. Pierwsze wrażenia są takie sobie, ulice do złudzenia przypominają te, znane z miast węgierskich, niewysokie domy ocienione drzewami, tu jednak są znacznie mniej zadbane. Przejeżdżam powolutku przez miasto wypatrując banku, a oczy mamy dosłownie dookoła głowy wszystko nas interesuje, jak to jest w tej Rumunii, gdzie watahy bezpańskich psów, gdzie te hordy dzieciaków nie odstępujące od auta. Ponieważ niczego takiego nie zaobserwowaliśmy a dojechaliśmy już w okolice centrum, bez obaw można i trzeba się zatrzymać. Parkuję w jakiejś bocznej uliczce i wyruszam na poszukiwania banku
. Ach te stereotypy..... nie dało się bez nich obejść....... Lidia jednak zostaje pilnując samochodu
. Mój pierwszy spacer po rumuńskim mieście trwał całkiem długo, nie znając realiów nie próbowałem szukać szczęścia i okazji w kilku napotkanych kantorach, nie byłem też pewien czy w każdym banku można wymienić pieniądze. W końcu dokonuję tej czynności w Banca Transilvania, wymieniam 150 euro, za jedno otrzymując 4,15 lei co zważywszy na fakt, że w kraju płaciłem za 1 euro 4,20 zł stawia naszą i rumuńską walutę w równorzędnej wartości
. Przynajmniej nie będzie trzeba przeliczać cen
.
Satu Mare nie powaliło mnie swoją urodą. Bardzo spodobał mi się jednak główny plac miasta, rozległy, zielony, z fontannami i ładnym kościołem. Bardzo mnie to miejsce zaskoczyło. Zestresowany całą sytuacją, obcym krajem, nie wziąłem ze sobą aparatu, dlatego poszukałem kilka fotek w internecie:
Piata Libertatii, główny plac miasta
Fontanna na Piata Libertatii
Katedra rzymkokatolicka
Hotel Dacia, mieści się tu też filharmonia
Katedra grekokatolicka
Synagoga
Ratusz, jeden z najwyższych budynków w Rumunii, ma 97 m wysokości
Nowoczesność w Satu Mare, deptak. W banku z żółtym szyldem, po lewej stronie zdjęcia, wymieniałem walutę
Ściskając w dłoni plik lei wracam do wyczekującej mnie przy samochodzie Lidii, wynudziła się i zaczęła się już denerwować czy coś mi się nie stało. Na szczęście wszystko jest ok, więc możemy ruszać. Tylko którędy
. Nie mamy mapy Satu Mare a planujemy wyjechać z miasta drogą zupełnie drugorzędną
. Nie pozostaje mi nic innego jak zdać się na tzw. czuja i liczyć na to, że po prostu na nią trafię. Tak naprawdę nie było tak źle, przekroczyliśmy rzekę, najpierw raz skręciłem nie tam gdzie trzeba, potem drugi raz, trochę postaliśmy w korkach co w upale nie było przyjemne. Jedna ulica była fajna
, szeroka, a na asfalcie żadnego pasa, ruch ogromny a musiałem tam nawrócić
, jakoś się wepchałem. W końcu skręcam w jakąś boczną ulicę przez osiedla i widząc nieopodal patrol policji zatrzymuję się i idę do nich z mapą. "Culciu?" pytam niepewnie pokazując kółko i białą kreseczkę na mapie oraz drogę na której stoimy. Uśmiech wykwita na twarzach młodych policjantów, mówią coś kiwając głowami potakująco
. Trafiłem
Nieśpiesznie pokonujemy boczną, przyzwoitą, rumuńska drogę. Jest strasznie gorąco, mimo otwartych całkiem okien, pęd powietrza niewiele daje. Mijane wioski wyglądają bardzo ładnie, może nie są takie zadbane jak węgierskie, ale niewiele się od nich różnią. Przekraczamy most na dużej rzece Somes, widząc polne drogi na jej brzegu zjeżdżam w dół. Trzeba trochę odpocząć, coś zjeść. Kąpiel w rzece, na którą liczyliśmy, okazała się niemożliwa, brzeg był niedostępny, zarośnięty, a woda nie wyglądała na czystą...... odświeżamy się zatem korzystając z wiezionych w butelkach zapasów brzeskiej kranówki.
Po półtorej godziny ruszamy dalej. Ponieważ dysponujemy jedynie nieszczególnie dokładną mapą 1:800 000, czasem to, co na niej widać, nie do końca pokrywa się z rzeczywistością, nie zawsze jestem pewien czy dobrze jedziemy. Mijane krajobrazy nie zaskakują niczym szczególnym, jest płasko albo lekko pagórkowato, wioski, pola, sady, gdzieniegdzie niewielkie lasy. Wyraźnie widać,że podobnie jak Bułgarom, Rumunom raczej obcy jest taki wynalazek jak kosiarka
. Obejścia często są biedne, dużo biedniejsze niż w Polsce, przynajmniej tak to wygląda.
Dość duże miasto Dej mijamy bokiem skręcając na Bistritę i Suczawę, od tego momentu zaczynają się roboty drogowe
. Na całym odcinku kładziona jest nowa nawierzchnia, droga jest poszerzana i otrzymuje nowe pobocza. Zaskakujące jest wykończenie drogi, za betonową krawędzią jest głęboki, również wybetonowany rów, nie odgrodzony żadną barierką
, nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak wyglądałby samochód i co stałoby się z ludźmi nim jadącymi po wpadnięciu z nawet niewielka prędkością do takiego rowu
. Gdy drogowcy kładą asfalt na jednym pasie, ruch na drugim odbywa się wahadłowo i jest regulowany światłami. Często zatem trzeba się zatrzymywać i odstać swoje. Ruch jest zaskakująco duży, mijane miejscowości ciągną się właściwie prawie nieprzerwanie. W Beclean objazd, bocznymi, wąziutkimi uliczkami, kolejne spowolnienie. Zatrzymuję się na mijanej stacji i uzupełniam zawartość baku, ceny rumuńskiej benzyny przyjemnie zaskakują bo są ok 50 gr niższe niż w Polsce i wynoszą około 3.80 - 4 zł za litr.
Zbliża się wieczór, upał już tak nie doskwiera. Do naszego celu, miasta Bistrita jest już blisko, warto byłoby się rozejrzeć za jakimś miejscem na nocleg. Właściwie rozglądamy się cały czas i niewiele z tego wynika, wszędzie są zabudowania, nie ma lasów. W ten sposób dojeżdżamy do miasta i musimy go minąć, sprawia bardzo dobre wrażenie, np. jechaliśmy piękną, ocienioną starymi drzewami arterią, przy której stoją ładne, stare wille. Wszędzie pełno samochodów, ludzi, wieczorową porą miasto żyje. Wyjeżdżamy z Bistrity, z mapy wynika, że powinna płynąć po prawej niewielka rzeczka, po kilku kilometrach skręcam w jakieś łąki, zarośla i faktycznie kawałek dalej rzeka jest. Płytka, z kamienistym dnem, będzie idealna do kąpieli
Troszkę jeździmy w okolicy szukając dobrego miejsca na nocleg ale najważniejsze to wreszcie zmyć z siebie trudy trzech dni podróży. W dogodnym miejscu zjeżdżam nad sam brzeg rzeki, staję, wyciągamy wszystkie przybory, ręczniki i z przyjemnością zanurzamy się w chłodnej, szybko płynącej wodzie. Tego było nam trzeba
. Na szczęście w okolicy nie było nikogo, miałby niezłe widowisko z dwojga golasów chlapiących się w rzece
.
Podjeżdżamy kawałek i stajemy na łące, przy zaroślach. To będzie dobre miejsce na nasz pierwszy rumuński nocleg
. Gotujemy sobie szybki obiad z gotowych zupek, jemy kanapki, rozbijamy namiot i urządzamy się w środku. W ruch idą karimaty, koc, śpiwory. Jest miękko, wygodnie. Zapadły już całkowite ciemności, posmarowani zabranym (na szczęście) preparatem odstraszającym komary, których całkiem sporo wieczorową porą pojawiło się w powietrzu, zmęczeni zasypiamy.
c.d.n.