...........niedziela, 10 sierpnia c.d.
Ponownie mijamy miasteczko Riła, tuż za nim skręcamy ostro w lewo i znowu kierujemy się do górskich podnóży, do wioski
Stob. W tej okolicy mamy nadzieję obejrzeć interesujący fenomen przyrodniczy, tzw. Stobskie Piramidy. Sam Stob to niewielka wioska (ale posiadająca rynek
), do piramid łatwo trafić, bo raz, że widać je już z daleka..........
...............a dwa, że są tu też jakieś stare drogowskazy.
Wiodącą pod górę uliczką wyjeżdżamy z wioski, jest tu coś w rodzaju parkingu (bezpłatnego), jakaś budka, ławki. Tu kończy się asfalt. W prawo prowadzi piaszczysto-ziemisty trakt, wygląda na tyle dobrze, że decyduję, że podjedziemy dalej. Po przejechaniu około jednego kilometra jesteśmy już na miejscu, dużym placu, łące otoczonej kolczastymi krzakami. Stoją tu dwa samochody, stajemy i my. Do piramid jest całkiem blisko, najpierw idziemy dróżką, potem ścieżką ostro pod górę na niewielki grzbiecik. Kiedyś wytyczono tu szlak, co kawałek są tu ławeczki, a nawet barierki w newralgicznych, przepaścistych miejscach. To mnie nieco zaskoczyło, spodziewałem się, że będzie tu bardziej dziko.
A oto i piramidy, sami oceńcie czy Wam się podobają
. My na pewno nie żałujemy, że tu zaglądnęliśmy. Przy okazji wizyty w monastyrze myślę, że to dobry pomysł by jeszcze i tu podjechać.
Panoramka w większej rozdzielczości
Widok z piramidowego wzgórza na Stob i góry na pograniczu z Macedonią
Wracając, na parkingu widzimy samochód z polskimi numerami, właśnie wysiadła z niego para młodych ludzi. Oni też zauważyli nas, zjeżdżających z góry, chwilę rozmawiamy, jak i my są po raz pierwszy w BG.
Typowa uliczka w Stobie
Ostatni rzut oka na odsłaniającą się zza chmur Riłę
Ruszamy w dalszą drogę, pogoda stopniowo poprawia się, teraz nawet pokazuje się słońce, dlatego poprawiają się też i nasze humory
. Wracamy do głównej, mijamy spore miasto Błagoevgrad. Ma obwodnicę, dlatego widzimy tylko peryferyjne bloki. Wiodąca wzdłuż Strumy droga prowadzi górską doliną, mimo niedzieli ruch jest bardzo duży. Skręcamy w miejscowości Simitli, naszym celem na teraz jest Bansko i znalezienie miłego miejsca noclegowego na drugą część urlopu.
Świeżo wyremontowana i przebudowana droga wspina się serpentynami pod górę przez piękne, bukowe lasy. Widać jej stare fragmenty, była wąska i dziurawa, teraz zakręty nieco pościnano, asfalt jest szeroki i równiutki. Zabudowania zaczynają się dopiero w okolicy przełęczy Predel 1140m , oddzielającej Riłę od masywu Pirin. Są tu restauracje, jakieś miejsca noclegowe, ogólnie nic ciekawego. Razłog omija się bokiem, jeszcze kawałek drogi i jest, Bansko, kolejny po Borovcu zimowy, bułgarski kurort.
Wjeżdżamy do miasta, właściwie to tu mieliśmy znaleźć noclegi, no więc szukamy. Polega to na pojeżdżeniu trochę po ulicach, czasem tylko dziurawych, czasem wręcz trudnych do przejechania. No i już na pierwszy rzut oka widać, że tu też nie ma zwyczaju informowania potencjalnych klientów, że w danym domu wynajmuje się pokoje, trzeba by chodzić, szukać i pytać, a nam się jakoś nie chce, zwłaszcza, że miasto jest wielkie. Niesamowicie się rozbudowało, zwłaszcza w kierunku zachodnim (za rzeczką) i południowym czyli w kierunku podnóży gór. Wszędzie pełno hoteli, pensjonatów, apartamentowców z mieszkaniami na wynajem, trudno to stwierdzić bo często brak jakichkolwiek napisów. Widzieliśmy też bardzo dużo angielskich pubów
. Wiele budynków nie jest ukończonych, znajdują się też w różnej fazie zaawansowania prac. Otoczenie często jest zapuszczone, zaśmiecone i zaniedbane, ale same budynki są naprawdę eleganckie, wyglądają bardzo ładnie. Jak z jakością wykonania?, tego nie wiemy. Bansko sprawia takie wrażenie jaka i panuje o nim opinia, to prężnie rozwijający się kurort, podoba się nam tu tak średnio
Rezygnujemy. Na pewno moglibyśmy tu znaleźć coś fajnego, może w starszej części miasta, ale jednak spróbujemy szczęścia gdzie indziej. Realizujemy plan B czyli wizytę w
Dobriniszte. To tylko 5 km jazdy, a miejscowość ma zupełnie inny, wiejski charakter. Już krótka rundka po tej wielkiej wsi pozwala stwierdzić, że o nocleg też nie będzie tak łatwo, tabliczek o noclegach brak. Niektóre boczne uliczki o nawierzchni kiedyś asfaltowej teraz są w takim stanie, że naprawdę jesteśmy zszokowani, ciężko w ogóle przejechać. No ale tak naprawdę takimi uliczkami mało i rzadko ktoś jeździ, życie miejscowych toczy się właśnie na ulicy, ludzie siedzą na ławkach, wykonują wszelakie czynności, wędzą jakieś mięso w beczce, jedzą, łuskają fasolę itp., zatem trudno się dziwić, że swoim pojawieniem się na ich uliczce wywołujemy zdziwienie
.
Nie ma co jeździć bez końca, trzeba stanąć i pytać. Zatrzymuję się pod jednym domem, jest ładnie odnowiony, widnieje na nim napis Panczewa Kysza i piękne trzy złote gwiazdki. Ciekawe po ile tu są noclegi? Ledwo stanęliśmy, podszedł do nas człowiek, okazuje się właściciel. Miejsca są, na dodatek wszystkie wolne a cena nowiutkich dwuosobowych pokoi z łazienkami i tv to 35 lv, czyli jakieś 65 zł. No to nam w zupełności odpowiada
. Pokoje w liczbie 4 są na piętrze, na parterze tego niewielkiego domku jest coś w rodzaju baru/jadalni/sali tv, zwie się to miejsce z bułgarska mechaną. Obok jest niewielka kuchnia, tam będziemy mogli przygotowywać sobie obiadki, a spora lodówka pomieściła bez problemu nasze zapasy. Wszystko jest OK. Z naszym gospodarzem można się dogadać jedynie po rosyjsku, jego żona nawet w tym języku zna tylko pojedyncze słowa więc kontakt jest utrudniony, odbywa się bardziej na migi i na zasadzie słowiańskich podobieństw językowych
.
Wstępnie rozpakowani, rozlokowani, ale najedzeni i zadowoleni idziemy wcześnie spać.
Jutro znowu GÓRY
c.d.n.