Dzień 16 sobota 25.08 Powrót do domu
A miał być Maglic.....................
Ten najwyższy szczyt BIH, piękne miejsce, tak mało znane.............. W internecie nie doszukałem się żadnego polskiego opisu wejścia, zresztą w ogóle bardzo mało jest informacji na ten temat.
Mieliśmy przyjechać, rozeznać się w terenie i dziś od rana wyruszyć w górę. A tu ani rozeznania, ani wyjścia. Boląca i spuchnięta noga nie daje na to szans. Mógłbym iść sam, ale wiadomo przecież, że tego nie zrobię. Zawsze chodzimy razem. Lepiej razem nie wejść, niż miałbym iść sam, bez Lidii, poza tym przecież nie wiadomo co będzie z nogą. Nie ma fioletowego krwiaka, może to tylko naciągnięte ścięgna? Lidia wygrzebuje swoją 'ulubioną' maść Ben G....
, kupioną jeszcze w Żywcu podczas majowego wyjazdu w Beskidy 2005 i intensywnie wmasowuje. Jak ja nie cierpię tego zapachu..............
Wiadomo tylko, że wracamy.
Ale przyjedziemy tu jeszcze. I obiecuję - nie stanę już tak blisko zarośli pod którymi nie wiadomo co się kryje, jaka jama czy inna dziura
Jest już jasno, choć mgliście, gdy powoli zaczynamy zjeżdżać z miejsca pechowego noclegu pod Prijevorem. Wyrzucam sobie, co mnie podkusiło, żeby nie zostać na noc na asfaltowym Dragos Sedlu......... Chciałem być jak najbliżej. Mieliśmy tu dojechać na 17.00, przecież to miało być tylko 300 km, 6-7 godzin jazdy ale nie w Czarnogórze, tu czas potrzebny na pokonanie 300 km wydłużył się do 11 godzin. Nieprawdopodobne. Jest mi bardzo smutno i przykro, że tak wyszło, choć pewnych rzeczy przecież nie da się przewidzieć.
Droga w dół i przy dziennym świetle jest znacznie łatwiejsza, chociaż i tak nawierzchnia jest w fatalnym stanie. Gdy po godzinie dojeżdżamy do Tjentiste, nad nami jest piękne niebo i słońce oświetla szczyty gór. Tych, na które nie wejdziemy. Nie tym razem.
W Focy na stacji na skrzyżowaniu tankuję do pełna. Jedziemy do Sarajeva, potem tradycyjnie już trasą przez Olovo, Kladanj, Tuzlę. Obawiałem się dużego ruchu, dziś piątek, no i nadal sierpień, czyli sezon. A jedzie się świetnie, szybko i bezproblemowo, zero korków, zero policji. W zeszłym roku, w sobotę 30 września było fatalnie, wtedy powtarzałem sobie - nigdy wiecej przez BIH......... Nigdy to nie mów nigdy...........
Jest gorąco, znowu zaczynamy spływać potem. 10 minut oczekiwania na granicy z HR w Orasje i silnik znów przegrzany....... Szybka odprawa, chorwacka celniczka rzuca okiem na zawartość bagażnika. 'Planinari?' pyta z uśmiechem widząc leżące na wierzchu kijki. Potwierdzam również z uśmiechem. Za trzy tygodnie tu wrócimy, może nie na to przejście, ale do CRO na pewno
Vinkovci, boczną drogą, skrótem do Osijeka. Za miastem jest most na Dravie, kawałek dalej jakieś rozlewisko. Stajemy, trzeba odpocząć i ochłodzić się w cieniu wysokich drzew. Jest pusto, choć przy brzegu kołysze się kilka starych łódek. Jest też pomost, z niego do wody skacze dwóch młodych chłopaków. Po pewnym czasie, mimo oporów związanych z nienajlepiej wyglądającą wodą wchodzę i ja. Lidia polewa się wodą jeszcze z eko-katunu wiezioną w butelkach. Jej nogi tradycyjnie w upał są w złym, opuchniętym stanie. Z kostką nie jest na szczeście tak źle, ból nie zwiększa się, kulejąc może nawet trochę chodzić.
Ruszamy dalej, jest już około 15.00. Kilkanaście km dalej leży Beli Manastir, w centrum miasta kontrola policyjna. Chorwacki policjant zainteresowany był głównie zieloną kartą.........
Za 10 minut jesteśmy już u bratanków. Nie zatrzymując się wcale na dłużej przejeżdżamy całe Węgry trasą przez Mohacs, Szekszard, Cece, Szekesfehervar i Gyor. Gdy przekraczamy granicę ze Słowacją jest już całkiem ciemno, za chwilę jesteśmy w Bratysławie. Miasto znam dość dobrze, przejeżdżamy je szybko i już jedziemy równoległą do autostrady drogą przez Malacky. Prowadzi ona przez lasy, nieraz już w nich nocowalismy. Tak jest i teraz...........
Zmęczeni drogą i upałem śpimy mocno i długo. Wstajemy dopiero około 7 i zbieramy się leniwie i powoli. Z nogą Lidii jest lepiej, opuchlizna zeszła, nie widać żadnych krwiaków, ale nadal ją boli. Ruszamy w kierunku Czech, Hodonin, Brno, Svitavy to trasa znana na pamięć. Ale tym razem nie jedziemy do Wrocławia, korzystając z jednego dnia w zapasie jedziemy jeszcze do Brzegu. Obrałem kurs na Jeseniki, niestety w Sumperku okazuje się, że droga przez Cervenohorske Sedlo jest zamknięta i musimy jechać objazdem. Górki w których nigdy jeszcze nie byliśmy wydają się na pierwszy rzut oka mało ciekawe, no ale to może być tylko takie wrażenie. Postanawiamy wyskoczyć sobie kiedyś na Praded, ich najwyższy szczyt, w końcu z Brzegu to nie jest tak daleko i można zdobyć górkę w jeden dzień. Jedzie się fatalnie, kręte, wąskie drogi i duży, weekendowy ruch to zestawienie mało sympatyczne
W końcu jednak wjeżdżamy do PL. Tu upał nadal daje się we znaki, jest około 30 stopni. Wąskimi dróżkami przez wioski kierujemy się do Brzegu. No i około 15.00 jesteśmy (prawie) w domu.
Zdobyte szczyty i odwiedzone przez nas miejsca w Czarnogórze (opisane w tej relacji)
A za trzy tygodnie CRO...........
Ale o
tym już było..............
KONIEC
PS Ze skręconą kostką wszystko dobrze się skończyło, do wyjazdu do CRO Lidia nie odczuwała już prawie wcale skutków urazu. Dlatego we wrześniu mogliśmy jeszcze zaliczyć tych kilka chorwackich szczytów..................