Dzień jedenasty, poniedziałek, 11 sierpnia
Wczorajszy wieczór był piękny, ciepły, spokojny i bezchmurny, zasypialiśmy z nadzieją, że w kolejne dni pogoda będzie nam sprzyjać. Ten ranek, który właśnie budził się różowiejącym świtem zdawał się to potwierdzać
. Ale wcale nie było tak, że obudziliśmy się sami, już od wczesnych porannych godzin słychać było odgłosy wsi, w końcu w takim miejscu się znaleźliśmy. Nasz pokój zorientowany był na ulicę, jedną z główniejszych w Dobriniszte. Wybraliśmy go ze względu na położenie od wschodu właśnie licząc na to, ze unikniemy silnego nagrzewania pomieszczenia w godzinach popołudniowych, zatem chcąc nie chcąc przy otwartym oknie wsłuchiwaliśmy się w te poranne sygnały o rozpoczynającym się dniu. A to przejechał traktor, a to wóz zaprzężony w stukające kopytami konie, a to mieszkający nieopodal starszy człowiek uruchamiał swój równie stary, pochodzący chyba z lat 60-tych terenowy pojazd, taki do wjeżdżania wysoko w góry po kamienistych drogach. Piały koguty, starsza kobieta pędziła stado kóz na pastwisko, inna znowu prowadziła kilka krów, jednym słowem wiejskie, poranne życie w pełni
A my rozpoczęliśmy go od wczesnego śniadania w pomieszczeniu na dole. Włączyłem sobie znajdujący się tam telewizor, powodowała mną głównie chęć doinformowania się o wynikach trwającej właśnie Olimpiady
, wtedy też w jakichś wiadomościach zobaczyliśmy wstrząsające obrazki z wojny w Gruzji, zupełnie nie wiedzieliśmy o co chodzi, a bułgarska narracja nie pomagała nam w pojęciu tego wydarzenia. Jakoś dziwnie się poczuliśmy, kilka tylko dni odcięci od wiadomości o wydarzeniach na świecie, a jakże nieświadomi................. Chyba lepiej było bez telewizora
.
Oczywiście tego dnia i podczas kolejnych śniadaniowych poranków nie mogło zabraknąć naszych gospodarzy. Przychodzili zobaczyć co robimy, pogadać o planach na nowy dzień, wieczorami, gdy przygotowywaliśmy obiad opowiadaliśmy o naszych wrażeniach z ich gór i z ich kraju. Było to bardzo miłe, choć nieco wyczerpujące umysłowo i ruchowo
, jakoś się dogadywaliśmy. Tak jak oni dla nas, tak i w pewnym stopniu my dla nich byliśmy taką trochę atrakcją. Powoli zacząłem rozpoznawać jakieś bułgarskie słówka i zwroty, pamiętam, że bardzo zaskoczyło mnie i rozbawiło słówko kułata oznaczające samochód
Ponieważ, jak napisałem, budził się piękny dzień, trzeba się było zmierzyć z jakąś górą. Już wczoraj wybór padł na Graniten (2669 m), łatwy szczycik, który miał nas zaznajomić z Pirinem, oraz na wysoko położoną dolinę Goljamo Spano Polje. Zatem po śniadaniu szybko pakujemy potrzebne rzeczy, jedzenie i napoje i wyruszamy. Szybko przejeżdżamy te kilka km do Banska i wjeżdżamy w wąskie i podobne do siebie uliczki miasteczka. Oczywiście błądzimy starając się poruszać w miarę w obranym kierunku na góry. Powiem tak, przez Bansko przejeżdżaliśmy w sumie kilka razy, w obie strony i
ani razu nie udało mi się jechać tą samą drogą, to chyba wystarczy za komentarz jak jedzie się przez miasto. Oczywiście można jechać główną drogą i potem skręcić w inną główną prowadzącą w kierunku gór. Ale ja chciałem na skróty
.
OK, w końcu minęliśmy Bansko i jadąc wśród nowo budowanych bloków hoteli i apartamentowców wjeżdżamy w las. Szeroka asfaltówka zaczyna się nieco wznosić. Nad nami liny gondolowej kolejki, z Banska można nią dojechać do miejsca zwanego Mecza Poljana, to baza narciarska w dolinie Byndericy w której jesteśmy. Kolejka działa
, nam jednak jej trasa nie pasuje w żaden sposób. Droga którą jedziemy jest całkiem dobra, chwilami kręta, czasem trzeba uważać na spore wyrwy w asfalcie. Orientacja też nie nastręcza trudności, w jednym tylko miejscu jest takie rozwidlenie, że ciężko wyczuć która droga jest właściwa, na szczęście na drzewie wisi tabliczka z napisem Wichren (cyrylicą
). Nieco wyżej mijamy zryte zbocze, tu trasa zjazdowa z Todorki przecina drogę którą jedziemy, asfaltu nie ma a zwały zsuniętej, błotnistej ziemi są wszędzie, przejezdność po opadach zapewniają chyba spychacze
. Obok trwa budowa nowego mostku. Jeszcze parę kilometrów i mijamy schronisko Bynderica, niedaleko jest łąka z przeznaczeniem na pole namiotowe i coś w rodzaju restauracji. Jeszcze 2 km jazdy wąską asfaltówką o naprawionej nawierzchni i przed nami wyrasta budynek schroniska Wichren. Jesteśmy na wysokości 1950 m n.p.m. Przed budynkiem nie ma miejsca na zaparkowanie, niewielki placyk zastawiony jest już samochodami. Zawracam i parkuję nieopodal w zatoczce przy drodze. Wysiadamy.
PIĘKNIE TU
Las został już nieco w dole, tutaj rosną już tylko pojedyncze drzewa i oczywiście płaty kosodrzewiny. Po prawej wspaniały widok, na tle błękitnego nieba piętrzy się biała, marmurowa kopuła Wichrenu. Stoimy i chłoniemy nowe przed chwilą poznane miejsce. Teraz to już naprawdę jesteśmy w PIRINIE.......................
Do tej pory było pusto i cicho, nagle z dołu przyjeżdża bus, potem drugi i trzeci, wysypują się z nich amatorzy górskich wędrówek. Są wśród nich Hiszpanie, Anglicy, Węgrzy. Musimy ruszać.
Poranny ruch przy schronisku Wichren
Za pomocą mapy i umieszczonych przy schronisku tabliczek z łatwością odnajdujemy początek naszej trasy. Najpierw wiedzie ona w górę sporej, szerokiej doliny wzdłuż potoku Byndericy. Naprawdę tu pięknie, są tu rozległe łąki i kępy kosodrzewiny, a wszystko przetykane rozrzuconymi wszędzie głazami. Niektórzy ludzie wyraźnie nie mają zamiaru iść wyżej w góry, przyjechali tu z zamiarem połażenia po dolinie, rozkładają się na trawie, kobiety wyraźnie zamierzają się opalać
. My nie zamierzamy iść w ich ślady, a jeżeli nawet, to zrobimy to znacznie wyżej
. Cały czas powoli się wznosimy, nietrudny szlak wiedzie wśród skalno zielonego chaosu. W naszą stronę nie idzie zbyt wiele osób, większość w tak piękną pogodę wybrała wspinaczkę na główny cel okolicy, szczyt Wichrenu. Wiemy, że po drodze mamy minąć niewielkie jeziorko. Gdy do niego dochodzimy, widok który nam się ukazał niemalże zwalił nas z nóg........................
.
Niezwykłe, wspaniałe, piękne miejsce................ W Rile i w Pirinie jest bardzo dużo jezior, większych i mniejszych. To, noszące nazwę
Chwojnato Ezero, było najpiękniejszym jakie widzieliśmy
.
Jeszcze kawałek idziemy zboczem doliny i zaczyna się strome podejście po głazach i ścieżką pośród nich prowadzące na przełęcz Bynderiszka Porta. Po jakiejś godzinie jesteśmy na niej, na wysokości 2500 m. Na przełęczy, czy raczej szerokim, trawiastym siodle, chwila odpoczynku. Jest pusto, oprócz nas tylko kilkuosobowa grupka młodych ludzi. Tu szlak rozwidla się, w prawo prowadzi ścieżka na Siniwryszki Prewał (2400 m), w lewo inna ścieżka wiedzie do osady Popina Luka. My zgodnie z planem wybieramy tę pierwszą, naszym celem było dojście do przełęczy, jednak po pokonaniu jakiejś połowy drogi postanawiamy zawrócić. Nie jest tu szczególnie pięknie, widziana przed wyjazdem na zdjęciach dolina Goljamo Spano Polje wydawała się być bardzo atrakcyjną, podobną do kamienisto-trawiastych pofałdowanych przestrzeni Sinjajeviny, w realu jednak nas nieco rozczarowała
. Podchodzimy sobie na grzbiecik wzdłuż którego szliśmy i podziwiając Wichren siedzimy dłuższą chwilę.
Dolina Bynderiszki Cirkus, w głębi szczyt Bynderiszki Czukar 2731 m
Dolina Georgijski Cirkus i dwa Georgijski Ezera
Górna część doliny Goljamo Spano Polje
Ale w końcu czas ruszać, nasz dzisiejszy cel główny wciąż na nas czeka, pozostaje niezdobyty. Daleko nie mamy, wracamy na przełęcz i rozpoczynamy podchodzenie. Ponieważ nie ma tu znakowanego szlaku, nie ma też i ścieżki, niżej jest jeszcze trochę widoczna, bo idzie się po trawie, wyżej są już tylko większe i mniejsze kamienie, istne rumowisko bloków skalnych. Tu już trzeba wybierać sobie drogę samemu. Widoki są coraz piękniejsze i w końcu skacząc pomiędzy głazami stajemy na szczycie
. Pierwsza pirińska góra zaliczona
. Szczyt stanowi wąski, wydłużony, około 50-cio metrowej długości grzbiecik ze sporych głazów, tak, że nawet nie ma gdzie wygodnie się rozłożyć. Jest, pusto, cicho, miło i sympatycznie, zostajemy tu jakąś godzinkę, potem schodzimy.
Jest jeszcze wcześnie, ciepło i słonecznie, szkoda nam jeszcze wracać w dół. Decydujemy się, że podejdziemy jeszcze na przeciwległy Granitenowi trawiasty grzbiet. Idziemy i idziemy, aż w końcu podeszliśmy do miejsca gdzie kończy się trawa i podobnie jak na Granitenie zaczynają się rumowiska skalne. Tu jednak jest ich mniej, tylko kawałek porządnie stromego podejścia i jesteśmy na długim skalistym grzbiecie szczytu noszącego nazwę Spanopoljski Czukar, wg mapy ma on wysokość 2576 m. Niestety pojawiło się trochę więcej chmur zatem widoków szczególnie rozległych nie mieliśmy, ale z tego co dało się zobaczyć to nie było jakoś super. No nic, wracamy. Na łąkach poniżej szczytu można się wygodnie rozłożyć zatem urządzamy sobie dość długi odpoczynek połączony z konsumpcją z trudem wniesionych zapasów
, ja oczywiście trochę przysypiam
.
W drodze na Spanopoljski Czukar
Wichren i Włachinski Ezera
Todorin Wrh 2746 m i Małka Todorka 2712 m
Przełęcz Bynderiszka Porta, Graniten i Wichren
Dolina Byndericy, na samym dole, u jej wylotu, Bansko
Po tej krótkiej regeneracyjnej drzemce ruszamy w drogę powrotną. Na przełęcz pod Graniten ze Spano Polja akurat przyszli jacyś ludzie, okazuje się, że to Polacy. Pozdrawiamy się, zamieniamy kilka słów, ale oni zostają a my schodzimy dalej. Jednak po jakimś czasie doganiają nas, tradycyjnie Lidia idąc po głazach zachowuje daleko idącą ostrożność. To małżeństwo z kilkunastoletnim synem, zaczynamy rozmawiać, okazuje się, że widzieli nasz samochód z wrocławską rejestracją stojący przy schronisku na dole dlatego wiedzą skąd jesteśmy. I tak od słowa do słowa okazuje się ,że już się trochę znamy.................
.............. z forum bulgaricusa
. I my, i oni, jechaliśmy do Bułgarii pierwszy raz i szukaliśmy tam porad i wskazówek, mnie zaintrygował wtedy nick "straszny ponurak" również z Wrocławia
. Pamiętałem, że napisałem mu wtedy linki do map które sobie wydrukowałem. Wymieniliśmy poglądy na temat tamtego forum, nie będę teraz wnikał w szczegóły, ale okazało się, że wszyscy nie mamy o nim najlepszego zdania
. Zrobiliśmy sobie też wspólne zdjęcie, nie będę go jednak tu prezentował, z wiadomych względów.
Dalszą trasę pokonujemy już razem, rozmawiamy o wielu sprawach, o pierwszych wrażeniach z Bułgarii, oni przyjechali tylko w Pirin, zatrzymali się w wynajętym (oczywiście od Anglika, który je wykupił) mieszkaniu w Bansku, a znaleźli je i zarezerwowali przez internet. Opowiadam o Rile, o górach w Czarnogórze, Chorwacji, oni z kolei o włoskich Alpach gdzie parę razy już byli. Było całkiem miło, mimo, ze nieco opóźniliśmy ich dość szybkie tempo schodzenia do schroniska
. Jak się okazało, na jutro zaplanowaliśmy ten sam górski rejon, może się zatem spotkamy
.
Powrót spod schroniska przebiega sprawnie, przejazd przez Bansko nieco mniej
. Do naszej kwatery w Dobriniszte przyjeżdżamy niedługo przed zachodem słońca. To był udany, miły dzień w pięknym Pirinie...............
c.d.n.