Larisę mijamy nie bez kłopotu. To wielkie miasto, fatalnie zresztą oznakowane. Nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia, ale w jednym miejscu naprawdę warto było je zrobić... Skrzyżowanie, prosto jechać nie można bo nie ma tam drogi, można jechać w prawo lub w lewo. Przy światłach nad jezdnią drogowskaz Karditsa i strzałka w prawo. Tuż za tą poprzeczną ulicą drogowskaz Karditsa i gdzieżby indziej.... w lewo oczywiście
. Byłem w szoku... na szczęście nie jechaliśmy do Karditsy
.
W końcu trafiłem na obwodnicę, której część Grekom udało się kiedyś wybudować
. Niedługo potem skręcamy na południe, czeka nas dziś dość długa i daleka droga...
Temperatura oczywiście jest odpowiednia jak na lato w Grecji
, przekracza 30 stopni dochodząc w środku dnia do 35. Niespiesznie jedziemy zwykłą drogą, taką podobną do naszych, polskich krajówek bez poboczy. Tereny wokół nie przyciągają uwagi niczym szczególnym, ot, zwykły pagórkowaty krajobraz rolniczy, pola ciągną się jak okiem sięgnąć. Gdy mijamy Farsalę robi się bardziej "górzyście", trzeba podjechać na niewysoką przełęcz nieopodal miasteczka Domokos. Ruchu dużego nie ma, jednak czasem trafi się jakiś podjeżdżający tir...wzorem miejscowych bez większego kłopotu wymijam takie zawalidrogi na ciągłych
Kolejna przełęcz, Stena Fourkas leży na wysokości niemal 800 m, podjechać dużo nie musieliśmy, ale zjazd jest naprawdę bardzo atrakcyjny z ładnymi widokami... zjeżdżamy bowiem na poziom morza
W dole leży Lamia, to miasto mijamy obwodnicą zatrzymując się jedynie na stacji benzynowej z tanim paliwem. Po raz kolejny jestem bardzo miło obsłużony, Grecy na stacjach są bardzo uprzejmi i pomocni. W Polsce, ale i w innych niebałkańskch krajach, z takimi obrazkami jednak się już nie spotykamy, żeby obsługiwano kogoś w taki sposób, jak auto przed nami, w Grecji nader często. Kierowca nawet nie otwiera drzwi, podaje kluczyki, czeka aż mu naleją paliwa, podadzą rachunek przez uchylone okno a on tylko podaje odliczona kasę i odjeżdża dodatkowo z czystą szybą..... zwłaszcza kobiety są tak obsługiwane.
Na chwilę wjeżdżamy na coś, co w przyszłości ma być autostradą, nawet są tu zbudowane bramki przed zjazdem, ale jeszcze nie działają. Kolejną widokową drogą wspinamy się na zbocza kolejnych gór by po chwili zniknąć w głębi lądu
.
Greckie drogi krajowe czasem są całkiem dobre, szerokie i równe, jednak zwykle nie jest tak różowo. Plusem, jest to, że nie ma na nich jakiegoś ogromnego ruchu, zresztą, zależy na jakim odcinku. Przemierzając wiele kilometrów takimi drogami zobaczyliśmy i utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jeżeli chodzi o taki ogólny wizerunek, uporządkowanie, dbałość o otoczenie, infrastrukturę przydrożną, wszelakie inwestycje, Grecji najbliżej jest do....Albanii
.
I tak w środku upalnego dnia (temperatura osiągnęła wówczas 36 stopni) pokonaliśmy trasę z Lamii do Thivy czyli do Teb. Kawałek tej trasy pokrywał się z zeszłoroczną, z sentymentem wspominamy
Orchomenos i widziane z oddali szczyty Parnasu.
Teby udało się minąć bez błądzenia, czymś co teoretycznie jest obwodnicą
, zresztą cała dalsza droga była już bardzo kiepska. Ten 50-cio km odcinek mimo wybudowania autostrady jest bardzo zatłoczony...nic dziwnego skoro chcąc dojechać do tego samego punktu, miasta Elefsina, autostradą trzeba byłoby pokonać dystans dwukrotnie dłuższy płacąc dodatkowo na bramkach...
To wszystko nie ma wielkiego znaczenia... dojechaliśmy wszak do tej Elefsiny, która leży nad zatoką Argosarońską, przed nami wyspa Salamina a do centrum Aten jest może 25 km....nieeee tam się nie wybieramy
, odwiedzenie stolicy w ogóle nie było brane pod uwagę i jest odłożone na kiedyśtam
, czyli inaczej mówiąc na wtedy, gdy zobaczymy już w Grecji wszystko inne co do zobaczenia się nadaje
, poza tym jakoś nie pociągają nas tak wielkie miasta zwłaszcza w upał...Skoro zatem nie pojedziemy na południowy wschód, jedyną słuszną i możliwą opcją jest pojechać na południowy zachód... na Peloponez
.
Mijamy ruchliwe zjazdy na peloponeską autostradę, mijamy port i ogromną bazę paliwowo-gazową (chyba
) w Elefsinie i powoli toczymy się starą drogą tuż nad morzem.
Są tu jakieś średnio ciekawe miejscowości, czasami są i plaże, jest okropnie gorąco i jakoś tak parno. Zgodnie dochodzimy do wniosku, że warto byłoby się tu gdzieś na trochę zatrzymać, coś zjeść, odpocząć, ale przede wszystkim wykąpać się w morzu.
Okazji nie ma zbyt wiele, wybrzeże jest dość szczelnie zabudowane albo strome, ale w końcu trud wypatrywania przynosi pożądany efekt
, skręcam i zajeżdżam nad sam brzeg morza ze żwirowo kamienistą plażą. Miejsca w cieniu nie ma, okolica taka sobie, w zatoce cumują jakieś wielkie statki, po drugiej dobrze widać pobliski Peloponez....ale jest pusto, a to dla nas najważniejsze
. No i już po chwili pozbywszy się oblepiających nasze ciała zbędnych ubrań moczymy się w jakże sympatycznie ciepłej wodzie greckiego morza
.
c.d.n.