28 września, piątek Upał staje się coraz większy... 30 stopni już dawno przekroczone. Żal wyjeżdżać...
Wjazd z powrotem na autostradę następuje za Leptokarią i Litochoro, tam gdzie jedzie się też do Dionu. Mijamy Katerini i Makrygialos i tuż przed kolejnymi bramkami (przed węzłem z Via Egnatią – zjazd Eginio) opuszczamy grecką autostradę na dobre. Aleksandria, Chalkidona, gdzieś w tej okolicy uzupełniamy o kilka litrów zawartość baku i po półgodzinie jazdy bezpłatną niby-autostradą meldujemy się na granicy z Macedonią. Tam kilkudziesięciometrowa kolejka, stajemy grzecznie na końcu niezbyt jednak zadowoleni ze smażalni jaką zafundowały nam służby graniczne. Stoimy, stoimy.... stoimy.... nic się nie posuwa
. Wysiadamy z auta i w tym momencie zostajemy
namierzeni Ze srebrnego volvo stojącego jedno auto za nami wyskoczyła jakby znajoma osoba
. Nieprawdopodobne, ale jednak... jeszcze na greckiej ziemi
spotkaliśmy się z Danusią i Jej mężem – Grześkiem wracającymi z peloponeskiej objazdówki
Zaskoczenie ogromne, równie wielka radość z niezwykłego spotkania, niesamowitego zgrania w czasie i miejscu, tym bardziej że nas w ogóle miało tu nie być, a Oni wracają dzień wcześniej po zaledwie dwóch tygodniach. Nigdy się przecież wcześniej nawet nie widzieliśmy, a czuliśmy się jakbyśmy się dobrze znali od dawna... taki jest efekt lat spędzonych na cro.pl
. Opowieściom nie było końca
, zwłaszcza, że Grecy zafundowali nam strajk
i około półtoragodzinne oczekiwanie na przekroczenie granicy. Ale co tam, nudzić się na pewno nie nudziliśmy
. Wyciągnęliśmy krzesełka, dangolki także swoje gazowe „ustrojstwo”, w końcu kawki i na granicy można się przecież napić
. Jednak półtorej godziny skróciło się do godziny, nagle kolumna aut ruszyła. No i się rozjechaliśmy...
Niespodziankom w dniu dzisiejszym nie było końca, kolejną zafundowali nam Macedończycy. Nieświadomi niczego podjeżdżam pod autostradową bramkę by jak zwykle wręczyć tam 1 euro i co? Euro nie przyjmujemy
. Tylko denary albo karta... Denarów nie mamy, karty, hmm, no nie zaryzykujemy
. Po krótkiej wymianie zdań (z mojej strony po polskorosyjsku
) i popędzającym trąbieniach z tyłu, zrezygnowana „bramkarka” otworzyła szlaban...
Nie bardzo wiedzieliśmy co robić... zajeżdżać do kantoru, nie przejmować się?
. Stwierdziliśmy że szkoda nam czasu, jedziemy, może jakoś się uda. Na drugiej bramce – to samo, euro nie chcą. Robię zdumioną minę, wielkie oczy, eeeee....... i jednoeurowa moneta ląduje w ręce rozsądnego pana
. Bramka trzecia, tu znów większy kłopot, znów dłuższa wymiana zdań, czy raczej wiązanka pod naszym adresem, ale szlaban się otwiera. No nic, teraz jakoś się udało, na przyszły rok trzeba będzie wymienić te 10 euro na denary
.
Granica macedońsko-serbska, dwie kolejki. Ciekawe, czy znów się spotkamy?
, wszak po drodze rozpędzona, srebrna, dangolkowa strzała minęła nas bez trudu
. Granica to jednak znaczne spowolnienie... mimo, że później przyjechaliśmy to wystarczył wybór właściwej kolejki
by wcześniej ją opuścić
.
Niestety, prace przy budowie kontynuacji serbskiej autostrady przez miesiąc zbytnio się naprzód nie posunęły... tempo spadło. Mimo to wciąż jeszcze mamy jakieś 2-3 godziny zapasu w stosunku do identycznego powrotu z Grecji w poprzednim roku. Tradycyjnie zajeżdżam do Vranje, tym razem oprócz tankowania muszę najpierw wymienić euro na dinary... nie mamy zapasu, przecież mieliśmy wracać z wejściem na Maglic czyli przez Albanię, Czarnogórę i Bośnię. Zatrzymujemy się jeszcze kawałek za Vranje na przydrożnym parkingu, po chwili obok nas zajeżdża znajome Volvo
. To ostatnie już spotkanie, tym razem uskuteczniamy jeszcze kilkanaście minut rozmowy i rozjeżdżamy się.
Sporo przed Belgradem, gdzieś na autostradzie zanim jeszcze zrobi się ciemno, zatrzymujemy się na parkingu na dłuższy postój. Trzeba się trochę odświeżyć, ugotować i zjeść posiłek. W dalszą drogę ruszamy tuż przed zmierzchem. Belgrad mijamy obwodnicą mniej więcej około 21, kierujemy się tradycyjnie na zachód, autostradą na Zagrzeb. Odbicie przed granicą na Sid, gdzie jak zawsze wydajemy resztki dinarów na benzynę. Po 22 meldujemy się na granicy z Chorwacją, serbski celnik jest wyraźnie zaskoczony naszą obecnością...zresztą w ogóle zauważyłem w tym roku większe zainteresowanie służb granicznych nami i naszymi bagażami. Ten wypytuje, skąd, dokąd, dlaczego, każe otworzyć box... nie może uwierzyć, że to dwoje polskich turystów po prostu wraca z miesięcznych wakacji w Grecji
. Za to Chorwaci są tym razem mniej zainteresowani, tylko wbijają pieczątki i machają ręką. Znów jesteśmy w Chorwacji
, i żeby nie było, w tym roku też spędzimy w niej noc
.
Godzinka z hakiem przez Vukovar do Osijeka i zaraz za nim skręcamy w znane miejsce nad rozlewiskiem Drawy. To był bardzo męczący dzień, niezwykle upalny (36 stopni w Serbii pod koniec września to jakiś obłęd
). Za to o tej porze, około 23 w Chorwacji jest tylko stopni 12
. W ogóle jakoś tu inaczej, zielono, wilgotno... jesień
. Trzeba było przypomnieć sobie o śpiworach
, chwilę potem zapadamy w nich w błogi sen...
Mapki z pokonaną dziś trasą:
A – nocleg w okolicach Lamii
B – Farsala
C – Larissa
D – zjazd z autostrady na Eginio
E – punkt spotkań forumowiczów cro.pl – granica grecko-macedońska
F – granica macedońsko-serbska
G – Vranje
H – Belgrad
I – Sid i granica serbsko – chorwacka, Sid/Tovarnik
J – nocleg za Osijekiem