2 września, niedzielaCałoroczne przyzwyczajenia wczesnego wstawania niełatwo jest zmienić
, budzimy się rzecz jasna bladym świtem, porządnie mimo to wyspani. To ważne... dzisiaj czeka nas jeszcze trochę km do przejechania. Noc minęła spokojnie a okolica, w której przyszło nam ją spędzić, wygląda bardzo przyjemnie
Nocą towarzyszyła nam jeszcze trzecia kulka
Tu dojechaliśmy...
... taką "drogą"
Złote kolory i długie cienie... to dopiero początek tego dnia.
Pochłaniamy kolejne, ostatnie już wcześniej przygotowane kanapki i bez zwłoki wracamy na asfalt. Droga do Prilepu i potem do Bitoli jest w świetnym stanie, szeroka, pusta, bardzo dobrym pomysłem było zjechanie z autostrady by skrócić sobie dzisiejszą trasę. Mimo wczesnej pory i tego, że dziś niedziela, na polach rozległej doliny pomiędzy tymi miastami pracują już ogromne ilości ludzi
. Uprawia się tu głównie tytoń, widać, że na każdym mniejszym czy większym poletku ktoś jest i obrywa liście tych roślin, które potem suszą się na specjalnych stojakach, często nakrytych folią.
Jeszcze nigdy nie jechaliśmy tą trasą, jest bardzo malownicza. Za to w Bitoli kiedyś już byliśmy, gdy dojeżdżamy do tego miasta wracają wspomnienia sprzed prawie 6 lat, gdy podczas spędzania 2 tygodni w Macedonii przejeżdżaliśmy tędy by po raz pierwszy wjechać na jeden dzień do Grecji. Pogoda wtedy była taka sama, piękne błękitne niebo... za miastem zatrzymuję się na chwilę by pstryknąć fotkę w tym samym miejscu, co wtedy, na góry Baba z ich najwyższym szczytem Pelisterem, stąd niewidocznym.
Na przejściu granicznym nie ma nikogo oprócz nas, po chwili jesteśmy już w Grecji
. Lokalnymi, potem głównymi drogami docieramy do Ptolemaidy, przez której centrum przypadkiem przejeżdżamy. I od razu mamy lokalny, grecki koloryt, tawerny z porozstawianymi krzesłami, wąskie uliczki przedzielone pasem zieleni rozmaitej, palmy, kwiaty, widać, że nie mieszkańcy żałują tu wody na ich podlewanie
. Okolica widać jest dość przemysłowa, znajduje się tu kilka niedużych elektrowni zasilanych wydobywanym w kopalniach odkrywkowych węglem brunatnym... koło jednej z takich kopalni przejeżdżamy. Jest już oczywiście gorąco, przed wjazdem na autostradę zatrzymujemy się na chwilę by nieco się odświeżyć przed dalszą jazdą.
Tak naprawdę autostradopodobne drogi prowadzą już na południe niemal od granicy z Macedonią, myśmy trochę pobłądzili i jechaliśmy mniej głównymi, lecz właściwie równie dobrymi. Na węźle Kozani wjeżdżamy na Via Egnatię, przepięknie poprowadzoną szosę... naprawdę warto się tędy przejechać, nawet dla samych widoków. Te pstrykane z auta nie oddają tego nawet w małym procencie
.
I tak, po kilkudziesięciu kilometrach i przejechaniu jednej bramki autostradowej, na której płacimy około 2 euro (w zeszłym roku była jeszcze nieczynna) docieramy do pierwszego celu tegorocznej wycieczki, ładnie widocznego jeszcze z autostrady:
Miasteczko posiada swój własny węzeł
Metsovo, właśnie teraz nadarzyła się okazja by tu zaglądnąć. Jakiś czas temu pokazywał je w relacji
piter83pl, a my napaliliśmy się na nie podczas zeszłorocznego powrotu z wakacji. No więc jesteśmy
.
c.d.n.