Wsiadamy do samochodu, przez ułamek sekundy przez głowę przebiega mi myśl: "mam nadzieję, że zapali" , przecież wczoraj ładnych parę godzin lodówka była włączona a auto stało w bezruchu.... Przekręcam kluczyk... nie zapali
.
Nic to, że akumulator nowy, nic to, że przedwczoraj przejechaliśmy sporo kilometrów. Dziś prądu jest za mało by uruchomić jednostkę napędową naszego pojazdu i nic nie poradzę. Co robić? Możliwości jest kilka, pożyczyć prostownik od kogoś z kilku pobliskich domów, pożyczyć prąd od akumulatora innego samochodu.... ale czy ktoś będzie miał prostownik albo niezbędne kable? . Te rozwiązania nie są zbyt dobre
. Auto stoi co prawda na twardym piachu, ale nieco, minimalnie z górki....przy odrobinie wysiłku powinno się udać
.
Jak pomyślałem, tak i natychmiast robimy. Nie zważamy na obecność porannych spacerowiczów z pobliskich domów, a to z dzieckiem, a to z pieskiem.... wysiadamy i żwawo pchamy Skodę po ubitym piachu plażowego parkingu. Gdy uznaję, że toczy się wystarczająco szybko, ruchem znanym z czasów zimowego odpalania "malucha" wskakuję do środka i wrzucam "dwójkę" . Efekt jest dokładnie taki jak oczekiwałem
, auto odpala
. Odjeżdżamy śmiejąc się z całej sytuacji i zaskoczonych min oglądających całe przedstawienie ludzi
.
No ale nauczkę na przyszłość mamy. 44 amperowy akumulator nie nadaje się do wielogodzinnego używania naszej lodówki gdy auto nie jest w ruchu..... Chyba, że będzie z górki
.
Jedziemy dobrze już znaną trasą przez Promiri, w kolejnej wiosce, Metohi nabieramy sobie kilka butelek wody tak by starczyło już na cały powrót. Ładne jest ujęcie wody w tej wiosce, obok siebie leje się aż 5 sporych strug wody. Profilaktycznie, na czas postoju nie gaszę silnika
.
Zanim odjedziemy z Pilionu zatrzymamy się jeszcze w dwóch miejscach. Pierwszym z nich będzie
Milies, spora miejscowość położona na wysokości 400 m n.p.m. na zachodnich zboczach gór. Nazwa "milies" oznacza jabłonie, podobno Grecja jest znaczącym producentem jabłek, fakt ten nieco nas zaskoczył. Sadów tych owoców jest tu trochę, jednak nie tyle co w odwiedzonej kilka dni temu Zagorze.
Za to są tu też liczne okazy jadalnych kasztanowców.