Wracając z Histrii uważniej rozglądaliśmy się nad jakimś miłym i sympatycznym miejscem na spędzenie drugiej części tego dnia. Powoli zbliżało się południe, zatem najwyższa pora by wreszcie na tych wakacjach trochę odpocząć, zresztą w sumie po to właśnie tu przyjechaliśmy
. Brzegi jeziora Sinoe nie były jednak na pierwszy rzut oka sprzyjające, porośnięte trzcinami, niedostępne. Zresztą, nie po to wlokłem się taki kawał nad morze Czarne, by kąpać się w jeziorze
. Po drodze napełniamy nasze już całkiem puste butelki w krystaliczną i lodowatą
wodą z przydrożnej studni. W końcu zapada decyzja, która i tak najbardziej mi odpowiada i udało mi się do niej przekonać Małgosię, wracamy do Vadu
.
Po drodze próbujemy dojechać na wybrzeże polnymi drogami, jednak nic z tego, nie tędy droga. W Vadu zauważamy betonówkę omijającą fabrykę i prowadzącą w kierunku morza, widać tam nawet jakieś samochody. Tam pojedziemy.
I to był strzał w dziesiątkę
. Jedziemy i wyraźnie widać, że droga jest uczęszczana, że to tędy właśnie, wśród nadmorskich zarośli i mokradeł prowadzi jedyny chyba dojazd z Vadu nad morze. Mniej więcej w połowie drogi beton ustępuje miejsca zwykłemu ubitemu, twardemu piachowi, porządnie wyjeżdżonemu. Co kawałek można sobie wybrać jakąś boczną dróżkę, my jednak konsekwentnie kierujemy się na północny wschód aż w końcu docieramy nad same, porośnięte trawami, nadmorskie wydmy. Teraz jedzie się wzdłuż morza a co kawałek, może co 100-200 m jest zjazd nad nie przez wydmy. Każde takie miejsce jest już zajęte przynajmniej przez jedno auto, dlatego jedziemy wciąż dalej i dalej, po drodze mijając elegancki plażowy bar
, ogrodzony, zacieniony, ze stolikami..... Rumunia potrafi zaskakiwać
. Jedziemy jeszcze dalej i dalej, aż okazuje się, że droga ma już swój koniec..... jeżeli jeszcze dalej to tylko terenówką
, piach jest zbyt grząski. Na szczęście znajdujemy dobre miejsce dla siebie, placyk tuż przy wydmach. Stoi tu już jeden samochód, ale nam to nie przeszkadza.... i tak znaleźliśmy sobie świetne miejsce nad rumuńskim morzem
.