Dzień dziewiąty, niedziela, 8 sierpnia
Wieczorne przewidywania nie zdały się na nic, jak widać kiepscy z nas spece od pogody
. Piękny dzień, piękny zachód słońca, spokój.... a już w nocy chmury i mżawka
. Poranek wstał mokry, zamglony i ogólnie ponury, takie też mieliśmy nastroje, bo z zaplanowanego wjazdu w góry kolejką przy takiej pogodzie nic nie będzie. Jeszcze łudziliśmy się, że może to tylko poranne górskie mgły, ze jeszcze chwila, dwie i zaczną się rozsnuwać odsłaniając błękit nieba.... nic takiego się nie stało. A nawet odwrotnie, znów zaczęło kropić. Dlatego, po porannej toalecie, śniadaniu i dopompowaniu tylnego koła
wyruszamy z pechowych podrasnovskich łąk nad potokiem z zamiarem odjechania z tych burzowo deszczowych rumuńskich gór jak najdalej.......
Daleko nie ujechaliśmy. Dojeżdżając do przedmieść Braszowa zostaliśmy wyprzedzeni przez jakiś samochód którego pasażerowie żywo gestykulując wskazywali gdzieś w dół. Od razu domyśliłem się że chodzi o nieszczęsne koło..... no tak, 20 km i prawie całkowity kapeć, tak dalej jechać się nie da
. Zatrzymuję się na parkingu i niestety, trzeba wyciągnąć wszystko z bagażnika by dostać się do zapasu.
Procedura wymiany koła nie trwa na szczęście zbyt długo, jednak chcielibyśmy by limit dzisiejszego pecha był już wyczerpany.... Mijamy Braszów i w Sacele skręcamy w lewo czyli na wschód. Teraz jedziemy dobrą, miejscami wyremontowaną, prawie pustą drogą wiodącą wśród łąk i lasów. Droga wznosi się coraz wyżej i wyżej, a my w miarę tego wznoszenia i upływu czasu widzimy coraz więcej i więcej..... błękitnego nieba
. Oczywiście takiej okazji nie możemy zmarnować
, mieliśmy być dziś w górach, nadarza się okazja by w nich być. Może nie w Bucegach, ale w innych, które tak bardzo się nam spodobały dzięki
Franzowi , że i tak były w ścisłym planie tego wyjazdu.
W górach
Ciucas