Jest gorąco, to najwyższa pora by wreszcie znaleźć się na plaży
, wczoraj nie było ku temu okazji, dziś więc już nie popuścimy. W tej okolicy nie ma wielu plaż, jest coś na południu (Papa Minas), jest i też coś na północy. Papa Minas kusiła nas mocno, jednak trochę obawiałem się czy damy radę tam dojechać
, a nie chcieliśmy tracić już czasu na kłopotliwe szutrówki. Dlatego postanowiliśmy pojechać na łatwiej dostępną, odległą o kilometr czy dwa na północ od Diafani plaże Vananta.
Na Vanantę z Diafani chodzi się pieszo
, chyba mało kto jedzie tam autem. Szutrówka jest kiepska, wyboista, wiedzie raz stromo pod górę, raz w dół. Ale nie jest daleko więc jakoś docieramy.
Mały placyk parkingowy jest w słońcu i niezbyt nadaje się na nocleg bo jest tu krzywo. Ostatecznie umieszczamy się w szerszym miejscu po prostu przy drodze nieco powyżej plaży.
Vananta nie jest zbyt duża i nie jest też najpiękniejszą plażą jaką kiedykolwiek widzieliśmy
. To jednak nie jest ważne, większym minusem jest fakt że jest tu kilkanaście osób i praktycznie wszyscy są tekstylni
. Niemniej nie mamy już wyboru
.
W końcu rozkładamy się na plaży i pływamy… woda jest przyjemnie ciepła, na pewno cieplejsza niż w rejonach w których byliśmy wcześniej czyli na Kalimnos czy Patmos. W wodzie są same wielkie kamienie więc bez butów ani rusz, ale za to pływa tam sporo rybek. A na plaży jest sporo… kotów
, większość dzikich ale jeden nie odstąpił nas dopóki nie napełnił brzucha dwiema saszetkami
.
Vananta leży u wylotu niewielkiej dolinki w głębi której są różne sady, łąki, poletka i nieco zabudowań. Prawdopodobnie stąd te koty, było ich kilkanaście i wszystkie bardzo płochliwe, ciężko było je nakarmić bo uciekały i nie zawsze wracały. Ale przynajmniej miałem na plaży zajęcie co też wzbudzało jak sądzę zdziwienie pozostałych plażowiczów
. Wieczorem odkryłem że kawałek w głębi doliny jest porządne ujęcie wody z którego koty korzystają, tam wyłożyłem im kilka puszek z jedzeniem. Wszystko znikało w mgnieniu oka
.
My też chcieliśmy coś zjeść
. Dość wcześnie wróciliśmy z plaży do auta i zabraliśmy się za gotowanie, zdążyliśmy jeszcze przed zachodem słońca co raczej nie jest w naszej wrześniowej Grecji regułą. Miejsce noclegowe było z gatunku tych mniej dogodnych ale już wcześniej postanowiliśmy że tu zostaniemy bez względu na wszystko, przynajmniej okolica była w miarę odludna i już po zapadnięciu zmroku przejechało koło nas tylko jedno auto.
Drugi dzień na Karpathos dobiegł końca. Co czeka nas jutro? Na pewno wycieczka
, a poza tym prognozy zapowiadały niestety koniec przyjemnej, sielankowej pogody – silny wiatr, którego pierwsze podmuchy właśnie teraz zaczęły się pojawiać.
c.d.n.