W końcu zaglądnęliśmy do jednej z kilku agencji oferujących bilety promowe (zapewne nie tylko je). Dłuższą chwilę tam spędziliśmy na rozmowie z bardzo sympatyczną i uczynną panią...
po pierwsze dowiedzieliśmy się, że podobnie jak na Kimolos i Mykonos, także na Tinos nie funkcjonuje instytucja informacji turystycznej
. Na szczęście tym razem mieliśmy wydrukowane wcześniej mapki, więc nie był to jakiś problem, poza tym pani wręczyła nam malutką książeczkę-informator o wyspie.
Po drugie, okazało się, że na środę przyszłego tygodnia, czyli na dzień w którym mieliśmy zamiar opuścić Tinos, planowany jest strajk
– woleliśmy nie ryzykować i zdecydowaliśmy się zostać do czwartku, dzięki czemu wiecznie niezdobyty przez nas Maglic wciąż miał takim pozostać
.
Po trzecie, też bardzo
ważne, w końcu rozwiązała się zagadka promów pływających parami
. Chciałem kupić bilet na prom poranny, ten, który dziś rano na Mykonos nam uciekł, spytałem więc o cenę. Okazało się, że zamiast spodziewanych 70-80 euro, usłyszałem coś grubo ponad 100 euro
. Zaskoczony, spytałem dlaczego tak dużo, przecież w tamtą stronę płaciłem dużo mniej... i zagadka się wyjaśniła, ta cena to promocja
, ponieważ płyną dwa promy o tej samej porze, jest konkurencja, są więc niższe ceny
. Więc jak chcemy zapłacić mniej ( przynajmniej 30 euro, tak pamiętam) to musimy płynąć wczesnym popołudniem. Nie ma sprawy
. Ale zrozum tu człowieku zawiłości funkcjonowania greckich przewozów promowych
.
Z zakupionymi taniej (22+22+30=74 euro) biletami na czwartkowe popołudnie w radosnych nastrojach wracaliśmy do auta. Maglica co prawda znów nie zdobędziemy, ale na Tinos spędzimy w sumie całe 6 dób, a 5 pełnych dni
. Jest więc szansa, że zobaczymy to, co ta wyspa będzie chciała nam pokazać
.
Na razie trzeba znaleźć jakieś dogodne i osłonięte od wciąż bardzo silnego wiatru miejsce na nocleg. Na początek postanowiliśmy udać się na północny zachód, czyli wzdłuż południowych wybrzeży wyspy. Słynną Kionię z trudno ponoć zauważalnymi resztkami antycznej świątyni Posejdona i Amfitryty oraz z wielkim hotelem nad żwirową plażą sobie odpuściliśmy. Jechaliśmy powoli, dobra droga wznosiła się coraz wyżej na opadające stromo do morza wysokie wzniesienia wyspy. Widoki, choć pod słońce, były bardzo ładne.
Pojawiły się pierwsze gołębniki
Przyklejone do stromego zbocza Kardiani
Do Kardiani jednak nie dojechaliśmy... trochę wcześniej skręciłem w lewo i wąską asfaltówką z pieca na łeb zjechaliśmy na wybrzeże. Końcówka była szutrowa, i to w bardzo złym stanie
, no ale przecież jakoś na pewno sobie jutro poradzimy
. Bo dziś tu zostaniemy, na niewielkiej, ocienionej tamaryszkami plaży Kalivia
.
Nie było to miejsce idealne, dość mocno jednak tu wiało. W zatoczce było kilka letnich domków, w tym dwa nad samym brzegiem morza, tuż przy plaży. Była też prowizoryczna plażowa tawerna, ale jej właściciel i goście właśnie zbierali się do odjazdu. Wkrótce zostaliśmy sami, ugotowaliśmy sobie jedzonko, wykapaliśmy się i zmęczeni całodniowym zwiedzaniem, przeprawą promową, wrażeniami, zagłębiliśmy się w lekturę tego, co w naszych przewodnikach dało się wyczytać o Tinos.....
.
Mapka tej części dnia
A – miasto Tinos
B – plaża Kalivia
c.d.n.