Czwartek, 15 września c.d.
A teraz już wjeżdżamy na Mani. To był żelazny punkt programu na naszej greckiej trasie, tego miejsca podobno nie można odpuścić, dodatkowo i gorąco namawiała nas na nie spotkana w masywie Olimpu polska podróżnicza para. Osławiony górski masyw stromo schodzący do morza, trudno dostępny, przez wieki odizolowany, zachowujący pewną odrębność kulturową, zabudowany licznymi wioskami z charakterystycznymi domami-wieżami zamieszkiwanymi przez walczące ze sobą rodzinne klany...to wszystko pobudzało naszą wyobraźnię.
Trochę o Mani z Wikipedii:
"Półwysep Mani - środkowy półwysep Peloponezu, znany z najbardziej wysuniętego na południe cypla greckiego - przylądka Matapan.
Znany jest również z niezwykłych kamiennych budowli mieszkalno-obronnych o wyglądzie wież zamkowych. Półwysep ten, w znacznej części o jałowym i ubogim w roślinność krajobrazie (tzw. Mani wewnętrzne) ma jednak bardzo burzliwą i krwawą historię. Tradycyjnie, teren ten należał do starożytnej Sparty, dodatkowo, od XII wieku, osiedlali się tu liczni normańscy rycerze. Potomkowie Spartan chętnie przejęli normańską, bardzo obronną architekturę mieszkalną. Następnie osiedlali się tu także piraci morscy. I oni również nie mieli nic przeciw obronności swych domów. Toteż mieszkańcy Mani, zamiast zwykłych domostw, zwykli budować kamienne, wysokie wieże mieszkalne, czując się w nich bezpieczniej. Częste wojny, napady pirackie oraz waśnie rodowe pomiędzy mieszkańcami, wg lokalnej tradycji, trwające nawet po kilkaset lat, skutkowały budową kolejnych tysięcy wież. Niektóre z lokalnych rodów, z dumą informują dziś turystów, że w historii ich rodu, ani jeden z mężczyzn nie zmarł śmiercią naturalną przez okres kilkuset lat... Zwyczaj budowy mieszkalnych wież zanikł dopiero w I połowie XIX wieku, tj. po odzyskaniu przez tę część Grecji niepodległości, ponieważ jednym z owoców długo oczekiwanej niepodległości stało się ograniczenie bezprawia. Do dziś zachowało się kilkaset wież obronnych, a nawet całe, złożone z nich osady."
Muszę przyznać, że trochę obawiałem się tego miejsca (podobnie jak trochę wcześniej Meteorów), nie do końca wiedziałem jakiej jakości są drogi, jakie podjazdy przyjdzie nam pokonywać słabym i obciążonym autem, na ile trafimy wszędzie tam gdzie warto, w końcu, nie wiedziałem też ile czasu trzeba, a ile my spędzimy na Mani by poznać je choć w miarę dobrze.
Jakiś tam plan mieliśmy. Zamierzałem objechać półwysep najpierw od strony wschodniej a potem przejechać na zachód. Ale nawet i mnie zdarza się szybka i nieprzewidziana zmiana planów
, chwilę po opuszczeniu Githionu stwierdziłem że zrobimy odwrotnie, najpierw pojedziemy wschodnią stroną przy okazji zaliczając ważną tutejszą atrakcję na którą bardzo czekała Małgosia,
jaskinię Dirou.
Kilka widoków po drodze do Areopoli.