O tej porze dnia ruiny są pięknie oświetlone... żegnaj Delos
Cóż można więcej napisać... z pewnością warto było przypłynąć na Mykonos by dostać się na Delos. Te parę dni na kurortowej wyspie jakoś przeżyjemy, natomiast gdyby nie to, nigdy nie zwiedzilibyśmy ruin które śmiało możemy umieścić w pierwszej trójce greckich wykopalisk. Delfy, Olimpia i właśnie Delos, a także Korynt i Akrokorynt, te miejsca robią największe wrażenie z tego co można jeszcze z greckich starożytności zobaczyć. Zwłaszcza Małgosia jest zachwycona Delos, dla niej jest to zdecydowanie grecki numer jeden . Może kiedyś pokusimy się o stworzenie własnych list atrakcyjności tutejszych zabytków .
Tego dnia przytrafił się nam jeszcze dodatkowy „bonus” w postaci szczególnego powrotu na Mykonos . Nie można powiedzieć, żeby tego dnia jakoś szczególnie mocno wiało, tak naprawdę było prawie bezwietrznie... jednak na morzu, popołudniu, pojawiły się całkiem spore fale. Wsiadając na nieduży stateczek nie wiedzieliśmy o tym... a że byliśmy jednymi z ostatnich pasażerów nie mieliśmy zbyt dużego wyboru miejsc siedzących bo pod pokładem zdecydowanie płynąć nie chcieliśmy. Dlatego umieściliśmy się na samym dziobie...gdy statek wypłynął z zacisznych zatoczek fale rozbijające się o jego dziób rozpryskiwały się wysoko … spadając głównie na nas . Do tego mocno bujało, naprawdę mocno trzeba się było trzymać . Oprócz nas świetnie się bawiła para starszych Anglików, ono byli chyba jeszcze bardziej mokrzy niż my . Rzecz jasna nie dało się w takich warunkach robić zdjęć, aparaty wylądowały w plecakach... a szkoda. Dla szczurów lądowych jakimi jesteśmy była to naprawdę pierwszorzędna przygoda i zabawa .
W końcu jednak dopłynęliśmy do Mykonos.
To była bardzo, naprawdę bardzo zajmująca i udana wycieczka . Ten dzień się jednak jeszcze nie skończył... o czym w następnym odcinku
c.d.n.