Ponownie poprzyglądaliśmy się szutrowej dróżce dzięki której bez wysiłku można dostać się tak wysoko w olimpijski masyw. Małgosia nieśmiało wspomniała, że może spróbujemy jeszcze raz....może za rok?
.
Na szlaku można było napotkać różne oznaczenia
Będąc mniej więcej w połowie drogi zauważyliśmy że z dołu ktoś podchodzi. Tą trasą, o tej porze pod górę
, dziwne trochę... Przywitaliśmy się tradycyjnym "hello" na co usłyszeliśmy swojskie "dzień dobry"
. Okazało się, że para młodych ludzi z Gliwic przyjechała tu trochę przypadkiem, a pójdą pod górę tak daleko jak wystarczy im czasu by powrócić do wojskowej bazy w odpowiednim czasie. Szybko zeszło na podróże
, wymieniliśmy doświadczenia i rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach.
My mieliśmy duuużo czasu na spokojne zejście. Na samej górze trasy zjazdowej zrobiliśmy sobie długi odpoczynek, tak by jeszcze nacieszyć się górską atmosferą. Słońce mocno przygrzewało... mimo ochronnych czapeczek troszkę przypiekło nam twarze
. Nie minęło wiele czasu od chwili gdy wolniutko zaczęliśmy schodzić stromym zboczem wzdłuż nartostrady gdy zostaliśmy dogonieni przez szybciej schodzącą dwójkę rodaków. Od tej pory wracaliśmy już razem wymieniając różne podróżnicze i górskie doświadczenia... okazało się, że podobnie jak my, także i oni lubią pochodzić po górach no i podczas podróży tak jak my śpią w swoim samochodzie
. Tak więc tematów do rozmowy nie brakowało, podróżowali niedawno zakupionym VW Multivan odpowiednio przystosowanym do spędzania w nim nocy, opowiadali, że to już kolejna miesięczna podróż tym wozem, poprzednio byli na płw. Iberyjskim i w Skandynawii i na Bałkanach za każdym razem przejeżdżając ponad 10 tys km. My byliśmy na początku podróży, oni już na końcu, niedługo mieli już wracać do kraju. Polecali miejsca do zobaczenia, miejsca na fajne dzikie noclegi... było miło
Ostatnie fotki z tego dnia:
W dobrych nastrojach dotarliśmy do naszych samochodów, wojsko wypuściło nas ze swych objęć bezproblemowo
. Gorąco było w skodowym wnętrzu... pierwsze co to włączyliśmy lodówkę i poprzebieraliśmy się nieco. Nasi znajomi zaraz odjechali, czekał ich zjazd nad morze i nocleg na poleconej przez nas dzikiej plaży
, my wróciliśmy kawałeczek w miejsce gdzie spędziliśmy dzisiejszą noc. Póki było jeszcze jasno i ciepło trzeba było się wykąpać licząc, że nikt w tym czasie nie nadjedzie
, na szczęście nikt nie miał potrzeby by w tym akurat czasie przejeżdżać tamtędy... niezłe miałby widowisko
. Ale tak naprawdę mieliśmy trochę szczęścia, niedługo później przyjechały 2 duże samochody i kilku zaskoczonych naszą obecnością Greków zabrało się za ładowanie uli na ich paki. My gotowaliśmy obiad, oni wciąż ładowali, jedliśmy, sprzątaliśmy...oni ładowali. Zrobiło się całkiem ciemno, nawet krowy zeszły już dawno ze swych wysokogórskich łąk... oni wciąż ładowali. W końcu zabrali wszystkie ule... było ich chyba ze sto... ewidentny koniec sezonu na górskie kwiaty
Zasypialiśmy szczęśliwi w poczuciu bardzo, naprawdę bardzo udanego dnia i osiągniętego celu...
c.d.n.