Dzień piętnasty, piątek, 15 sierpnia
Piątek, to nasz ostatni dzień w Pirinie i w ogóle w bułgarskich górach. Postanowiliśmy już wcześniej, że spędzimy go w sposób odpoczynkowy, ale oczywiście chcieliśmy zobaczyć też coś nowego. Nieco później niż zwykle wyruszyliśmy w stronę w schroniska Wichren, tam skierowaliśmy się w stronę południowo-wschodnią, szlakiem wiodącym do schroniska Demianica i przełęczy Gławniszka Porta. Szliśmy jakąś godzinę, może półtorej, ścieżką wśród traw, łąk, kosodrzewiny i głazów. Stopniowo odsłaniały się widoki na obie zdobyte przez nas w tym rejonie góry, Graniten i Wichren
Mijamy nieco bokiem duże i ładnie położone Ribno Ezero, oczywiście i nad nim można bez trudu zauważyć rozbite namioty i pasące się w pobliżu konie. Widać też chlapiących się w nie najcieplejszej wodzie ludzi.
Naszym celem była wspomniana przełęcz Gławniszka Porta, ale nie doszliśmy do niej
. Wczorajszy Wichren dał nam nieco w kość, zdecydowaliśmy, że dziś poodpoczywamy sobie po prostu nad jeziorem. Wyżej niż jezioro Ribno leżą dwa mniejsze jeziorka, my kierujemy się nad to trzecie, największe, noszące nazwę Dyłgo Ezero.
Jest piękna pogoda, mimo znacznej wysokości na której jesteśmy, jakichś 2300 m panuje naprawdę znaczny upał
, ciężko wytrzymać na słońcu. Na szczęście znajdujemy sobie miłe miejsce w cieniu potężnych krzaków kosodrzewiny i zalegamy na dłuuuuuugie chwile
.
Prawie jak na plaży
, nawet można by się było wykąpać w czystej górskiej wodzie, niestety jak dla mnie była ona trochę za zimna i nie udało mi się zanurzyć całkowicie
. Młodym Francuzkom które też przyszły na chwilę wraz ze swoimi towarzyszami nad jezioro zimna woda zupełnie nie przeszkadzała, spędziły w niej całkiem dużo czasu
.
Po południu niedaleko nas rozłożyła się para starszych Bułgarów, byli to ludzie na pewno już po 60-tce kto wie czy nie po 70-tce. Spędzali czas podobnie jak my, ale potem, gdy my zbieraliśmy się już do odejścia okazało się, ze oni przyszli tu po prostu na weekend
, rozłożyli sobie mały namiocik. Nie da się ukryć, że zaskoczyło nas to bardzo i już zupełnie przekonało o inności tutejszych zwyczajów. Po prostu spodobało nam się tutaj................
Trzeba wracać...........
Po południu jak zwykle przygotowujemy sobie obiadek w kuchni na dole, jak zwykle towarzyszą nam nasi gospodarze, pani, widząc nasze zupki w proszku proponuje abyśmy choć dziś tego nie jedli
, ona przyniesie nam własnej produkcji zupę. No i faktycznie wcinamy dziś bułgarską fasolową
, z młodej fasolki szparagowej.
Dzień szesnasty i siedemnasty, sobota i niedziela - powrót do domu
Wracamy, to już dziś
. Jak zwykle rano pakujemy się i nosimy nasze bagaże na dół upychając je do niewielkiego bagażnika i na tylne siedzenie. Mimo, że nie mamy już jedzenia, pakunków jest sporo. Jest przepiękna pogoda, błękitne niebo, już rano jest bardzo gorąco. Jak my zniesiemy tę podróż.............Nasz samochód wzbudza pewnego rodzaju zainteresowanie naszego gospodarza, pokazuję mu silnik, wnętrze, załadowany bagażnik. Śmieje się trochę z niego i z nas, bardzo go dziwi jak takim małym i słabym autkiem można pokonywać takie duże odległości
. Małka kołata, mówi. Da, małka, no ocień charoszaja, odpowiadam
, śmiejemy się. Pokazuje nam stojącą nieopodal starą Ładę, osobówkę przerobioną na bagażówkę, obcięty tył, dospawane boki, tzw "paka". To jego samochód, obiecuje nam, że jeżeli przyjedziemy do nich za rok, to na 2-3 dni pożyczy nam to auto byśmy jako lubiący góry mogli dojechać bez kłopotu w miejsca, do których prowadzą tak złe drogi, że szkoda byłoby uszkodzić na nich naszą Skodę. Świetny, naprawdę bardzo miły człowiek, jesteśmy wielkim pod wrażeniem jego gościnności i otwartości.
Wyruszamy, upał się wzmaga. Simitli, Pernik, Sofia oczywiście nadal w korkach. Na szczęście mniejszych więc strata czasowa nie jest duża. Bardzo chciałem odwiedzić Biełogradcik, niestety po przeanalizowaniu mapy i ilości kilometrów do przejechania uznałem to za niemożliwe do wykonania w dwa dni
. Kierujemy się na przejście z Serbią, a tam............ niestety tabuny Turków
.
Stoimy dwie godziny, zatem trzeba się będzie sprężyć
i jechać bez odpoczynku dalej. W upale to niełatwa sprawa, zwłaszcza, że wybrałem jak zwykle opcję bezautostradową. Jedziemy znaną nam już drogą przez Pirot, Knjażevac, Zajecar.
W Zajecarze zmieniamy kierunek, trochę z konieczności, ale też i chętnie, będziemy poznawać jeszcze jedno oblicze Serbii. Niedaleko za miastem niespodzianka, przejeżdżamy przez uzdrowisko noszące nazwę Brestovacka Banja. Sprawia miłe wrażenie, okolica położona jest w lesie, widać spacerujących ludzi, jest nawet coś w rodzaju deptaka.
Kilka linków do tego miejsca:
LINK1
LINK2
LINK3
Tuż za uzdrowiskiem kolejna niespodzianka, mijamy spore jezioro, z mapy odczytuję, że nosi ono nazwę Borsko Jezero. Ładne, pagórkowate okolice, lasy, rozmieszczone gdzieniegdzie plaże, w taki upalny dzień jak dziś nad jeziorem jest trochę ludzi, stoją samochody.
LINK4
LINK5
Wreszcie stajemy na chwilę i my, trzeba się trochę odprężyć, coś zjeść i odpocząć przed dalszą długą jazdą. Chętnie wykąpałbym się w jeziorze, ale niestety nie mamy czasu na takie przyjemności.
Teraz nasza droga wiedzie (kolejna niespodzianka
) górskim grzbietem. Nie ma wcale miejscowości, te leżą w dole, my poruszamy się krętą i wąską drogą wśród bukowych lasów i łąk. Bardzo ładne okolice, ciekawa trasa dla mających sporo czasu podróżników
Mijane większe miejscowości to Żagubica i Krepoljin, potem grzbiet się kończy, zjeżdżamy w dolinę rzeki Mlavy, gdzie czeka nas............. oczywiście niespodzianka
, tym razem w postaci niewielkiego, ładnego kanionu wyciętego w wapiennych skałach. Niestety nie mamy czasu by się zatrzymać, musimy jechać dalej, zwłaszcza, że mamy spore opóźnienie spowodowane zatorem na granicy i, co trzeba otwarcie powiedzie, fatalnej jakości drogą którą się cały czas poruszamy. Jest bardzo zniszczona, połatana, wąska i kręta, jedzie się bardzo wolno. Poza tym popsuła się pogoda, po upalnym dniu przyszły popołudniowe burze, przez pewien czas poruszamy się w silnej ulewie towarzyszącej jednej z nich. Mijamy Petrovac na Mlavi i niedługo potem wjeżdżamy na znaną nam już drogę w okolicach Pożarevca. A potem szybko przemykamy 60-cio kilometrowym odcinkiem autostrady, mijamy Belgrad i tankując na znanej nam już stacji na jego przedmieściach ponownie spotykamy się z niezwykłą uprzejmością i miłym nastawieniem jej obsługi.
Zapada zmrok. Mijamy Novi Sad w całkowitych ciemnościach, bez mapy i znajomości topografii jadę na kompletnego "czuja", trochę błądzimy i pewnie nie jedziemy najkrótszą drogą
ale tak naprawdę mogło być gorzej. Mijamy pogrążone już we śnie miasteczka Wojvodiny, Srbobran, Vrbas, Kula, Sombor kierując się na mijane jakby dopiero co przejście Hercegszanto/Backi Breg. Gdy zbliżamy się do niego, jest już prawie północ, w każdym razie naszym marzeniem jest przekroczyć go szybko, podjechać jeszcze kawałek i ułożyć się do snu w miłym leśnym zaciszu. I co się okazuje? Że nic z tego, czeka nas bowiem szczegółowa kontrola bagaży
. Już podjeżdżając widzieliśmy że ludzie z stojącego na przejściu samochodu wkładają do środka bagaże i różne inne przedmioty, nas czeka to samo. Zawartość bagażnika ląduje na specjalnej ławeczce, pan celnik dość skrupulatnie obmacuje każdą torbę i plecak. Szczególną ciekawość wzbudzają butelki "pety" wypełnione wodą wiezioną do mycia i gotowania w drodze, pan jest bardzo zaskoczony gdy wącha ich zawartość i okazuje się, że to naprawdę zwykła przegotowana woda a nie pokątnie kupiony alkohol
. Nie omieszkał jeszcze poświecić latarką we wszelkie zakamarki samochodu, zwłaszcza pod maską silnika
. i w końcu mogliśmy powkładać nasze rzeczy do środka i odjechać.
Kilkanaście kilometrów za granicą zjeżdżam w las, jest wpół do pierwszej w nocy gdy wreszcie zasypiamy...................
Na szczęście noc minęła spokojnie, porządnie wyspani wyruszamy około 8 rano. Nadal jest piękna pogoda zatem znana trasa przez Węgry (Baja, Szekszard, Szekesfehervar, Komarno) i nieco mniej znana przez Słowację (Nitra, Topolcany, Banovce, Trencin) i Czechy (Vsetin, Valasske Mezirici, Opava, Krnov) przebiega spokojnie i bez zakłóceń
. Wieczorem jesteśmy w domu, bardzo zmęczeni ale szczęśliwi i zadowoleni z niezwykle miłego wyjazdu. Udało się zrealizować praktycznie wszystkie ważniejsze cele, dopisała pogoda i zdrowie. Stereotypy o Bułgarii pokutujące w naszych głowach zostały zupełnie obalone.
Warto było tam pojechać..............
.
KONIEC
Małe podsumowanie :
Przejechaliśmy około 3900 km.
Orientacyjny koszt wyjazdu to 2300 zł, w tym około 900 zł na paliwo i 1000 zł na noclegi.
Przywieźliśmy około 1000 zdjęć, jak zwykle zdecydowanie za mało..............
Dziękujemy wszystkim tym, którzy poświęcili swój czas i zechcieli towarzyszyć nam w naszej górskiej, bułgarskiej przygodzie.
Pozdrawiamy
kulka53, Lidia K