Pędzimy do stolicy, widok z góry na zatokę i miasto nieco mnie przez moment zastanowił, nie było bowiem widać nadpływającego, czy stojącego już w porcie promu. Nie miałem jeszcze obcykanych wszystkich uliczek
i najlepszego dojazdu do centrum a konkretnie do „tej jedynej” (w swoim rodzaju) agencji z promowymi biletami dlatego zdałem się na wskazówki Małgosi dyktowane googlową nawigacją. Ta
wyprowadziła nas w pole
a inaczej mówiąc zapędziła w kozi róg – wąską, ślepą uliczkę kończącą się schodami. Powtórka z kalimnoskiej Chory była blisko
ale tym razem skończyło się tylko paroma minutami straty czasu i stresu.
Wpadam do agencji, pustej, poza dwiema osobami za pulpitem nie ma nikogo. Trochę mnie to dziwi ale
zdziwienie zaraz mija przeradzając się w szok. Mówię że chciałem bilety na dzisiejszy prom a pan (nota bene ten sam który nie chciał nam sprzedać biletu kilka dni wcześniej) informuje mnie że… dziś żadnego promu nie będzie
.
Jest strajk.
A właściwie był. Prom już wypłynął (albo wypłynie niedługo) z Pireusu i dotrze tutaj mniej więcej w środku nocy. Nie pamiętam dokładnej godziny ale tak to miało być. Wracam do Małgosi siedzącej w aucie lekko zdruzgotany i dzielę się tą kiepską nowiną.
Bo to miało być tak, że mieliśmy dopłynąć na Kasos dziś około godziny 14 dziś a odpłynąć około 15 czy 16 jutro, w związku z czym mieliśmy mieć do dyspozycji trochę więcej niż dobę. Strajk, znów ten strajk
, sprawił że chyba nie ma sensu płynąć na wyspę na około 10 godzin
.
Chyba. Odjeżdżamy z tej ruchliwej ulicy i zatrzymujemy się w spokojniejszym miejscu tam gdzie kilka dni temu, siedzimy, rozmyślamy i zastanawiamy się co robić. Za i przeciw, jest sens czy go nie ma.
Jest. Jest sens bo Kasos nie jest duża i nie ma właściwie sensownych plaż (poza jedną). Objedziemy i już, tam przecież i tak nie ma nic ciekawego. Lepiej teraz skoro mamy już tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki, niż kiedyś kombinować jak się tam dostać, czy znów z Karpathos, czy z Krety, czy, jak i kiedy.
Odkryliśmy że bilety można kupić w stolicy w jeszcze jednym miejscu, zauważyliśmy na drzwiach jakiejś agencji naklejki linii promowych. Wchodzimy, dwa stanowiska, jedno zajęte, przy drugim starsza już nieco Greczynka przekłada papiery. W kolejce co najmniej 3 osoby. Stoimy, stoimy, stoimy. Dało się zauważyć widocznie że jesteśmy turystami z zagranicy (ach ta polszczyzna
), kobieta prosi nas do siebie pytając w czym może pomóc. Wyłuszczam sprawę, potrzebuję biletów na Kasos na opóźniony prom nocny oraz na prom z Kasos do Pireusu. Pani niespecjalnie zna angielski więc ciężko jej pojąć o co mi chodzi…ostatecznie sprawę jednak załatwimy czekając w kolejce u drugiej, młodszej pani. Ok, liczą się chęci
.
Czekamy, czekamy, czekamy. Minęło w sumie co najmniej pół godziny i nic się nie zmieniło. Choć co prawda wcale się nam już nie spieszy to sterczeć w agencji też się nam nie chce. Idziemy do znanej agencji w której byłem nieco wcześniej. Tam ostatecznie dokonujemy zakupu tego co potrzeba i możemy odetchnąć.
Już wcześniej postanowiliśmy że resztę tego dnia spędzimy na plaży. Najlepiej na tej co wczoraj
, ale tak daleko jechać się nam już nie chce. Jedziemy w najbliższe sensowne miejsce czyli na Agrillaopotamos gdzie ustawiamy auto w cieniu tamaryszków a sami lądujemy w pierwszej zatoczce obok plaży głównej. Jesteśmy tu sami, plaża jest piaszczysta, wejście do wody także, trochę wieje ale nie na tyle by był to duży problem.
I tak mija czas do późnego popołudnia. Potem się zbieramy i jedziemy do upatrzonego wcześniej miejsca które wykorzystamy na nocleg, będzie to placyk przy zrujnowanym hotelu nieopodal bramy wjazdowej na tutejsze lotnisko. Stąd do stolicy jest nie tak daleko, powinniśmy nocą dojechać na prom w kilkanaście minut.
Rozkładamy się, gotujemy, pijemy winko i zaraz po zapadnięciu zmroku kładziemy się spać. Ostatnia noc na Karpathos będzie krótsza a jutrzejszy dzień intensywny.
c.d.n.