Sobota, 23 lipca.
Dalszy ciąg dobrze znanej trasy przed nami. Od rana pogoda zdaje się nam sprzyjać, przejaśniło się, chwilami nawet świeci słońce. W Bratysławie jak zwykle tankuję kilkanaście litrów paliwa na tej samej stacji Łukoil, kiedyś był to Jet. Wyciągając pieniądze widzę w kieszonce plecaka swój paszport, retorycznie pytam towarzyszki "a paszport wzięłaś?". Widzę przerażenie w jej oczach i pada odpowiedź zupełnie nie taka jakiej oczekiwałem. Nie wzięła... Nowiutki, niespełna miesiąc wcześniej odebrany paszport został w szufladzie.....
Szok. Co teraz? Ruszam spod dystrybutora i zatrzymujemy się kawałek dalej by wyciągnąć mapy i pomyśleć, zastanowić się nad zaistniałą sytuacją. To już nie kilka km z obwodnicy Brzegu, to przeszło 350 km, wracać się przecież nie będziemy. Dobrze wiem że przez Bośnię, Macedonię, Czarnogórę, Chorwację czy Albanię przejechalibyśmy bez problemu, te kraje od jakiegoś czasu nie wymagają już paszportu by się w nich znaleźć. Ale co z Serbią, co z oczywistym i najkrótszym wariantem dojazdu do Grecji? Może też wprowadziła możliwość wjazdu na dowód, a może nie, tego tak naprawdę nie wiem. Studiujemy mapy i rozważamy możliwości. Możemy przecież dowolnie zmienić plany, te rejony na tyle dobrze znamy, że nietrudno byłoby znaleźć się na te 2 tygodnie w zupełnie innym miejscu.
Pierwszy wariant to trasa do Grecji przez Rumunię i Bułgarię, trochę dalej, ale znacznie kosztowniej (winiety, opisywany przez Interseala koszt promu wciąż siedzi mi w głowie, a to jeszcze droga powrotna by nas czekała). Drugi, to trasa do zachodniej Grecji przez Bośnię, Czarnogórę i Albanię, bez kosztów ale ile czasu będziemy tam jechać? A ile ciekawych miejsc po drodze moglibyśmy przecież jeszcze zobaczyć? Do Grecji pewnie wcale byśmy nie dojechali.....
. Trzeci, to kompletna zmiana planów, jedziemy do Bośni i Czarnogóry by wejść na kilka górek, map co prawda nie mamy, ale jakoś byśmy sobie poradzili..... A potem do Chorwacji na wypoczynek na wciąż czekającym, wspomnianym Dugim Otoku
. Czwarty wariant to nic innego jak jazda na serbską granice i liczenie na to, że jednak nas wpuszczą
.
Nie ukrywam że najbardziej spodobały się nam warianty trzeci i czwarty
. Jedziemy przez Węgry i już widzimy się na opisywanej chociażby przez Danusię plaży pod latarnią Veli Rat na chorwackiej wyspie. Woda nie będzie problemem, nabierzemy sobie do butelek gdzieś wcześniej, na pewno też uda się nam znaleźć odpowiednie miejsce by spędzić miłe chwile nad Adriatykiem, Dugi Otok nie jest odwiedzany przez tłumy spragnionych słońca turystów. Pogoda nad Węgrami zaczyna się nam dawać we znaki, znów leje, słychać też grzmoty. Również Chorwacja nie wita nas bezchmurnym niebem, za to przekroczenie granicy na dowód nie stanowi oczywiście problemu. Pytani o cel podróży zgodnie oświadczamy "Dugi Otok"
. Na szczęście nie padło pytanie dlaczego tędy.....
.
Obwodnicą mijamy Osijek, potem Vukovar w którym coraz mniej śladów po wojnie. Jeszcze kawałek drogi i zajeżdżamy na granicę z Serbią. Podaję pani w okienku mój paszport i dowód Małgosi, na co słyszę z ust zaskoczonej kobiety "Szto je ovo?". Milczę..... a pani bez wahania wklepuje dane do komputera. Witaj Serbio.... witaj Grecjo
W Sid wymieniam 150 euro na serbskie dinary i od razu sporą ich część przeznaczam na zakup paliwa. Niedługo wjeżdżamy na autostradę do Belgradu ale też po zapłaceniu 250 dinarów za ten odcinek szybko zjeżdżamy na obwodnicę miasta. Połowa tego fragmentu jest już skończona, na drugą połowę przyjdzie jeszcze dłuuuuugo poczekać, żadnych prac tam szczególnie nie widać
. Gdy droga staje się zwykłą ulicą wiodącą przez przedmieścia serbskiej stolicy zgodnie z oczekiwaniami stajemy w korku. Po pół godzinie okazuje się że jego przyczyną były.... zwykłe światła na zwykłym skrzyżowaniu
. Jakby nie można było ich wyłączyć albo ustawić na większą przepustowość..... Echhhhh... Temperatura jest już dość wysoka, za zewnątrz przy zachmurzonym niebie jest 27 stopni, ale na szczęście nowa chłodnica działa bardzo dobrze i nie musimy dodatkowo włączać ogrzewania by chłodzić komorę silnika jak bywało to dawniej.
Teraz już tylko mkniemy dobrze znaną autostradą na południe mijani przez niezliczone ilości aut na głównie niemieckich numerach. Cóż, nie będę udowadniał że Skoda też potrafi
, nie ma sensu się spieszyć, my też dojedziemy tam gdzie chcemy, teraz wiem to już na pewno. Polskich rejestracji nie ma prawie wcale.
W pewnym momencie widzimy że przeciwną stronę ciągnie się długi korek, jego przyczyną jest TIR który po prostu zjechał z autostrady do rowu.
Powoli nadchodzi wieczór. Nie ma tak dobrze.....w oddali również i w naszą stronę widzimy wielki korek
. No tak, wypadki się zdarzają niestety...Staję na poboczu z zamiarem odpoczęcia przez jakiś czas a może w tym czasie korek trochę się rozładuje? .
Nic z tego, mija kilkanaście minut a on wcale się nie zmniejsza. Trudno, trzeba przeżyć i to. Mijają kolejne minuty a my wleczemy się w żółwim tempie wśród TIRów i Turków. Gdzie ten wypadek? Chyba stało się coś poważnego.... Po pół godzinie, gdy robi się już całkiem ciemno, do głowy przychodzi mi myśl, że to nie wypadek, to po prostu autostradowe bramki przed Niszem...
Mija jeszcze godzina gdy w końcu możemy pozbyć się 730 dinarów w zapłacie za 5 kilometrów korka
. Trudno opisać naszą złość na Turków, na taki system poboru opłat, w końcu na te autostrady, którymi trzeba jeździć bo innej sensownej drogi po prostu nie ma. Jest prawie 23 a my mamy jeszcze kawał drogi przed sobą. Jedzie się dobrze i na kolejnych bramkach jest pusto, a we Vranje postanawiam znów dopełnić bak paliwem. Nie chce mi się zjeżdżać z głównej drogi, tankuję na stacji JP i ku swemu zaskoczeniu zostaję tam po prostu oszukany
. Późna pora, zmęczenie drogą uśpiły moją zwyczajową czujność i okazuje się, że zapłaciłem kilkaset dinarów więcej niż powinienem, około 15-20 zł. Po raz pierwszy Serbia okazuje się dla nas nieżyczliwa, ale sam pisałem przed wyjazdem w innym wątku "może dlatego, że to tranzyt" .
Kolejne półtorej godziny tracimy na granicy serbsko macedońskiej. Jest środek nocy, naprawdę tego to już się nie spodziewałem
. Okienek sporo ale odprawa ciągnie się bardzo ślamazarnie wywołując niezadowolenie oczekujących, którzy co pewien czas dają mu upust gromadnym i donośnym trąbieniem
, które to pożądanego efektu raczej nie przynosi . Wpuszczeni w końcu do Macedonii (na dowód
) suniemy wyboistą autostradą coraz bardziej niestety zasypiając. Ubożsi o 3 euro wydane na bramkach wjeżdżamy w przełom Wardaru, ale nie, dalej to już nie pojedziemy, godzina 3 w nocy z pewnością jest ostateczną, w której powinniśmy zatrzymać się by złapać choć troszeczkę snu. Zajeżdżam po prostu na jakiś większy plac przy drodze, rozkładamy siedzenia i zasypiamy natychmiast...
c.d.n.