Nie pozostało nam nic innego jak zjechać w dół, przejechać przez Diakofti, kupić bilety na prom i wjechać do jego wnętrza.
My wyjeżdżamy, a wyspę przyjechały sadzonki drzew oliwnych
.
Na promie pusto, zapełniony jest może w 1/5. Tak to widocznie jest w dni powszednie... Kilka fotek z powrotnego rejsu w czasie którego było nam bardzo smutno, już tęskniliśmy za Kithirą, jej plażami, krajobrazami, jej białymi domkami i jej lazurowym niebem...
Żegnaj Kithiro
.
A może do widzenia?....
Taka była nasza ostatnia kithirska trasa:
A - plaża Limni
B - most w Potamos
C - Karavas i źródła
D - teatr w Potamos
E - monastyr Agia Moni
F - port w Diakofti
Po niespełna półtorej godziny rejsu dobijamy do Neapoli. Pomny doświadczeń sprzed paru dni, tym razem czekam przy samym wyjściu, by móc wejść ponownie na dolny, samochodowy pokład promu. Wyjeżdżamy.
Elafonissos. To nieduża wysepka położona zaledwie kilkaset metrów od lądu, znana z pięknych piaszczystych plaż. Bardzo, naprawdę bardzo chciałem tam popłynąć, szkoda byłoby ominąć to miejsce będąc tu, tak blisko niej a jednocześnie tak daleko od domu, nie mając pewności czy jeszcze kiedyś nadarzy się okazja by znów tu przyjechać. Szkoda... ale jednak musieliśmy zrezygnować, odpuścić, tę decyzję podjęliśmy zostając dłużej na Kithirze. Zresztą, zgodnie doszliśmy do wniosku, że chyba podczas tego wyjazdu nic nie będzie w stanie bardziej nas oczarować, zachwycić niż Kithira...
Tak więc znów mijamy drogowskaz na Elafonissos i znów nie skręcamy. Jest popołudnie, planowałem że na noc zatrzymamy się na odkrytej po drodze do Monemwazji świetnej, długiej i pustej piaszczystej plaży. Jednak to bardzo blisko stąd, zaledwie godzinka jazdy, a czasu mamy więcej. Zatem za namową Małgosi postanawiamy by jechać jeszcze dalej, w miejsce pomiędzy dwoma palcami Peloponezu, tym wschodnim i osławionym Mani. Tam jest płasko, tam jest dłuuuuga piaszczysta plaża, tam na pewno znajdziemy dobre miejsce na spędzenie nocy.
Po drodze, w Assopos, uzupełniam do pełna całkowicie opróżniony bak. Cena była do zniesienia, coś około 1.7 euro za litr. Kawałek drogi przed sobą mamy więc nigdzie się więcej nie zatrzymujemy, nie robimy zdjęć, zresztą nie ma w tych okolicach nic szczególnie zwracającego uwagę. W płaskiej dolinie przed Mani dominują tereny rolnicze, są tu ogromne gaje pomarańczowe, cytrynowe, mandarynkowe, po raz pierwszy widzimy tyle upraw owoców cytrusowych
. Ostatecznie dojeżdżamy na zachodni kraniec długiej plaży, niestety zapada już zmierzch więc nie będzie szans na wieczorną kąpiel, musimy sobie przecież jeszcze ugotować obiad. To miejsce nie jest zbyt szczęśliwie wybrane
, okazuje się że praktycznie cała plaża jest zabudowana letnimi, bardzo prowizorycznymi
, zbudowanymi z drewna i tektury, często na palach, domkami Greków. Jadnak o tej porze roku większość jest opustoszała, wciskamy się gdzieś, w jakieś wolne miejsce wśród nich i ogromnych eukaliptusów uznając, że tu w ostateczności będzie dobrze. I było
, choć obiad gotowaliśmy już w całkowitych ciemnościach, korzystając jak zwykle w takich przypadkach z lampki w bagażniku i okrągłego, ogromnego wciąż księżyca
.
Bardzo ładnie wyglądał stąd nieodległy, rozświetlony Githion, oczywiście chcieliśmy mu z plaży zrobić jakieś ładne nocne zdjęcia
. Ale nie mieliśmy szczęścia, po pierwsze ładne zdjęcia nie wyszły, a po drugie w tych ciemnościach niezbyt dobrze rozłożyliśmy statyw i w pewnym momencie jedna noga mu się złożyła
. Poskutkowało to najgorzej jak chyba mogło, aparat poszybował w dół obiektywem prosto w piach
. W ciemnościach trudno było ocenić uszkodzenia, trzeba było poprzestać na otrzepaniu go z ziarenek piasku i poczekać do rana...
Nasza popołudniowa trasa:
c.d.n.