Dzień 11 (poniedziałek) 20.08 Sinjajevina
,
Z dzisiejszym dniem do końca jakoś nie wiedzieliśmy co zrobić
Trochę zmęczeni po wczorajszej Hajli nie chcieliśmy się nastawiać na jakieś poważniejsze wyjście, z drugiej strony pogoda już od rana była tak klarowna, że naprawdę grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Nieco później niż zwykle, ale jednak wyruszamy z naszego opustoszałego po weekendzie katunu (przed bramą nadal stoi tylko nasze auto
) i kierujemy się tym razem w stronę Kolasina.
Droga do Górnego Lipova
Na przełęcz Vratlo
Komovi w porannym słońcu
W miasteczku robimy krótki postój, musimy uzupełnić nasze zapasy żywnościowe dwoma wielkimi 'bułochlebami'
, Lidia kupuje sobie też w aptece wapno. Twierdzi, że wapno pomoże jej w napadach kaszlu, które stają się coraz bardziej dokuczliwe
Prawdopodobnie to jest alergia, tylko na co? Na pylne drogi, czy farbę którą pokryte są deski w naszym domku w eko-katunie? Robimy krótką rundkę po miasteczku, jest sympatyczne, przy deptaku jest sporo kawiarni w których siedzi sporo ludzi, główny plac jest aktualnie w remoncie (m. in. układana jest nowa nawierzchnia i stąd te objazdy), po którego zakończeniu miejsce to z pewnością jeszcze zyska w odbiorze.
Z Kolasina skręcamy na główną drogę w kierunku Mojkovaca, ale już po 2 czy 3 km jazdy dostrzegam boczną drogę w lewo. Oczywiście nie ma drogowskazu
ale wiem, że to ta, o którą nam chodziło. Zaraz na początku zauważamy drewniane tablice (trudno było nie zwrócić uwagi na tę czerwień
) informujące o ważniejszych szczytach pasma Sinjajevina na które można wejść.
Jedziemy dalej wąską, asfaltową drogą, której stan pozostawia jednak wiele do życzenia bo są liczne wyrwy, które trzeba omijać. Minięcie się z jadącym z przeciwnej strony samochodem, zwłaszcza ciężarowym, do łatwych manewrów nie należy, ale jak to zwykle w Czarnogórze można liczyć na życzliwość kierowców, którzy gdy trzeba wycofają kawałek, albo zjadą na pobocze nie bacząc na jego stan i ewentualne krzaczyska o które mogą porysować swój wóz. Ja zresztą robię to samo........ Potem zwykle następuje życzliwe pozdrowienie i rozjeżdżamy się w swoje strony. Część dziur 'załatana' jest sposobem znanym nam już z drogi do Lubnic, czyli wiadrem piachu
Droga przez Donje Lipovo
Droga, jak pisałem, jest wąska, często zarośnięta po obu stronach jakimiś krzakami. I właśnie przejeżdżając takimi odcinkami stwierdzam przez otwarte okno dobiegający spod spodu samochodu (chyba stamtąd.......) niepokojący odgłos. Domyślam się po pewnym czasie, że to tłumik, ale jak to, przecież nawet pół roku nie minęło jak był wymieniany. Rozumiem, że te tanie tłumiki nie są najlepszej jakości, ale czyżby już po tak krótkim czasie się przepalił? Nasłuchuję, dźwięk wyraźnie dobiega spod spodu, samochód pod względem odgłosu pracy silnika niestety upodabnia się do traktoru.........
Trochę mnie to martwi, ale cóż, jedziemy dalej. W ostateczności, jak będzie trzeba udam się do jednego z licznych w okolicy 'zakładów mechaniki pojazdowej' w celu bardziej profesjonalnego zdiagnozowania przyczyny i ewentualnego zaradzenia jej skutkom.
Uprzedzę tu następne dni i zdarzenia i napiszę, że Skodą wydającą traktoropodobne dźwięki objeździliśmy tu jeszcze trochę i wróciliśmy do domu nie budząc niczyjego większego zainteresowania. No może z wyjątkiem pograniczników na kilku mijanych granicach, ci często przyglądali się nam podejrzliwie, zwłaszcza wtedy, gdy podając dokumenty staliśmy tuż przy budkach w których siedzieli, a odbity od niej dźwięk jeszcze się zwielokrotniał........... Po powrocie udałem się do zakładu zajmującego się tłumikami, okazało się, że usterka spowodowana była wydmuchaniem specjalnego smaru w uchwycie rury spalania jeszcze przed pierwszym tłumikiem. 'Naprawa' trwała może 3 minuty, a kosztowała 10 pln................
Ale odejdźmy od motoryzacji (której fanem zresztą nie jestem
) i wróćmy na wąską drogę którą jedziemy. Wiedzie ona dnem i zboczem szerokiej doliny zabudowanej sporą ilością domów tworzących wsie Donje i Gornje Lipovo. Cały czas jest płasko, no, może trochę wjeżdżamy pod górę. Po 12 km asfalt się kończy i zaczyna się gruboziarnisty makadam, niezbyt dobrej jakości. Jest gorąco, coraz bardziej pod górę, skodowy silnik mocno się grzeje. mijamy ostatnią osadę położoną na wysokości około 1200 m, to stąd zaczyna się trasa na Babin Zub, najwyższy szczyt pasma Sinjajevina. My jednak jedziemy jeszcze kilkaset metrów dalej, w końcu przed jakimś wyjątkowo paskudnym podjazdem
zostawiam samochód w bocznej dróżce prowadzącej do pastwisk i jakiegoś domu i dalej postanawiamy iść pieszo.
Dolina jest piękna, zielona, otoczona wysokimi skalistymi górami, pogoda też nam dopisuje, jest bezchmurnie i wieje lekki wiatr dając trochę ochłody. Idziemy dalej dnem doliny, nadal jest jeszcze dość płasko, ale coraz bliżej wyraźnie widoczny jest wysoki próg ją zamykający. Mijamy wypływające silnym strumieniem gdzieś z gór poprzez gumową rurę źródło lodowatej wody. Pijemy ją i ochładzamy się.
Próg doliny na który prowadzi droga
Droga zaczyna się wyraźnie wznosić, pokonuje próg doliny kolejnymi dość stromymi zakosami. Nie jest ona najlepszej jakości, ale myślę, że spokojnie nadawałaby się dla osobówki, chyba jednak takiej z odpornym psychicznie kierowcą, który zniesie wyboje, usuwające się spod kół na zakrętach czy ostrzejszych podjazdach kamienie, czy też kamienie uderzające w podwozie oraz ciągły ryk silnika na pierwszym biegu. Piszę tak, bo minął nas jeden taki samochód, oczywiście miejscowy, czerwone Renault 19. Od tej pory już przez całą drogę do góry będzie towarzyszyć nam strużka pozostawionego przez niego na drodze oleju.......... Minął nas też później słyszany już dużo wcześniej i z daleka z dołu ciężarowy samochód wypełniony sianem. Jechało nim sporo osób............ w kabinie, na sianie, nawet na obu przednich nadkolach. Wszyscy hałaśliwie nas pozdrawiali, śmiali się i machali przyjaźnie rękami zapraszając na siano............... nie skorzystaliśmy i do tej pory trochę tego żałuję
Cierpliwie, nie spiesząc się idziemy dalej. Stwierdziliśmy, że spokojnie damy radę podejść na przełęcz Vratlo, będącą początkiem płaskowyżu Sinjajeviny, położoną na wysokości 1750 m. Droga okazuje się być jednak dłuższa niż początkowo sądziliśmy, mimo to wcale nie zamierzamy odpuścić.
Od samochodu przeszliśmy tak oceniam około 10 km, minęliśmy tabliczkę kierującą w prawo na nieoznakowany szlak na Jablanov Vrh. Jego szczyt (jeżeli to co widzimy jest właśnie szczytem) widziany z daleka i z dołu to wielka, trawiasto kamienista, obła kopuła.
Teren powoli wypłaszcza się, nie ma już żadnych drzew ani kosodrzewiny, zaczynają się nawet 'skrzyżowania' czyli odchodzące od drogi, którą idziemy boczne dróżki prowadzące pewnie do jakichś katunów czy pojedynczych zagród.
Dochodzimy do wielkiego betonowego okręgu będącego pewnie kiedyś zbiornikiem na wodę dla zwierząt, stoi tu też pomnik (nie pamiętam co upamiętniający ale chyba jakieś walki podczas II Wojny Światowej), oraz czerwona tabliczka kierująca na szczyt Gradiste 2214 m n.p.m. również nieoznakowaną trasą. To musi być już Vratlo, z tego co widzimy wynika, że nie jest to typowa przełęcz jakiej się spodziewaliśmy. Postanawiamy, że dalej już nie idziemy. Dla lepszych widoków podchodzimy trochę w górę na jeden z licznych niewysokich pagórków wypełniających krajobraz i zostajemy na trochę.
No i może wreszcie to napiszę:
JEST TU NIEZWYKLE PRZEPIĘKNIE
Wspaniały krajobraz, kamiennotrawiasty, taki jak lubię, nieco podobny do płaskowyżu w Durmitorze, tego z drogą Trsa - Żabljak.
Kopuła szczytowa Jablanov Vrha
Grzbiecik ze szczytem Gradiste
'Kamienny krąg' i owce pasące się przy pomniku
Trochę wieje i z powodu pory już późnopopołudniowej zaczyna robić się chłodniej. Posilamy się trochę, odpoczywamy, uwieczniamy piękno okolicy na zdjęciach i filmie, ale przede wszystkim napawamy się widokami. Chciałoby się pójść dalej, zobaczyć jak tam dalej jest, niestety, to już nie dzisiaj, nie teraz. Może gdybyśmy dysponowali innym samochodem można by się pokusić o przejechanie tych gór wzdłuż i wszerz, wszak są one oplecione pajęczyną lokalnych, kamienistych dróg. Pamiętam jak czytałem kiedyś o zorganizowanym przez Czechów terenowym Rajdzie Sinjajeviny........ Ale kilkudniowe wędrowanie z plecakami też mogłoby być przyjemne, pożyjemy, zobaczymy, może kiedyś..........
Niedaleko nas, w dole widzimy zabudowania katunu Jecmen Do, pasterze sprowadzają z dalszych okolic stada owiec. Widzimy też ciężarówkę, której pasażerowie tak chętnie chcieli zabrać nas na górę, wyjeżdża z jednej z bocznych dróżek i zjeżdża w dół. Na nas też już czas, czeka nas jeszcze przynajmniej ze 2 godziny drogi w dół. Schodzimy powoli z naszego pagórka w kierunku drogi głównej.
Spotykamy tam, przy 'kamiennym kręgu', młodą kobietę, zaskoczoną nieco obecnością w tym miejscu kogoś takiego jak my. Trochę rozmawiamy, ona nie rozumie wcale polskich słów, ja dukam znajome mi słowa tutejszego języka, a tak naprawdę najwięcej rozmawiamy mimiką i gestykulacją. Mieszka w Donjim Lipovie, a tu, w katunie mieszka w lecie. Opowiadamy o górach na których byliśmy (co głównie polega na wymienianiu ich nazw i wyrażaniu zachwytu
), nasza rozmówczyni bardzo się cieszy, że tak się nam w jej kraju podoba, no i że w ogóle z nami rozmawia, jesteśmy dla niej pewnego rodzaju atrakcją i rozrywką. Pytamy o pogodę jaka ma być w najbliższych dniach, o Babin Zub na który chcemy jeszcze wejść, żegnamy się i ruszamy w drogę. Silnie wieje, droga skryła się już w cieniu gór, jest chłodno. Rzężąc na jedynce mija nas jeszcze wjeżdżająca pod górę biała Łada.
Bez większych już przygód dochodzimy do samochodu i powoli po szutrze ruszamy w dół. Czekają nas po drodze jeszcze niespodzianki: a to jacyś ludzie ścięli rosnące przy drodze drzewo a jego gałęzie zatarasowały przejazd i czekamy, aż je pousuwają, a to kobiety spędzają krowy z pastwisk i trudno je wyminąć na wąskiej drodze.
Przy jednym z domów Gornjego Lipova stoi czerwona tabliczka kierująca tak jak na początku drogi na szczyty Babin Zub i Jablanov Vrh, zagapiam się na nią i w jednej chwili zjeżdżam z równej drogi dwoma kołami na bok, prowadzi tam stromo w dół boczna dróżka. Auto wali spodem o podłoże, o ostry brzeg asfaltu, błyskawicznie skręcam kołami i udaje mi się wrócić na drogę, zatrzymuję się i oglądam spód. Uszkodzeń na szczęście nie widać, ale mogło się to naprawdę fatalnie skończyć, nachylenie tej bocznej drogi jest znaczne, mogliśmy się po prostu przewrócić na bok czy dach i zsunąć w dół
No ale po strachu, uruchamiam silnik i po chwili nie słysząc żadnych dodatkowych niepokojących objawów ruszamy dalej.
Wracamy do Kolasina. Tam zatrzymuję się zaraz za płotem na terenie jakieś bazy czy zakładu naprzeciwko małej drewnianej budki stojącej tuż przy drodze, będącej sklepem z częściami samochodowymi. Idę kupić Skodzie reflektor H4 na zapas, w zamian za ten wymieniony w Durmitorze. I tu spotyka nas niemiła niespodzianka, mianowicie jacyś ludzie (pracujący czy też pilnujący) z tego zakładu w ostrych słowach przeganiają nas z jego terenu. Kobieta ze sklepu tłumaczy że zaraz pojedziemy bo kupuję tylko żarówkę. Płacę i szybko odjeżdżamy. To pierwszy raz coś takiego nam się przytrafiło w Czarnogórze, ale jak to mówią, 'wyjątek potwierdza regułę', że ten kraj zamieszkują życzliwi i przyjaźni ludzie i nie zmienia to wcale naszej opinii.
Wracamy do domu, Eko katun nadal jest pusty, oprócz nas nie ma nikogo, nie stoi żaden samochód z obcą rejestracją. Trochę nas to dziwi, jednak w zeszłym tygodniu cały czas jacyś ludzie się przewijali śpiąc jedną czy dwie noce, teraz mimo tak pięknej pogody jest pusto. Przy obiadokolacji obmyślamy plan na pozostałe nam jeszcze dwa dni, ostatecznie z wielkim żalem rezygnujemy z Prokletji.......
c.d.n.