Piątek, sobota ; 5,6 sierpnia
Ostatnia noc na greckiej ziemi....jakoś nie mogliśmy spać. Wiatr wiał dość mocno, poza tym było zupełnie cicho. Księżyc w pełni rozświetlał wybrzeże u podnóża Olimpu który wciąż pozostawał w sferze naszych marzeń. Poszedłem na plażę, dość dobra widoczność pozwalała dostrzec w oddali światełka na Kassandrze. Rok temu też je widziałem, wtedy były jeszcze wielką niewiadomą, nieodkrytym lądem, teraz patrzyłem w tamtą stronę w zupełnie inny sposób.
Na szczęście udało mi się jeszcze zasnąć. Poranek był już właściwie bezwietrzny i oczywiście tradycyjnie gorący. Zjedliśmy śniadanie w promieniach słońca, które dopiero co rozpoczęło wędrówkę po greckim niebie. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedyś zdecydujemy się na podróż tak daleko na południe w środku sezonu, w środku lata. Zdecydowaliśmy się.... i była to dobra decyzja której w żaden sposób nie żałujemy. Przebywaliśmy na słońcu tylko w czasie zwiedzania tu i ówdzie, na plażach przeżyliśmy tylko dzięki parasolowi pod którym i tak porządnie się opaliliśmy
. Miejsca które odwiedziliśmy były planowane jakby "po drodze" albo jako uzupełnienie dłuższych wyjazdów, tych na przyszłość. Odwiedziliśmy je teraz podczas osobnego wyjazdu i mamy ten fragment kraju zaliczony
.
Od razu po śniadaniu wybieramy się na plażę
, trzeba skorzystać z ostatniego dnia urlopu i tej cudownie ciepłej wody morza Egejskiego. W zasięgu wzroku mamy kilka osób, są to albo rybacy, albo po prostu weekendowi plażowicze. Ten obrazek, piaszczysta, wąska plaża, trawy, rozbici co jakiś czas ludzie, przypomina nam zeszłoroczną Rumunię i jej dzikie, północne wybrzeże w okolicy wsi Vadu
. Do czasu...
Już wczoraj zastanawialiśmy się czemu ma służyć ta konstrukcja nieopodal, zbita z desek i pali, przykryta trzcinowymi i palmowymi liśćmi. Niestety dość szybko przyszło się nam o tym przekonać
. Już wcześnie rano w to miejsce przyjechał jakiś człowiek, kręcił się tam, nosił wodę z morza. Okazało się, że to miejsce greckich "fish picniców"
, lokalnej rozrywki dla wczasujących w Leptokarii i Paralii Katerini..... wątpliwej, naszym zdaniem, rozrywki
. No ale jakie miejsce, takie i rozrywki, nie nam oceniać gusta przyjeżdżających w te miejsca, im też zapewne nasz sposób spędzania czasu musiałby się wydawać co najmniej dziwny. W każdym razie około 10 przypłynęły 2 stateczki wypełnione po brzegi amatorami tłumnej kąpieli na dzikiej plaży
i smażonej na grillu rybki. Między nami a miejscem dla nich przeznaczonym było mnóstwo mew, które natychmiast odleciały..... My, no cóż, też się od razu ewakuowaliśmy
.
Stwierdziłem, że wrócimy się do asfaltówki i podjedziemy kawałek dalej, tak, by odnaleźć dróżkę która prowadziła na wybrzeże ale już za rowem. Jak pomyślałem tak zrobiłem i już po niespełna pół godzinie zajęliśmy sobie inne miejsce, z dala od stateczkowych przybyszów. Tu też było całkiem fajnie, z tym, że nie było nigdzie cienia i samochód musiał smażyć się w słońcu
. Poprzykrywany kocem i ręcznikami, z otwartymi szybami aż tak bardzo się jednak nie nagrzewa....
Olimp tradycyjnie w środku dnia spowity był chmurami.
Na plaży spędziliśmy czas do około 13. Potem ugotowaliśmy sobie wczesny obiad, wykąpaliśmy się w reszcie słodkiej butelkowej wody i o 14 wyruszyliśmy w drogę na północ
. Kawałek podjechaliśmy autostradą, potem skręciłem z niej zjazdem na Eginio, tuż przed bramkami, tam gdzie łączy się z Via Egnatią. Na zjeździe mieliśmy b. nieprzyjemną sytuację, z mojej zresztą winy
, zbyt szeroko wszedłem w zakręt bo po pierwsze nie spodziewałem się, że będzie tak ostry, po drugie nie widziałem nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu. Taksówkarz w Mercedesie gwałtownie zahamował i odbił w prawo....minęliśmy się o milimetry.... to była naprawdę niebezpieczna sytuacja i muszę powiedzieć, że po prostu mieliśmy dużo szczęścia
.
Małgosia bardzo się przejęła tym zdarzeniem, ja zresztą też. Niestety, taka jest prawda, że im więcej się jeździ tym prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia na drodze jest większe.... a my jeździmy coraz dalej i więcej. Zawsze bardzo uważam na drodze, zresztą jeżdżę powoli, ale obiecałem, że uważać będę jeszcze bardziej. W końcu jakby coś się stało, nie mielibyśmy czym przyjechać tu już za miesiąc....
Mijamy niewielką Aleksandrię, Chalkidonę i skręcam w boczną drogę do granicy w Evzoni. Spodziewaliśmy się że na granicach i bramkach nie będzie takich korków jak 2 tygodnie wcześniej kiedy w sumie spędziliśmy tam 5 godzin
, nie zawiedliśmy się. Granica z Macedonią, Serbią i bramki autostradowe zabrały nam łącznie około półtorej godziny. Tradycyjnie zatrzymaliśmy się we Vranje by na tamtejszym OMV zatankować do pełna i zakupić tanie serbskie arbuzy i brzoskwinie
. Do Belgradu dojechaliśmy przed północą i ponownie minęliśmy go obwodnicą. Kilkadziesiąt km autostrady do Sid minęło całkiem szybko, tuż przed miasteczkiem wjeżdżam w pole kukurydzy i zatrzymuję się pod jakimś drzewem. Gdy zasypiamy jest wpół do 2....
To nie była długa noc.
Budzimy się jeszcze przed świtem i około 6 rano po wydaniu wszystkich dinarów na serbską benzynę w Sid meldujemy się na granicy z Chorwacją. Tym razem chorwaccy celnicy nie są tak dociekliwi jak rok temu, kontrola ogranicza się jedynie do otworzenia bagażnika. Zastanawia mnie tylko, dlaczego właściwie za każdym razem gdy przekraczamy chorwacką granicę pada z ich strony pytanie dokąd, albo skąd jedziemy
.
Około 8, niedługo przed granicą z Węgrami zatrzymujemy się na porządne śniadanie. Do płaskiego jak stół kraju bratanków też wjeżdżamy nie niepokojeni szczegółową kontrolą. Mohacz, Szekszard, Szekesfehervar, który to już raz jedziemy tą trasą, nie sposób zliczyć. Mija czas, na liczniku nabijają się kolejne przejechane kilometry, senność tradycyjnie zwalczamy napojami energetycznymi, które zawsze trochę pomagają. W lesie za Bratysławą meldujemy się jakoś przed 16. wtedy jemy kolejny posiłek a potem, mimo wszystko zmęczony, przysypiam na pół godzinki. Wyruszamy równo o 17, teraz już wiemy, że kolejny nocleg będzie już w domu.... Nawet przez Czechy jechało się bez objazdów i bez większego ruchu, chociaż pojawił się pewien problem.... mały kawałek trasy, jaką zawsze jeździmy oznaczono dużą literką M... wymaga już winiety. Tym razem jeszcze przejechałem (obeszło się bez mandatu), ale trzeba będzie na przyszłość poszukać jakiegoś objazdu
, albo pojechać zupełnie inną drogą. Do Brzegu docieramy około 22.
KONIEC
Dziękujemy Wszystkim, którzy bardziej lub mniej aktywnie towarzyszyli nam w tej podróży, mam nadzieję, że udało się nam pokazać jakieś ciekawe miejsca, które staną się inspiracją do planowania Waszych podróży.
Serdecznie pozdrawiamy
Małgosia i Paweł