Dzień drugi, sobota, 2 sierpnia
Poranek w węgierskim polu słoneczników
Noc była bardzo przyjemna, ciepła, można było spać bez śpiworów w samochodzie z uchylonymi szybami. Na szczęście nie było komarów, a mieliśmy już kiedyś z nimi bliskie spotkania w podobnej sytuacji noclegu w chorwackim polu kukurydzy
Mamy przed sobą spory kawałek drogi, zatem ruszamy bez zwłoki, mijamy Szekszard i Baja. Granica H/SRB Hercegszanto/Backi Breg jest zupełnie pusta. Miły serbski celnik zaglądnął do bagażnika, pooglądał paszporty, dokumenty auta. Jak mi już je oddał, przypomniał sobie o zielonej karcie. "A, Polacy, dobro", machnął ręką i po raz drugi jesteśmy w Serbii. Słońce wznosi się coraz wyżej na bezchmurnym niebie, my w coraz większym upale przemierzamy Vojvodinskie równiny, krajobraz nie jest może najpiękniejszy, wszędzie tylko pola i pola, i to głównie kukurydzy. Ludzie, głównie na rowerach, jadą na zakupy, słowem sielska, spokojna, poranna, sobotnia atmosfera. W jednym z podobnych do siebie mijanych miasteczek o wdzięcznej nazwie Kula
dostrzegam kantor, zatrzymuję się by wymienić trochę euro na dinary. Obawiałem się przed wyjazdem czy w sobotę mi się to uda, liczyłem na coś otwartego w Nowym Sadzie, a tu proszę, taka miła niespodzianka
, kantor jest. Do młodego chłopaka w środku powiedziałem kilka słów w bliżej nieokreślonym słowiańskim języku
i szok
. Nie mam pojęcia jak on poznał, że jestem z Polski, ale usłyszałem pytanie "Poljak?" i od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wymieniliśmy kilka zdań i gestów (no i walutę
), było bardzo miło dla obu stron.
Drugi raz w Nowym Sadzie, po raz drugi nie mam mapy i po raz drugi błądzimy
. W końcu jednak trafiamy na wielki, stalowy, naddunajski most, właśnie przed chwilą zamknięty szlabanem. Powód jest prosty
za chwilę powinien po nim jechać pociąg, most bowiem jest wspólny dla obu rodzajów transportu, kolejowego i drogowego. Prażąc się w słońcu czekamy długie minuty, w końcu.....................JEDZIE
Ruszamy, czuję się jak na jednym z wrocławskich mostów na których jeździ się po torach tramwajowych
I znowu, jak 2 lata temu, z boku niestety zostaje Petrovaradin, imponująca twierdza na brzegu Dunaju, nie mamy czasu by do niej zajrzeć
. Zresztę w ogóle cały Nowy Sad robi całkiem dobre wrażenie, sądzę, że jest to miasto warte aby poświęcić mu przynajmniej jeden dzień na zwiedzanie. I znów czeka nas też popękana "betonówka" do Belgradu, jazda którą do złudzenia przypomina byłą już na szczęście "autostradę" w okolicach Wrocławia czy Gliwic.
Na rogatkach stolicy duży ruch, jeszcze przed wjechaniem na przecinającą miasto drogę szybkiego ruchu zatrzymuję się by zatankować. No i tu kolejny dziś szok. Takiego entuzjazmu na widok Polaków naprawdę jeszcze nigdy nie udało mi się za granicą doświadczyć. Uśmiechom, miłym gestom i słowom ze strony obsługującego dystrybutor pana w średnim wieku nie było końca.............
Mijamy Belgrad. Ruch jest duży, spowolniony, momentami, mimo trzech pasów musimy sobie przystanąć w koreczku. Tragicznie nie było, no ale w końcu to wakacyjna sobota
. Dwa lata temu we wrześniu było zupełnie pusto.
A teraz, dla wiernych czytelników, niespodzianka
, otóż zielona Skoda z Kulkami na pokładzie wjeżdża na AUTOSTRADĘ
. Bierzemy z automatu bilecik i mkniemy po równiutkim asfalcie z zawrotną prędkością jakichś 110 km/h
Teraz jak to piszę to tak sobie przypominam różne wyjazdy i trasy i stwierdzam, że ostatni raz autostradą jechaliśmy................. właśnie dwa lata wcześniej w Serbii
No ale co dobre, szybko się kończy. Po około 60 kilometrach kierujemy się na zjazd o nazwie Pożarevac, zjazd jest jak się okazuje popularny bo musimy postać kilkanaście minut w kolejce do kasy. Wokół stojących samochodów krążą lokalni mieszkańcy oferując różne owoce po baaaardzo wygórowanych niestety cenach. Płacimy za przejechany odcinek 240 dinarów, to jakieś 10 zł, i już normalną drogą zmierzamy do Pożarevaca, rodzinnego miasta Slobodana Milosevica w którym to mieście jest on też pochowany. No ale nie będziemy go zwiedzać
, zresztą to dość spore miasto mija się bokiem.
Droga jest marna, okolica krajobrazowo taka sobie, ale mijane przydrożne domy w większości nowe, ładne i zadbane. Odnosi się wrażenie jakby tę właśnie okolicę upodobali sobie dorabiający się jakichś większych pieniędzy pracujący na Zachodzie Serbowie, zresztą pełno wszędzie porządnych samochodów z niemieckimi czy austriackimi rejestracjami. Jest lekko po południu, z bezchmurnego nieba leje się żar trudny do wytrzymania w naszym nie klimatyzowanym autku. Warto byłoby się zatrzymać, odpocząć i coś zjeść. Okazja nadarza się sama, mijamy bowiem mostek na niewielkiej rzeczce o nazwie Pek. Wpadam na pomysł by odpoczynek połączyć z kąpielą w jej wodach
. Zawracam, udaje się zjechać na brzeg i znaleźć miłe miejsce w cieniu drzew. Po drugiej stronie jest wieś, mieszkańcy mają tu lokalne kąpielisko, z naszej strony jest nieco wyższy brzeg, ale bez problemu da się zejść do wody. Rzeczka jest wąska, ma może 10 m szerokości. Najpierw kąpiel
, woda jest ciepła, w tym miejscu nawet dość głęboka, no i całkiem czysta. Kąpiący się po drugiej stronie miejscowi chłopcy pływają, skaczą z rosnącego przy brzegu drzewa do rzeki, zarówno oni, jak i inne osoby na brzegu w liczbie kilkunastu nie zwracają na nas szczególnej uwagi. Naprawdę bardzo przyjemne miejsce, świetnie się złożyło, że udało nam się takie znaleźć by odpocząć i się odświeżyć w ten upalny dzień.
Po jakichś dwóch godzinach postoju ruszamy dalej, a czeka nas jeszcze gwóźdź dzisiejszego programu czyli przejazd przełomem Dunaju przez Park Narodowy Derdap. Już po kilku kilometrach jazdy naszym oczom ukazuje się po raz drugi dzisiaj, potężny Dunaj. Szeroko rozlany, w tym miejscu wygląda imponująco i pięknie zarazem, zwłaszcza, że tereny, które do tej pory były raczej płaskie, stają się pagórkowate i górzyste. W oddali widać nasz pierwszy cel, twierdzę Golubac.
Zamek powstał prawdopodobnie w XIII w. i jest jedną z najlepiej zachowanych budowli tego typu w Serbii, a podobno najpiękniejszą. Z tym stwierdzeniem możemy się zgodzić. W planie było jego szybkie zwiedzanie, jednak z powodu dość późnej pory, a zwłaszcza z powodu intensywnego zapachu ryb unoszącego się po całej okolicy, którego nie znoszę
, ograniczyliśmy się jedynie do kilku fotek.
Jedziemy dalej. Obawiałem się trochę stanu drogi, w końcu czeka nas około 100 km jazdy nią wzdłuż Dunaju. Na szczęście obawy były zupełnie bezpodstawne, na całej długości jest dobry, równy asfalt, miejscami położone są nowe fragmenty. Jest bardzo przyjemnie, upał w godzinach popołudniowych nieco zelżał, wokół ciągną się niewysokie górki a my mamy cały czas piękne widoki na szeroką rzekę i przepływające nią od czasu do czasu statki czy łódki. Leniwe, sobotnie, letnie popołudnie, ruch drogowy jest zupełnie znikomy. Na pewnym odcinku oddalamy się od rzeki, wjeżdżamy głębiej w góry. Po drodze mijamy też kilkanaście tuneli.
Lidia trochę narzeka, że trasa ją nuży, mnie wręcz przeciwnie, uwielbiam niespieszną jazdę takimi urozmaiconymi drogami w ciekawym terenie. Oczywiście nie jest to czarnogórski kanion Pivy ani kanion Neretvy czy Vrbas w BiH, kto nastawi się na tego typu doznania estetyczno-emocjonalne to się rozczaruje. Ale na pewno warto było tu przyjechać, nadłożyć trochę drogi i zobaczyć ten mało znany fragment Serbii
. Mijamy ładnie położony w zakolu Dunaju i sprawiający sympatyczne wrażenie niewielki Donji Milanovac, kawałek dalej zatrzymuje nas serbska policja i chce zobaczyć nasze dokumenty. W końcu jesteśmy w terenie przygranicznym
. Rozpoczynamy ich poszukiwania przetrząsając plecaki, wyraźnie znudzony policjant pyta czy jesteśmy turystami, po naszych energicznych przytakiwaniach pozwala jechać dalej.
Teraz czeka nas najciekawszy odcinek przełomu, tzw Kazan, czyli Kocioł. Po jakichś 15 kilometrach od Milanovca droga stopniowo wznosi się wysoko ponad poziom rzeki osiągając poziom w najwyższym punkcie około 300 m, a sama rzeka znacznie się zwęża do około 150 m. Znajduje się tu punkt widokowy i parking, na którym się zatrzymujemy. Bardzo tu ładnie, cicho i spokojnie, oprócz nas nie ma nikogo, z rzadka przejedzie jakiś samochód. Pstrykamy fotki, kręcimy parę ujęć kamerą.
Szosa wiedzie nadal wzdłuż wąskiego tutaj Dunaju i już wkrótce widzimy potężną zaporę Derdap I i zabudowania elektrowni ukończone na początku lat 70-tych. Oprócz niewątpliwych korzyści energetycznych dla ówczesnej Jugosławii i Rumunii, jak zwykle przy tak silnej ingerencji w środowisko naturalne nie obyło się bez poważnych zniszczeń i zaburzeń. Koroną zapory biegnie droga, znajduje się tu przejście graniczne SRB/RO na którym czeka kilkanaście samochodów. Wszędzie widnieją znaki zakazu fotografowania, zatem ograniczamy się do jednej fotki......
I jeszcze rzut oka z pobliskiego Kladova na położone po rumuńskiej stronie miasto Drobeta-Turnu Severin........
..................... i odbijamy na południe.
Ładnie tu, lekko pofałdowane tereny nadrzeczne oświetlone schodzącym już coraz niżej słońcem sprawiają bardzo miłe wrażenie. Droga jest szeroka, zbudowana i poprowadzona z rozmachem omija wioski dzięki czemu jedzie się szybko i wydaje się jakby okolica była prawie niezamieszkana. Nie jest już niestety taka równa jak poprzednio, raczej zniszczona i połatana. Za Negotinem zaczynamy już szukać dogodnego miejsca na nocleg, w końcu skręcam w polną dróżkę wiodącą wśród zbóż i kukurydzy i znajdujemy miłe suche miejsce na łące przy niewielkim zagajniku. Gotujemy na butli nasz obiad o tej porze noszący raczej nazwę kolacji
i około 21 zasypiamy..........
c.d.n.