Dzień dziesiąty, niedziela, 10 sierpnia
No i nadszedł ten dzień, kiedy musimy opuścić sympatyczny dom, który znaleźliśmy w Madżare i udać się na spotkanie nowym terenom i wyzwaniom, które sobie zaplanowaliśmy. Naprawdę miło się nam tu mieszkało. Podczas porannego krzątania, zbierania i pakowania naszych licznych bagaży tak sobie myślę i wspominam swoje przedwyjazdowe obawy i rozterki związane z nowym krajem i kontaktami z ludźmi. Okazały się na szczęście zupełnie bezpodstawne
i to jest jak na razie największy plus i zaskoczenie podczas tego wyjazdu.
Strasznie szkoda, żal nam stąd wyjeżdżać..............
Konsumujemy nasze ostatnie śniadanie i nieśpiesznie kończymy pakowanie rzeczy. Nie śpieszymy się nie dlatego, że mamy dużo czasu, czy też nic zaplanowanego na dziś na nas nie czeka, powód jest bardziej prozaiczny - z nieba zaciągniętego gęstymi chmurami pada deszcz
. Liczymy na to, że może przestanie, poza tym ciężko jest nosić rzeczy i pakować do auta gdy pada. Nie przestaje, więc w końcu i tak jesteśmy do tego zmuszeni.
Wyruszamy około 9, deszcz kapie coraz mniejszymi kroplami aż w końcu ustaje zupełnie. W Samokovie skręcamy w lewo, czeka nasz przejazd przez niewysoką przełęcz oddzielającą Riłę od Witoszy. Droga jest normalna, ani dobra, ani szczególnie zła, ruch niewielki, w końcu dziś niedziela. Podjazd na przełęcz jest prawie niezauważalny natomiast zjazd znacznie bardziej imponujący, w końcu zmierzamy do nisko położonej doliny rzeki Strumy leżącej znacznie niżej niż Samokov. Szkoda, że nie mogliśmy podziwiać Riły, szczyty skryte są w chmurach. Dojeżdżamy do miasta Dupnica, jest to węzeł drogowy, łatwo stąd dojechać do przejścia granicznego z Macedonią. Obrzeża miasta są okropne, jakieś opuszczone zakłady, wysypiska, nie sprawiają dobrego wrażenia. W centrum jest znacznie ładniej i czyściej, jednak wszystko wygląda tak, jakby czas się tu zatrzymał w latach komunizmu, widać biedę i bylejakość. Ale za to miasto ma obwodnicę, główna droga Sofia-granica z GR-Saloniki omija centrum. Wjeżdżamy na nią, tu ruch jest już znaczny a jakość drogi zupełnie inna. Szybko mijają przebyte kilometry, po przejechaniu jakichś 20 skręcamy w lewo kierując się na miasteczko Riła. Naszym celem jest Rilski Monastyr.
Monastyr Rilski leży na wysokości 1100 m n.p.m. i jest jednym z najbardziej znamienitych i najczęściej odwiedzanych zabytków Bułgarii. Stanowi symbol tożsamości narodowej. Oprócz funkcji religijnej pełnił również role centrum oświatowego, kulturalnego oraz centrum ruchu oporu przeciwko Turkom. To właśnie z tego klasztoru rozchodziły się nowe idee i tu zaczynało się większość powstań przeciwko najeźdźcy. Został założony w X wieku przez św Ivana Rilskiego , następnie zniszczony przez lawinę. Obecną lokalizację zawdzięcza lokalnemu władcy o imieniu Chrelio który wzniósł tu wieżę obronną a obok niewielką cerkiew około 1355 r. Następne wieki były dla monastyru czasem wielokrotnych zniszczeń i grabieży, do których walnie przyczynili się okupujący przez blisko 500 lat Bułgarię Turcy. Sytuacja taka ciągnęła się aż do 1837 r. kiedy to ze składek narodu bułgarskiego zostały ukończone obecne, bogato zdobione zabudowania cerkwi pod wezwaniem Bogurodzicy, a cały Monastyr powstawał w latach 1816-48. Klasztor zbudowany w stylu Bułgarskiego Odrodzenia na planie nieforemnego czworoboku został zaprojektowany i wykonany przez kilku mistrzów architektów i malarzy pochodzących z okolicznych miejscowości. To oni nadali mu obronny charakter otaczając go grubymi u podstawy na ponad 2 metry murami. Do ponurego i mało efektownego z zewnątrz klasztoru wchodzi się przez jedną z dwóch kunsztownie zdobionych bram biorące swe nazwy od miejscowości do których prowadziły-Riły i Samokova. W 1961 r klasztor uznano za pomnik kultury a w 1983 wpisany został na Listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO.
Po kilku kilometrach od skrętu mijamy niewielkie miasteczko Riła. Sprawia miłe wrażenie, tylko śmieję się, że jak już gdzieś w Bułgarii na bocznej drodze jest równy asfalt to koniecznie trzeba zamontować progi zwalniające żeby tak całkiem równo nie było
. Nie dziwię się jednak temu, w końcu to jedyna droga do Monastyru, na pewno panuje na niej zawsze spory ruch. Jeszcze kawałek i wjeżdżamy w górską, zalesioną, krętą dolinę. Część tej doliny wraz z zabudowaniami Monastyru widzieliśmy już kilka dni temu z góry, z ponad tysiącmetrowej wysokości podczas podejścia na szczyt Maljovicy
. Droga zwęża się, prędkość spada, jest po deszczu mokro więc trzeba uważać. W ten sposób jedziemy jakieś 20 km, jedyną miniętą miejscowością jest niewielka wioska Pastra, oprócz niej mijamy a to kemping z drewnianymi domkami, a to cerkiew czy kilka restauracji.
W końcu przy drodze zaczynają się pojawiać stojące samochody, niechybnie Monastyr jest już blisko. Warto by się było już tu zatrzymać ale jadę i jadę........... i chcąc być jak najbliżej celu wszystkie wolne miejsca przejechałem
. Droga jest tak wąska, że zawrócić się nie da, trudno, mijamy Monastyr........
..................dalej sytuacja jest taka sama, a nawet gorsza bo jest tak wąsko, że samochody mogą się poruszać tylko jednym pasem, drugi przeznaczono na parking. Ruchem kierują policjanci. W końcu zawracamy, znów mijamy zabudowania klasztoru i parkujemy na pierwszym wolnym miejscu przy drodze kilkaset metrów od niego. Udało się
. Ten zaimprowizowany parking jest oczywiście bezpłatny, płaci się tylko za miejsca tuż przy monastyrze na niewielkich placykach przed i za kompleksem. Dziś niedziela, niedługo południe, mimo nieciekawej pogody i tak trudno się dziwić, że jest tu tak dużo ludzi.
A oto i Monastyr :
Drzwi pilnowane przez lwa.............
...................
i przez jego miniaturkę w realu
Budynek na zewnątrz kompleksu świątynnego, sprzedawano tam chleby i inne wyroby, prawdopodobnie wykonane przez mnichów
Nietypowi odwiedzający
Miejsce bardzo nam się spodobało i będącym w Bułgarii gorąco polecamy jego odwiedzenie
. Cały pięciokątny kompleks Monastyru bardzo nas zaskoczył swą wielkością a zwłaszcza wysokością budynków. Sama cerkiew w środku jest niezwykle piękna, ale była też niezwykle zatłoczona więc ciężko było w spokoju przyglądnąć się szczegółom. Oczywiście obowiązuje zakaz fotografowania i filmowania, zatem tylko z zewnątrz udało mi się nakręcić jakieś ujęcia przez drzwi wejściowe. Wśród odwiedzających znaczną większość stanowili Bułgarzy, zauważyłem tylko kilka aut z obcymi numerami. Obcokrajowcy przybyli tu głównie autokarami.
W pięknym kompleksie klasztornym spędziliśmy jakieś trzy godziny. Pogoda niestety nie była piękna, nie mogliśmy podziwiać otaczających kompleks gór, były skryte w chmurach. Nawet przez chwilę padał na nas deszcz
. Zakupiliśmy też sobie mały souvenir na pamiątkę. Trzeba przyznać, że mimo w pewnym stopniu wycieczkowego charakteru zabytku na szczęście nie został on całkowicie zalany komercją. Może to z powodu braku miejsca w wąskiej górskiej dolinie, ale było tam tylko kilka sklepików czy kramów z dewocjonaliami i pamiątkami. To nie Medjugorje
. No ale leży też znacznie dalej od kurortów wybrzeża.............
Mieliśmy sobie podjechać jeszcze dalej do Kiryłowej Poljany, są tam jakieś kempingi, węzeł szlaków i kończy się droga, może nawet podejść wyżej w góry i zobaczyć miejsce o nazwie Kobilino Braniszte, ale przy takiej pogodzie sobie odpuszczamy.
Przy samochodzie spożywamy popołudniowy posiłek i ruszamy w drogę powrotną. Ciekawy i charakterystyczny jest widok podobnych jak opisywanych przez PAPa rumuńskich "popasów" , czyli rozłożonych na kocach tuż przy drodze bułgarskich rodzin spożywających przywiezione wiktuały
.
c.d.n.