Dzień dwunasty, wtorek, 12 sierpnia
Od rana za oknami kolejny, piękny, bezchmurny świt. Błękitniejące niebo zachęca nas do natychmiastowego wstania i realizacji zaplanowanej na dziś wycieczki
. Wczorajszy wieczór był bardzo gorący, upalny, nawet po zachodzie słońca było sporo ponad 30 stopni
. Nie dało się spać przy zamkniętym oknie zatem już od wczesnych porannych godzin byliśmy obudzeni przez dobiegające zza okna odgłosy. Jest pięknie, zatem wstajemy bez ociągania.
Już wczoraj podczas rozmów z naszym gospodarzem wypytałem go o pewną namalowaną na mapie czarną kreskę, czyli o wyciąg (opisany również w przewodniku) między schroniskami Goce Dełczew a Bezbog. Ku naszej radości okazało się, że wyciąg działa w najlepsze, zatem bez wahania postanowiliśmy z niego skorzystać. Z Dobriniszte do schroniska Goce Dełczew prowadzi droga, zatem łatwo można do niego dojechać, jej stan podobno nie jest najlepszy, ale co tam, spróbujemy się z nią zmierzyć
.
Wyciąg podobno zaczyna działać dopiero o godzinie 10, zatem zbyt wiele na górze nie zdziałamy
. No ale nawet jak zaczęlibyśmy iść wzdłuż niego pod górę, to te około 900 m które pokonuje zajęło by nam pewnie ze 3 godziny, tak więc zysk czasowy niewielki a zmęczenie już dość solidne. Wyjeżdżamy z domu przed 9 żegnani oczywiście przez naszych sympatycznych gospodarzy. Jak się okazało w kierunku schroniska prowadzi właśnie ta ulica przy której mieszkamy, może dlatego już od rana panuje na niej wzmożony ruch. Droga, prowadząca w większej części przez podgórskie lasy faktycznie jest bardzo dobra tak mniej więcej do połowy, czyli jakieś 4 km. Wtedy mija się niewielki stawek na potoku, hodowane są w nim ryby, jest tu też restauracja w której można taką świeżo złowioną rybkę zjeść. No ale od tego mniej więcej momentu stan drogi staje się beznadziejny
. Jedziemy bardzo powoli, bujamy się na wyrwach w asfalcie starając się omijać co głębsze dziury, przejeżdżamy z jednej strony szerokiej drogi na drugą. Mamy w związku z tym sporo czasu na obserwację okolicy i panów robotników układających odcinkami nowe krawężniki. Szykuje się remont, może odwiedzający Dobriniszte i schronisko Goce Dełczew w tym roku będą mieli szansę na przejazd nowiutkim asfaltem
. Po baaaaardzo duuuuuugich około 4 km jazdy docieramy do schroniska. To duży, stary budynek, stoi na polance wśród rzadkiego lasu. W okolicy są też jakieś inne budynki, stoi też trochę samochodów, wśród nich parkujemy i my, wybierając miejsce w cieniu wielkich świerków by autko nie smażyło się w słońcu prze cały dzień. Dolna stacja wyciągu jest nieco dalej, podchodzę tam i upewniam się czy będzie on dziś na pewno działać i do której godziny, sprawdzam też cenę biletów. W końcu kolejka pod Musałę we wtorki nie kursowała, na szczęście tu jest wszystko ok. Panowie z obsługi właśnie są w trakcie uruchamiania maszyn, puste, dwuosobowe krzesełka już przemierzają przestrzeń kołysząc się na linie. Cena wynosi 5 lv za wjazd, tyle samo za zjazd, zatem łatwo policzyć, że przyjemność jazdy będzie nas kosztować 20 lv, czyli niecałe 40 zł. Nie jest to dużo, ale jednak nieco więcej niż za wagoniki z Borovca na Jastrebec.
Wracam, przebieramy buty, co niepotrzebne rzeczy zostają w samochodzie. Akurat spory bus przywiózł grupę starszych Francuzów i oni też szykują się do wjazdu na górę. Kupuję bilety, wyczekujemy na właściwy moment i klapiemy na krzesełka
. Jedziemy.................
To niezwykle miłe doświadczenie, piękna pogoda, przepiękna okolica, zielona trawa (i posilające się nią na stromych zboczach krowy
) kwiaty, zielone, o delikatnych igiełkach sosny, ciepły, lekki wiaterek................jest wspaniale. Tzn dla mnie jest wspaniale, moja towarzyszka pojękuje od czasu do czasu, że nie wie jak ma zeskoczyć z wyciągu
już załadowanie się na niego było dla niej lekko stresujące, jak twierdzi z zejściem to dopiero będzie koszmar
. No ale na szczęście nie było tak źle
.
Nie pamiętam ile czasu dokładnie wjeżdżaliśmy, ale na pewno trwało to dłużej niż na Jastrebec. Po drodze jest stacja przesiadkowa, jakoś udało się bez większego problemu przemieścić się na górną część wyciągu. Już na dole widzieliśmy bułgarską rodzinę z wielkim wilczurem, załadowali się na krzesełka nieco wcześniej niż my. Teraz, pośrodku drogi, byli tuż przed nami i mieliśmy okazję obserwować jak mężczyzna w średnim wieku bierze tego wielkiego psa w objęcia, ktoś z obsługi łapie jego plecak i sadza na siodełko. Całą drogę wielkie psisko jechało tuż przed nami na kolanach swego pana, a my mieliśmy dodatkową atrakcję w obserwowaniu nietypowego przewozu
.
Dojeżdżamy do schroniska Bezbog, trójkątny w kształcie budynek widać dopiero po zejściu z kolejki. Stoi ono nad niedużym jeziorem o tej samej nazwie na wysokości około 2200 m n.p.m. Oprócz budynku schroniska nad jeziorem jest tylko niewielka budka mieszcząca jakąś jadłodajnię. Nie zatrzymujemy się tu dłużej, od razu wyruszamy w drogę. Wydeptane ścieżki okrążają jezioro, to właśnie to miejsce było jedynym spośród przez nas odwiedzonych w bułgarskich górach, gdzie dostrzegliśmy tabliczkę z wymalowanym zakazem rozbijania namiotów.
Naszym celem na dzisiaj jest
szczyt Poleżan o wysokości 2851 m, na który nie prowadzi znakowany szlak. Na razie jednak podchodzimy szeroką, wydeptaną drogą na niewielki próg, wszędzie w okolicy rosną pola dorodnej, wielkiej kosodrzewiny. Za progiem szlak się nieco obniża, ale za to otwierają się przed nami wspaniałe widoki na Popowoezerien Cirkus otoczony szczytami Ostrec, Orłowiec, Kraljew Dwor, Momin Dwor, Samodiwski Wrh.
Niestety psuje się pogoda
. Chmur przybywa, niebo w końcu całkowicie się nimi zasnuwa. Na szczęście nie są to czarne, deszczowe chmury, lecz raczej takie jakby mgły. Szkoda, bo zapowiadał się cudowny, przepiękny dzień
, a tak, z widoków raczej nici................
Wędrujemy kawałek w dół wśród kosodrzewiny, w pewnym momencie w prawo odbija niewyraźna ścieżka, z mapy wiem, że to powinno być gdzieś tutaj, zatem skręcamy. Najpierw płasko, potem stromo podchodzimy kamienno-trawiastym zboczem na niewyraźny, obły grzbiet, powoli odsłania się nam widok na nasz dzisiejszy cel, szczyt Poleżan.
Chmur niestety jest coraz więcej, czasem tylko pokazuje się fragmencik błękitu. Chwilę odpoczywamy, przed nami wspaniały widok na odchodzącą od Poleżana grań Strażite i leżącą poniżej dolinę Poleżanski Cirkus........................
Panoramka w większej rozdzielczości
...................oraz kawałek dalej na malownicze Popowo Ezero z niewielką wysepką pośrodku i otaczające go szczyty.
Nie ma tu nikogo, jesteśmy zupełnie sami, widzieliśmy tylko, że daleko przed nami poszło na szczyt dwoje ludzi. Gdyby nie popsuta pogoda, byłoby naprawdę wspaniale
. Po krótkim odpoczynku ruszamy wyżej, wg mapy zostało nam do przejścia jeszcze tylko ok 250 m do góry. Wśród kamieni jest ledwie zaznaczona ścieżeczka, widać, że czasem ktoś tędy chodzi. Widoki mamy niestety bardzo ograniczone, czasem idziemy po prostu w mlecznej mgle. Jest dość stromo, a im wyżej, tym zbocze kopuły szczytowej staje się coraz bardziej nachylone. Trzeba uważać na luźno leżące kamienie rumowiska, czasem niebezpiecznie obsuwają się spod nóg. No i jeszcze parę kroków, parę metrów i..............JEST, stajemy na szczycie
.
Wierzchołek Poleżana
Wierzchołek Poleżana + autor relacji
Fajnie, udało się
. Pełno tu wszędzie kamiennych kopczyków, jest też dół wygrzebany dla ochrony przed wiatrem. O dziwo na szczycie spotykamy samotną niemłodą kobietę, zaskoczeni jesteśmy i my, i ona. Oczywiście od razu zaczynamy rozmawiać, to Bułgarka, dobrze mówi po rosyjsku. Została dłużej tu na górze, jej mąż poszedł już dalej granią, widać już tylko jego małą figurkę wśród kamieni. To ich widzieliśmy z dołu podchodzących wcześniej w górę. Przyjechali tu z Płowdiw, mają zamiar przejść całą grań Strażite, co podobno nie jest najłatwiejsze
, proponuje nam byśmy wybrali się wspólnie dalej, no ale my nie możemy........... szkoda. Długo rozmawiamy o bułgarskich górach, o Polsce, o wędrówkach, było naprawdę bardzo miło.
Kamienne kopczyki na szczycie
Mąż naszej rozmówczyni w drodze na grań Strażite, za nim szczyt Dengal (Dżengal, Wojwodski Vrh) 2761 m, podobno najtrudniejszy do zdobycia w Pirinie
Dopiero tu, w Bułgarii, zaczynam dostrzegać to, jak wiele tracimy śpiąc w jednym miejscu, w jakiejś podgórskiej miejscowości. Dopiero tu widzę jak wielkie możliwości dają te w sumie nie najtrudniejsze góry
: swobodne spanie pod namiotem w prawie dowolnym miejscu, wiele schronisk, gdzie w ostateczności można dokupić wodę czy inne potrzebne rzeczy, możliwość przemieszczania się dowolnie wybraną drogą w dowolnie wybranym kierunku. Krótko mówiąc pełen luz i swoboda
. A jednocześnie jest tu pięknie, zwłaszcza w Pirinie można dostrzec, że te góry mają w sobie wiele uroku, są ciekawsze, i co też ważne, bardziej puste niż Riła.
Na szczycie trochę wieje i jest chłodno, nic prawie nie widać, tylko chwilami jak się chmury nieco rozejdą. Nie siedzimy tu długo, trzeba wracać. Powoli schodzimy w dół tą samą drogą.
Jesteśmy już blisko jeziora Bezbog, gdy nagle zauważamy siedzącą na kamieniu wśród kosodrzewinowych zarośli naszą wczorajszą znajomą
. A więc jednak i oni zrealizowali swój pomysł i przyjechali w te rejony Pirinu. Witamy się, naprawdę fajne spotkanie
. Jest sama, mąż i syn jeszcze nie wrócili, poszli na przełęcz Samodiwska Porta i nad Popowo Ezero. Okazuje się, że oni wszyscy nie korzystali z kolejki, przyszli tutaj pieszo z Goce Dełczewa a wyruszyli niedługo przed nami. Zbliża się godzina 16 czyli koniec kursowania kolejki, nie możemy czekać dłużej, rozmawiamy tylko chwilę i zjeżdżamy na dół. Oczywiście im niżej, pogoda jest ładniejsza, chmury zostały daleko i wysoko nad szczytami gór............. tak to czasem bywa, w takich rejonach nawet w lecie pogoda jest loterią
.
Przy schronisku i samochodzie jest już piękne, popołudniowe słońce, upał nieźle daje się we znaki. Powoli zjeżdżamy w dół, jest jeszcze wcześnie ale chcemy poodpoczywać przed czekającym nas jutro wysiłkiem
. Na dole temperatura przekracza 35 stopni
, jak dobrze, że nasz pokój o tej porze jest już w cieniu. Od razu po powrocie jak zwykle zabieramy się za gotowanie obiadu w małej kuchence na dole, nie mija kilka minut gdy pojawia się nasz gospodarz. Chwilę rozmawiamy, opowiadam o zdobyciu Poleżana, marnej pogodzie i drodze, którą nasze auto pokonało bez szwanku. Dostajemy zaproszenie na kolację
, o 19. No nieźle nas zamurowało............. co prawda chcieliśmy iść wcześnie spać by na jutro być w pełni sił aby zdobyć pewien szczyt
, no ale przecież nie odmówimy
.
No i faktycznie wieczorkiem posiedzieliśmy sobie do późna wspólnie przy stole przed (a właściwie za) domem
. Okazało się, że świętujemy Urodziny pani domu
Oprócz nas była jeszcze córka z mężem i z malutką, roczną wnuczką Pietią . Podstawowym językiem komunikacji był rosyjski, ale potem dogadywaliśmy się właściwie we własnych językach
. Mieliśmy okazję spróbować bułgarskiej kuchni, takiej prawdziwej, domowej, nie restauracyjnej. Jedliśmy czuszki, nadziewane jak nasze gołąbki papryki z grilla, grillowane kotleciki z mielonego mięsa, sałatkę z fantastycznych pomidorów, no i oczywiście nie mogło zabraknąć czegoś mocniejszego. Bardzo posmakowała nam Mastika, my, jako właściwie nie pijący alkoholu oczywiście nie wiedzieliśmy co to jest, ale podobno jest to odpowiednik greckiego alkoholu Ouzo tylko produkcji bułgarskiej. To był miły wieczór, dowiedzieliśmy się trochę o tutejszych zwyczajach, problemach dnia codziennego, posłuchaliśmy bałkańskiej muzyki.
Nasze wyobrażenie o Bułgarii i Bułgarach jakie do dnia wyjazdu mieliśmy, to wspomniane na początku tej relacji, cały czas powoli się zmieniało. A tego właśnie wieczoru odwróciło się już o 180 stopni.............
A plany na jutro musieliśmy jednak zmienić
c.d.n.