Dzień trzynasty, środa, 13 sierpnia
Jak już wspomniałem wcześniej, wracając późnym wieczorem do naszego pokoju zdecydowaliśmy o zmianie planów na dziś. Odpuścimy dziś górskie szczyty i wybierzemy się na wycieczkę zabytkowo - krajoznawczą
, w końcu nie samymi górami człowiek żyje. Po śniadanku i kolejnej porcji wieści z Olimpiady wyruszamy na podbój kolejnego kawałka bułgarskiej ziemi. Nasi gospodarze też już wstali, mówimy im o zmianie planów, jakoś po ich minach widać, że nie wierzą, że uda się nam zdobyć najwyższy w okolicy szczyt Wichrenu
. Z tego co mówili, mają do czynienia głównie z turystami zimowymi, zjeżdżającymi na nartach z okolicznych stoków, a ci niekoniecznie wybierają się na letnie wędrówki górskie.
Wyruszamy. Kierujemy się w prawo, czyli na wschód, w kierunku miasta Goce Dełczew. Już po chwili jazdy niespodzianka, a właściwie sporo niespodzianek, w postaci fragmentarycznego braku asfaltu na drodze. Cała droga jest wyremontowana, są nowe krawężniki i nowy asfalt, jedynie kawałkami go brakuje. Zachodzę w głowę czemu tak jest, np jedzie się kilometr czy dwa równiutkim dywanikiem i potem nagle na 100 czy 500 m odcinku jest część stara i dziurawa
. Nieźle mnie to zmartwiło bo w takim tempie to my szybko nie zajedziemy, ale na szczęście taki stan drogi ma miejsce na odcinku tylko około 10 - 15 km, potem jest już w porządku. Okazało się, że to zjawisko było związane właśnie z jakimiś przekrętami na różnych szczeblach władzy i po prostu zabrakło pieniędzy na dokończenie prac
.
Początkowy odcinek drogi wiedzie malowniczą doliną rzeki Mesty, która swój początek ma we wschodniej Rile, a już jako Nestos uchodzi do morza Egejskiego między Kavalą a Xanthi na wysokości wyspy Thassos. Ładnie tu, dookoła wznoszą się zalesione wzgórza, szerokie, wypełnione kamieniami koryto rzeki jest prawie puste, w końcu jest środek lata. Upalnego lata dodajmy, już od rana okropnie jest gorąco, wznoszące się coraz wyżej słońce przygrzewa w nasz ciemny samochód niemiłosiernie. Okolica jest raczej pusta, mijamy tylko jedną sporą wieś noszącą nazwę taką jak rzeka nad którą leży czyli Mesta. Niespiesznie przejeżdżamy 40 km dzielące nas od Goce Dełczewa, tuż przed miastem postanawiam uzupełnić zapasy benzyny co przebiega bardzo sprawnie a przy okazji mamy umyte przez "nalewacza" przednią i tylną szybę za co otrzymuje jakieś drobne. Zastanawia mnie jeszcze coś, taka lokalna ciekawostka budowniczych dróg, mianowicie wszędzie jak się kładzie nowy asfalt, robi się zjazdy na pola, boczne drogi, do domów, na stacje benzynowe właśnie. Wszędzie, ale nie w Bułgarii
. Tu nowy asfalt położony jest równo z krawężnikiem a dalej radźcie sobie sami. I dlatego często aby zjechać nawet na nowoczesne stacje benzynowe czy skręcić gdzieś w bok na skrzyżowaniu trzeba pokonać spory próg. Tak też było teraz, a żeby wyjechać z pięknej stacji Shell jeszcze musiałem ominąć ogromną dziurę usytuowaną na środku wyjazdu
W Goce Dełczewie zaplanowaliśmy mały postój. Nie żeby coś zwiedzać, ale żeby wymienić nieco euro na brakujące nam już lewy i uzupełnić nasze zapasy, głównie w chleb. Udajemy się zatem do małego sklepiku, kupujemy chleb i parę innych rzeczy, ale zauważamy też ulubiony przez Lidię dżem figowy no i kosztowaną nie dalej jak wczoraj Mastikę. Kupujemy i to
. Dżem okazał się być nieco inny niż chorwacki, rzadszy, ale w smaku bardzo podobny, natomiast alkohol, już go nie mamy
. To była duża, litrowa butelka, zawartość alkoholu to 47%. Wg bułgarskiej instrukcji, należy go przed spożyciem włożyć do zamrażarki na trochę, wtedy wytwarzają się piękne lodowe kryształki i w takiej niskiej temperaturze jest najlepszy do spożycia
.
Potem kierujemy nasze kroki do pobliskiego banku. Podchodzę do jednej z siedzących za biurkami kobiet i pokazując banknot eurowy pytam czy mogę dokonać wymiany. I to było bardzo ciekawe doświadczenie, kobieta kręci przecząco głową wyciągając jednocześnie rękę po niezbędny przy wymianie paszport
Poczułem się dziwnie, mimo, że przecież wiedziałem, że przeczące kręcenie głową oznacza w Bułgarii potakiwanie
to wrażenie było co najmniej śmieszne
. Nie da się szybko pozbyć nawyków, podczas rozmów z Bułgarami przecież często wykonywaliśmy różne gesty, także i przytakiwanie i przeczenie, też z pewnością byliśmy różnie odbierani. Ten moment w Gocedełczewskim banku szczególnie utkwił mi w pamięci
.
Ruszamy dalej. Goce Dełczew pozostawił na nas bardzo miłe wrażenie, spokojne, zielone, nieduże miasto. Krętą, o przyzwoitej nawierzchni drogą kierujemy się na zachód. Powoli wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej, po minięciu niewielkiej wioski Dobrotino zaczynają się już w gęste lasy. Po jakichś 20 kilometrach jesteśmy na wysokości ok. 1400 m na przełęczy oddzielającej Pirin Środkowy od Pirinu Południowego, ciągnącego się już do granicy z Grecją. To miejsce nosi nazwę Popovi Livadi, jest tu schronisko i poukrywane w lesie ośrodki wypoczynkowe. Przy drodze stoi taki pomnik :
To Goce Dełczew, którego imię nosi leżące niżej miasto, bohater narodowy, bojownik o wyzwolenie ziem Macedońskich spod panowania tureckiego na przełomie XIX i XX wieku.
Teraz zaczynamy stromo zjeżdżać w dół. Okolica jest piękna, jedziemy wśród gęstych bukowo-świerkowo-sosnowych lasów, mijamy urwiska płynącego w dole strumienia. Mijamy też kilka rzężących pod górę ciężarówek, ale tak ogólnie ruch jest niewielki. Całkiem tu pusto, wyżej minęliśmy tylko niewielką wioskę Gorno Spanczewo, dopiero całkiem nisko, już w dolinie Strumy zaczynają się tereny gęściej zabudowane. Mijamy sporą wieś Katunci, jest tu szkoła, jakiś zakład, policja, apteka. W leżącej nieopodal Wranji skręcamy z głównej................. Jazda boczną drogą między wioskami - tylko dla odpornych i cierpliwych kierowców
, koszmarne wyrwy, nigdy nie łatany, stary asfalt. Wolno jadąc możemy podziwiać okolicę, porośnięte trawami nieużytki, niewielkie plantacje winorośli, krajobraz z łagodnymi, pagórkowatymi, piaszczystymi wzgórzami, wioski ze zniszczonymi, starymi domami. Bardzo przyjemne, spokojne okolice. Ponieważ zjechaliśmy nisko z gór, tu nie ma już lasu a upał powoli zaczyna osiągać swoje dzisiejsze apogeum, z przerażeniem obserwuję ciągle rosnące wskazania termometru, 34, 35, 36 stopni i całkowity brak wiatru
. Mamy na własnej skórze okazję się więc przekonać o prawdziwości wyczytanej gdzieś informacji, że ten rejon jest najgorętszy w całej Bułgarii...........
Kilkanaście km wolnej jazdy i docieramy już do główniejszej drogi prowadzącej do Melnika. To był już koniec kolejnego wymyślonego przeze mnie skrótu
. Melnik mijamy, najpierw odwiedzimy znajdujący się niedaleko
Monastyr Rożeński. Wąziutką dróżką wiodącą głęboką doliną wśród zarośli, pojedynczych domów i wspaniałych piętrzących się wokół piaskowych piramid wolno posuwamy się naprzód i nieco pod górę.
Mijamy Kyrłanowo i następnie malutką wieś Rożen,
jeszcze kilometr pod górę i parkuję w cieniu potężnych drzew tuż przy cerkwi Cyryla i Metodego. Uff, jesteśmy na miejscu..........Cerkiew pochodząca z XIX wieku jest zrujnowana i zamknięta, ale widać, że wzięto się za jakiś remont, dookoła walają się cegły i inne materiały budowlane. Spod świątyni rozpościerają się piękne widoki.
Kilkaset metrów pieszo w górę i mamy przed sobą nasz cel, Monastyr Rożeński. Na leżącym nieopodal parkingu stoi kilkanaście samochodów, widać też spacerujących ludzi. Wchodzimy do środka, wejście do klasztoru jest darmowe, niestety nie można tu robić zdjęć ani filmować, o czym informują tabliczki przed wejściem.
"Początki powstania Monastyru sięgają IX wieku, a jego obecna forma pochodzi z początku XIII wieku. Zniszczona po pożarze cerkiew Narodzin Marii Panny obecny kształt uzyskała w XVI wieku. Ściany zewnętrzne i wewnętrzne cerkwi, jak również ściany znajdującego się na piętrze refektarza, zdobią freski z XVI-XVIII wieku. Drewniana galeria otaczających cerkiew zabudowań cała opleciona jest winoroślą. Sam klasztor urzeka przede wszystkim swoją prostotą i ciszą."
Jest tutaj niezwykle pięknie
. Wspomniana winorośl faktycznie oplata specjalnie w tym celu porozciągane sznurki i druty zacieniając cały prawie dziedziniec. Ten jest brukowany krzywymi i dziurawymi kocimi łbami. Budynki klasztorne są niewysokie bo tylko piętrowe, sprawiają wrażenie jakiejś kameralności i swojskości. Zupełnie tu inaczej niż w Monastyrze Rilskim, cicho, spokojnie, tajemniczo. Przepięknie kontrastują się ciemnobrązowe balustradki, schody, poręcze, słupy podtrzymujące, cała drewniana galeria, z bielą ścian, zielenią winorośli i błękitem prześwitującego przez nią nieba. Rosną tu też cyprysy i kilka drzew owocowych, granaty, brzoskwinie, śliwy. Jeszcze nigdy nie byliśmy w takim miejscu, jesteśmy zachwyceni
. Wolno spacerujemy po niewielkim dziedzińcu, oprócz nas prawie nikogo nie ma. Wchodzimy do wnętrza cerkwi, wrażenie niesamowite, panuje tu półmrok rozświetlany jedynie przez niewielkie okienka i palące się świece, czujemy się jak w innym świecie, a przynajmniej jak w zupełnie innych czasach. Wychodzimy. Przed cerkwią siedzą jacyś mnisi, poubierani na czarno, z długimi, czarnymi brodami. Jeszcze kręcimy się po wnętrzu, zaglądamy w każdy niemal zaułek, wchodzę też na górę po skrzypiących drewnianych schodach. W końcu wychodzimy na zewnątrz, ale oboje myślimy o tym samym, nie możemy wyjechać stąd bez żadnej pamiątki, trudno, złamiemy zakaz i spróbujemy uwiecznić to miejsce w pamięci naszego aparatu. Nie jest to trudne, nie ma zbyt wielu zwiedzających, a ci, którzy są , zdaje się Francuzi i Hiszpanie, pstrykają fotki praktycznie bez skrępowania. W cerkiewnym wnętrzu się jednak nie odważyliśmy...........
Oto co udało nam się sfotografować, pokazujemy i Wam.
c.d.n.