Dzień dziesiąty, poniedziałek, 9 sierpnia c.d.
W drodze powrotnej próbowaliśmy jeszcze odszukać pokazane na naszej mapie miejsce o nazwie Paclele Mici, jednak nie udało się nam. Dopiero potem, oglądając te miejsca na google maps okazało się, że dobrze pojechaliśmy i byliśmy całkiem blisko... Ale za to mogliśmy zobaczyć kilka opuszczonych szybików do wydobycia ropy
, dzięki której Rumunia jest praktycznie samowystarczalna w tym względzie i ma tak tanią benzynę.
Teraz nadszedł czas na drugi dzisiejszy cel, całkiem niedaleko położony. Jednak okazało się, że popełniłem dwa podstawowe błędy
, zaufałem mapom, to po pierwsze, a po drugie, nie zwróciłem należnej uwagi na oznaczenia na najkrótszej drodze, którą wybrałem by tam dojechać. Tzn owszem, zwróciłem uwagę, ale za późno, no i nie przejąłem się tym zbytnio licząc, że jakoś to będzie...... I było, jakoś
O co konkretnie chodzi..... od Paclele Mari jechaliśmy na północ, drogą, którą jak wskazywały oznaczenia można dojechać do miejscowości Chilile. Krótki kawałek był jeszcze asfaltowy, potem dalej wiódł lepszy lub gorszy szuter. My jednak chcieliśmy dojechać dalej, za Chilile do skrzyżowania z drogą wiodącą między miejscowościami Manzalesti i Lopatari. Na tych może 4 km których brakowało, miało "jakoś być" . Już wcześniej zorientowaliśmy się, że droga staje się coraz bardziej lokalna i tak jak wskazywały oznaczenia, w Chilile teoretycznie się skończyła. To była mała wioska, można by rzec na końcu świata, ale miała posterunek policji, zapewne w osobie jednego policjanta, którego akurat zauważyliśmy na zewnątrz. Zatrzymałem się i podszedłem do niego z mapą pytając z nadzieją w głosie "Lopatari?" . Spojrzenie na nasz pojazd i wymowne przeczące kręcenie głową nie dawało nam większych nadziei
, ale ja bywam uparty..... przecież teraz nie będę się wracał tyle km i to po szutrze
. Zatem jedziemy.
To była zwykła polna droga, taka jaką już próbowaliśmy przejechać kilka dni wcześniej z Glod do Poienile Izei. Może i jakoś dałoby radę, gdyby nie spory podjazd do pokonania, na którym deszcze wyżłobiły głębokie koleiny. Próbowałem jechać pomiędzy nimi..... słaby silnik i obciążenie auta sprawiły, że nie dałem rady, stanąłem, a potem ruszyć się już nie dało. Gdy próbowałem zjechać w dół by spróbować podjechać ponownie, tylne koło zawisło nad koleiną. Jeszcze kilka cm i podwozie osiadłoby na ziemi, koła kręciłby się w powietrzu i bez traktora by się nie obyło........
Wpadliśmy nieomal w panikę. Rzuciliśmy się do wygrzebywania kamieni i podkładania ich pod koło, zapewne i tak nie na wiele by się to zdało, ale tym razem mieliśmy szczęście. W nieszczęściu. Z naprzeciwka, z góry nadjechał samochód, stara, może 25 letnia Dacia 4x4. Do tej pory nie wiedziałem że coś takiego istnieje
. Z Dacii wysiadło 3 odświętnie ubranych facetów.... nawet nie próbuję sobie wyobrazić co myśleli widząc taki żałosny obrazek na swej drodze..... Musieli nam jakoś pomóc, zwłaszcza, że sami nie mieli szans by przejechać. Podeszli, poprzyglądali się, pogadali. Jeden wsiadł za kierownicę, wszyscy inni, czyli i my, mieliśmy pchać. Ryk silnika i już auto nie stoi nad "przepaścią" . Następnie ostrożny zjazd tyłem w dół, na sam dół. Głęboki oddech..... i znów ryk silnika, znów ziemia lecąca spod kół na parę metrów do góry. Udało się.
Cóż mogliśmy powiedzieć... podaliśmy sobie ręce i tylko jedno słowo. Multumim. Dziękujemy.