Dzień trzeci, niedziela, 3 sierpnia
Ta noc również była bardzo ciepła, jasna bo księżycowa, spaliśmy sobie zupełnie swobodnie bez śpiworów. Pod tym względem wyjazdy w lecie są naprawdę przyjemne
. Wstajemy o świcie, krótka toaleta, śniadanie. Humory nam zdecydowanie dopisują bo jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, bezproblemowo, a i pogoda jest zdecydowanie sprzyjająca, już od rana zanosi się na kolejny piękny, słoneczny, bezchmurny dzień.
Opuszczamy nasze miłe miejsce noclegowe i udajemy się dalej na południe, szeroka, omijająca zabudowana szosa prowadzi nas w kierunku Zajecaru. Powoli robi się całkiem jasno, słońce wstając oświetla pagórkowate tereny wschodniej Serbii, tak naprawdę krajobrazy niewiele różnią się od naszych polskich terenów podgórskich np. w okolicach Makowa czy Myślenic, choć na pewno okolica jest zdecydowanie rzadziej zaludniona i nie zalesiona. Jeszcze Zajecar, całkiem spore miasto przywołujące na myśl polskie prowincjonalne miasta rolniczo-przemysłowe ale z czasów tak około 30 lat temu............. Od tego momentu droga zwęża się i wiedzie już przez wioski, asfalt jest dziurawy, nierówny, jadę z prędkością 60-70 km/h. W niedużym Knjażevcu odbijamy w lewo, czyli nieco na wschód. Ta boczna droga jest już zupełnie lokalna i w złym stanie, kręta, wąska, za zniszczoną nawierzchnią, prędkość spada. Dookoła nas coraz wyższe góry, mijamy nawet niewielki kanionik i przełęcz. We wsi Kalna znowu skręcamy w lewo, to już całkowita serbska prowincja, małe wioski z na wpół pozapadanymi domami, biedne obejścia.
Naszym celem jest miejsce o nazwie Babin Zub, punkt startowy na nasz dzisiejszy szczyt, najwyższy szczyt pozbawionej Kosova
Serbii -
Midżor . No ale od tego miejsca dzieli nas jeszcze jakieś 30 kilometrów jazdy
. Mijamy miejscowość Golema Reka, potem Berilovac, dotąd jechało się jeszcze ok, ale potem jest już znacznie gorzej. Asfalt jest albo zasypany spływającą z gór ziemią, albo wysypanym szutrem, miejscami pozdzierany. Droga wraz ze zwężaniem doliny zaczyna się też coraz mocniej wznosić, mijamy kolejne wsie, Vrbovac i Inovo. Stoją tu też maszyny drogowe, asfaltu nie ma, jest ubity szuter a skały przy których jedziemy są kruszone w celu poszerzenia drogi. Wyraźnie widać, że kiedyś była tu normalna, wąska, górska asfaltówka, a my akurat trafiliśmy na jej przebudowę i stąd te wszystkie utrudnienia
. Te długie kilometry wolnej jazdy zabrały nam naprawdę sporo czasu, ale wreszcie koniec, gwałtownie skręcamy i mocno wznosimy się już po dziurawym co prawda ale asfalcie. Jesteśmy coraz wyżej, dookoła rozciągają się coraz rozleglejsze i ładniejsze widoki.
No i jest wreszcie Babin Zub, okazuje się, że są tu 2 duże budynki, jeden to hotel, w drugim jest schronisko. Szukamy dogodnego miejsca do zaparkowania samochodu na cały dzień, jako główne kryterium przyjmując, by pozostawał on w tym czasie w cieniu. Trzeba przecież dbać o nasze zapasy
. Mała zatoczka przy lesie będzie ok. Przebieramy się, kompletujemy zawartość plecaków, jedzenie, ciepłą herbatę trzeba mieć ze sobą. Mimo pięknej pogody jest na tej wysokości około 1500 m chłodno, wręcz zimno, termometr pokazywał tylko 11 stopni. Wyruszamy.
Droga, jak droga. Lekka, łatwa i przyjemna
. Za komentarz niech posłużą nasze zdjęcia...........
Trasa zjazdowa, Babin Zub to takie mini centrum narciarskie
Babin Zub z oddali
Nasz cel - Midżor 2170 m n.p.m.
Musieliśmy omijać pasące się stada koni..............
.............i krów
Wodopój, ale też i ........ górskie jezioro
Widok na całą naszą trasę
Już prawie na szczycie
Na szczyt Midżor o wysokości 2170 m n.p.m. dotarliśmy po jakichś trzech czy czterech godzinach nieśpiesznego spaceru około godziny 13. Leży on w paśmie Stara Planina, na granicy Serbii i Bułgarii. Od strony serbskiej opada łagodnymi, trawiastymi połoninami, część bułgarska jest znacznie bardziej stroma i nieco bardziej skalista.
Na szczycie warte odnotowania były dwa wydarzenia. Mianowicie pojawił się na nim młody chłopak na porządnym, dobrze wyposażonym górskim rowerze. Cała trasa rzecz jasna nadawała się wyśmienicie do uprawiania tego rodzaju aktywności, no, może poza ostatnim odcinkiem stromego podejścia po gęstej i wysokiej trawie. Oczywiście zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że był to Serb z pobliskiego Zajecaru przez który przejeżdżaliśmy. Był nieco zaskoczony obecnością Polaków w tym miejscu, ale nawet nie aż tak bardzo. Rozmawialiśmy w łamanym angielskim, wyraźnie nie rozumiał zdań w naszym języku. Opowiadaliśmy o naszych górskich pasjach, o kolejnej już wizycie na Bałkanach i wycieczkach w piękne i puste góry tego rejonu Europy, o planowanych szlakach w Bułgarii. Jego pasją był rower
, polecał nam różne, mniej znane pasma górskie Serbii, zwłaszcza leżący niedaleko Rtanj. To od niego dowiedzieliśmy się, że lokalne władze planują rozbudowę tras narciarskich, wyciągów i bazy noclegowej w tej okolicy, dlatego też droga dojazdowa do Babin Zub wygląda tak jak wygląda.......
. Nie dało się niestety nie zahaczyć o sprawy polityczno-gospodarcze
, dowiedzieliśmy się jak źle żyje się teraz w Serbii, jakie duże jest bezrobocie, jak małe są zarobki w stosunku do zarobków i cen gdziekolwiek indziej
, jak zła jest Ameryka i Unia Europejska ingerująca w wewnętrzne sprawy jego kraju. Starałem się nie ciągnąć tych tematów, poziom mojego angielskiego też zresztą temu nie sprzyjał
, ale młody człowiek najwyraźniej miał ochotę sobie ponarzekać......... No cóż, wysłuchałem ze zrozumieniem, pożyczyliśmy sobie szczęścia i odjechał.
Drugim ciekawym zdarzeniem było spotkanie z pasącymi się w pobliżu krowami
. Otóż, w miarę naszego przebywania na szczycie, które trwało jakieś dwie godziny, stado krów stopniowo przybliżało się do nas, cały czas wędrując najwyższymi partiami góry. Na początku nie zwracaliśmy na to uwagi, jednak później było już na tyle blisko, że postanowiliśmy się powoli ewakuować. Okazało się, że trzeba to było zrobić szybciej.......... i nasz odwrót przerodził się nieomal w ucieczkę
Kilka fotek z drogi powrotnej.
Odpoczywające, niezwykle groźne psy pasterskie ..........
.................i pilnowane przez nie stado krów
Oznakowanie szlaku, jedyne jakie zauważyliśmy podczas wędrówki
Panoramka szczytu Midżor i okolicy
Po południu przy Babin Zubie był większy ruch, zjechało się nieco samochodów, w okolicy można było spotkać niedzielnych spacerowiczów z dziećmi, którzy chcieli wykorzystać ten piękny, letni dzień na poooglądanie górskich krajobrazów. My żegnamy się już z tym miejscem, naszym pierwszym zdobytym w tym roku szczytem, będziemy go z całą pewnością miło wspominać
Dziś czeka nas jeszcze tylko zjazd w dół remontowaną drogą, znalezienie sobie miejsca na nocleg, ugotowanie sobie i zjedzenie obiadu no i "kapiel" po górskim dniu. Znalezienie odpowiedniego zakątka noclegowego nie było łatwe, droga już za miejscowością Kalna nadal wiodła wąską, górską doliną, którą płynęła też mała rzeczka, a każdy wolny, płaski kawałek przestrzeni zajęty był bądź pod jakieś mini poletka, bądź pod koszoną łąkę
. W końcu, między wioską Temska a miasteczkiem Pirot się udało
, wystarczyło nam też na szczęście dziennego blasku na zaplanowane czynności obiadowe
i butelkowej wody na czynności higieniczne
. Zasypiamy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, mając nad sobą rozgwieżdżone, serbskie niebo ...............
c.d.n.