Wracamy do samochodu, pozostawionego zresztą w cieniu ale z uchylonymi szybami. Jak to, w Rumunii, taka lekkomyślność?

. Nic z tych rzeczy..... tu po prostu widać, że nie ma się czego i kogo obawiać.....

.
Robimy jakieś picie, zaglądam na mapę, w tym czasie możemy obserwować autentyczne życie rumuńskiej wsi. Jest już pora późno popołudniowa, ludzie niosący na ramieniu drewniane trójzębne widły, grabie, kosy wracają z pól do swych domów, pędzą krowy. Czarno ubrane starsze kobiety w krótkich, szerokich spódnicach, ten widok uderza, nie sposób przejść obok tego obojętnie. No i furmanki, konie zaprzężone do drewnianych wozów, jest ich tu tak dużo, zupełnie nie tak jak pamiętamy sprzed roku, z rejonu Transylwanii. Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawe, tak przypatrzyć się miejscu i życiu niezmienionemu od dziesięcioleci, właściwie niemożliwemu już do zobaczenia w Polsce. Nie mogę pamiętać tych czasów, ale myślę, że tak właśnie wyglądały u nas wiejskie lata 50-te czy 60-te......
Zatrzymujemy się jeszcze na moment przy nowym przydrożnym kościółku, w okolicy jest też trochę charakterystycznych dla Maramureszu drewnianych bram do skrytych za płotami gospodarstw.
W Sighetu Marmatiei (Syhot Marmaroski) wreszcie uzupełniam doszczętnie opustoszały bak i możemy jechać dalej. Naszym celem na dziś jest sławna Sapanta.... nie, nie zwiedzimy już jej, jest trochę za późno. Ale rozejrzymy się po okolicy i znajdziemy sobie tam jakiś nocleg

. Po drodze mija się dużą (wszystkie rumuńskie wsie przy głównych drogach są ogromne i ciągną się kilometrami) wieś Sarasau. Tu kolejna ciekawostka...... to że jeździ tu sporo furmanek, do tego już w miarę przywykliśmy, ale zauważamy co innego. Mianowicie obwoźną sprzedaż wiader, garnków i innych tego typu rzeczy. Taka sprzedaż może odbywać się albo ze starej zdezelowanej Dacii, albo, nic w tym już dziwnego

, po prostu z furmanki.......
W Sapancie widać już "turystyczność"; tego miejsca. Jest już późno więc samych turystów już za wielu nie ma, ale przy drodze jest dużo wciąż czynnych kramów, są też tabliczki o noclegach. My, nie zatrzymując się przejeżdżamy obok znajdującego się w bocznej ulicy sławnego cmentarza i jedziemy dalej, nieco pod górę, wzdłuż strumienia aż za wieś. Niespotykanie dziurawy asfalt skończył się, potem był już równie beznadziejny szuter. Na polance, przy strumieniu, kawałek od drogi zatrzymamy się na noc. Drogą od czasu do czasu coś przejeżdża, a to ciężarówka zwożąca wielkie bale drewna, a to konny wóz, a to rozklekotany samochód. Jednak nam to nie przeszkadza a i na nas nikt nie zwraca uwagi.... obrazek samochodu i namiotu nad rzeką jest w przecież w Rumunii bardzo powszechny.......
Rozbijamy namiot, gotujemy sobie późny obiad. Letni dzień jest długi, czasu kiedy jest jasno mamy sporo. Oczywiście nie omieszkam zrezygnować z pierwszej w tym roku rzecznej kąpieli

. Woda w sporym strumieniu jest duża, wzburzona, przeraźliwie zimna..... ale co tam, dziarsko chlapię się w niej czując jak spływa ze mnie trud całego gorącego dnia. Małgosia nie jest tak dzielna

, jak zwykle zadowala się znacznie cieplejszą, wygrzaną w samochodowym wnętrzu brzeską kranówką

. Wykąpani i najedzeni zasypiamy już w ciemnościach, kołysani do snu szumem spływającej z gór wody
A oto mapka trasy którą dziś pokonaliśmy:
A - Baia Mare
B - Surdesti
C - Plopis
D - Budesti
E - Syhot Marmaroski
F - miejsce noclegu nieopodal Sapanty
c.d.n.