Za mostem kierujemy się w lewo, na grecką drogę nr 5 która doprowadzi nas aż do Joaniny. Kilka górskich widoczków po drodze:
Całkiem nieźle się tędy jedzie choć ruch jest bardzo duży. Mijając Zatokę Ambrakijską mamy świadomość, że oto po raz ostatni w tym roku widzimy morze
. Na szczęście zabieramy stąd, z tego wyjazdu wspaniałe wspomnienia, które mamy nadzieję będą z nami przez cały długi rok do kolejnego greckiego lata....
Pogoda dopisuje, upał jest coraz większy, ale nie doskwiera nam już za mocno, druga połowa greckiego września wydaje się być bardzo odpowiednią porą dla nas
. Teoretycznie nie spieszymy się tak bardzo, ale wciąż chcielibyśmy dojechać w dwa dni, dlatego nie zatrzymujemy się w mijanej Arcie by rzucić okiem na wielki kamienny most nad rzeką Arathos.
Tuż przed Joaniną wjeżdżamy na autostradę Via Egnatia. Teraz czeka nas 200 km szybkiej i bezproblemowej jazdy okraszonej pięknymi widokami.... taką mamy nadzieję. Taka też okazała się prawda, prawie bezpłatną drogą jedzie się super. Prawie, bo na całym odcinku jest tylko jeden punkt poboru opłat na którym zostawiamy 2.80 euro. Trzeba przyznać, całkiem niewiele. Ten stan może jednak niedługo ulec zmianie, po drodze widzieliśmy chyba jeszcze 3 inne bramki, jeszcze nie działające. Strasznie dużo jest tuneli, jeden za drugim, najdłuższy miał chyba 5 km.
Jadąc, oczywiście jak zwykle snujemy plany na przyszły rok, co widzieliśmy, na co zabrakło czasu a po co warto w te rejony wrócić i jak to wszystko połączyć i pogodzić... wychodzi na to, że nie jest wykluczone czy jeszcze raz tą autostradą się nie przejedziemy
. Ale w tym roku to już koniec greckich autostrad, zjeżdżamy w nieopodal Aleksandrii, tę trasę już dobrze znamy. Niedaleko granicy jesteśmy około 15, tu zatrzymamy się na dłużej by przygotować sobie obiad i odświeżyć się trochę.
Ruszamy ponownie przed 17, nie jest już wcześnie a niezły kawałek drogi mamy jeszcze na dziś w planie. Czy dam radę jechać tak długo i tak daleko... zobaczymy. Obie granice, GR/MK i MK/SRB pokonujemy błyskawicznie, to duża zaleta podróży pozasezonowych. Tradycyjnie już skręcam do Vranje by na stacji OMV zatankować do pełna serbską benzynę. Jest już całkiem ciemno... w lecie w trakcie powrotu byliśmy w tym samym miejscu mniej więcej o tej samej porze i świeciło jeszcze słońce...
Monotonnie mijają pokonywane "setką" kilometry serbskiej autostrady, trochę przysypiam ale napoje energetyczne jak zwykle trochę pomagają w sytuacjach kryzysowych. Mimo środka nocy i pewnie niedużego ruchu Belgrad mijamy obwodnicą. Jeszcze niecałe 100 km autostrady i ostatecznie lądujemy gdzieś w polu kukurydzy tuż przed chorwacką granicą, tuż przed Sid. Minęła już północ, dochodzi pierwsza, czas spać....
Trasa dnia dzisiejszego: