Dzień dziesiąty, 18 września, środa cd.Skręcamy z powrotem na południe tym razem trasą wiodącą wschodnią częścią wyspy. Częścią, nie wybrzeżem
, w poziomie co prawda nie jest daleko, za to w pionie…
.
Droga robi wrażenie, oj robi. Nie mamy zdjęć z tego przejazdu, słońce było już na tyle nisko że schowało się za górami ale poza tym jadąc tamtędy zwyczajnie nie ma się głowy do zdjęć. Jest wąsko, kręto… to trzeba (i warto) przeżyć
.
Stromo opadające do morza zbocza gór co ciekawe porośnięte są piniami, mniej lub bardziej gęsto i mniej lub bardziej dorodnymi. Jest tutaj naprawdę imponująco i tak się tylko zastanawiamy jak będzie wyglądać zjazd do plaży…
Kilka plaż w tej części wybrzeża wg mojej wiedzy dostępna jest asfaltem. Okazuje się to prawdą
, po kilkunastu minutach docieramy do pierwszego zjazdu. Plaża Apella była tą, którą wybrałem na ewentualne miejsce noclegu, co prawda nie można tam dojechać na samą plażę ale liczyłem że może nieco powyżej gdzieś się umieścimy.
Zjeżdżamy, jest faktycznie mocno stromo ale nie tak jak przypuszczałem, nie tak jak np. na odwiedzonej w maju Kei gdy po zjechaniu z promu szukaliśmy noclegu w ciemnościach i trafiliśmy do zatoczki Orkos. Teraz na szczęście nie jest jeszcze ciemno, jest za to co innego
, co chwilę mijamy się z jakimś wynajętym, podjeżdżającym pod górę autkiem…
Na samym dole tych aut jest jeszcze wciąż zauważalna ilość. Cóż, plaża Apella nie jest dzika, to wiedziałem, asfalt i tawerna przyciąga. Ale żeby takie tłumy?
.
Rozglądamy się za miejscem do spania. Placyk na samym końcu drogi odpada bo stoi tam wyraźny napis że to tylko dla gości tawerny
. Auto zostawiliśmy w całkiem fajnym miejscu, w zatoczce na zakręcie drogi nieco powyżej, ale…póki co pójdziemy obadać jeszcze plażę zanim zrobi się całkiem ciemno.
Cóż można powiedzieć….byliśmy, zobaczyliśmy i stwierdziliśmy że to kolejne miejsce zagarnięte przez postępującą komercjalizację wyspy. Parasolki, stosy leżaków, ostatni zbierający się turyści. Plaża jest całkiem duża, zaskakująco duża, kamienisto żwirkowa, okolica może i ładna, ale nas nie zachwyca przez brak słońca…no i całokształt
. Wędrujemy prawie do samego końca i wracamy pstrykając trochę pamiątkowych fotek…wiemy że już tutaj nie wrócimy.
Cały czas rozważamy czy zaryzykować tutaj nocleg…bo niby miejsce jest niezłe, ludzie przecież pojadą ale jeden dylemat pozostaje – co z tawerną. Właściciele mogą sobie nie życzyć a nie wiemy czy opuszczą zabudowania, prawdę mówiąc nie wygląda na to. Ostatecznie decydujemy się opuścić tę okolicę i spróbować poszukać jeszcze czegoś innego.
Sprężamy się nieco ale na tej trasie nie przyspieszy…jazda wschodnią częścią Karpathos przysparza sporych emocji i wymaga wytężonej uwagi. Postanawiamy nie zjeżdżać w ogóle do zabudowanej hotelami i tawernami Kiry Panagii a spróbować w kolejnej zatoce z plażą Achata. Bo tak poza tym podczas jazdy nie zauważyliśmy niczego co by się do spania nadawało.
Achata jest w pewnym sensie przeciwieństwem Apelli, ten wybór okazuje się strzałem w przysłowiową „10”
. Co prawda są tutaj aż dwie tawerny (właściwie jedna, druga to mini bar w przyczepie kempingowej), jest też jakiś dom (wygląda na zamknięty) ale ostatni ludzie odjeżdżają z plaży w momencie gdy my na nią zjeżdżamy. I natychmiast wiemy że tutaj zostaniemy
.
Rozkładamy się z całym majdanem pod skałami, w zakątku parkingowego placyku. Mamy do dyspozycji plażowy prysznic (korzystamy) i sporo wolnego miejsca. Jesteśmy zupełnie sami, zarówno wieczorem jak i w nocy kompletnie nikt się już nie pojawił (no chyba że spaliśmy i nie widzieliśmy
) . Na nocleg jest o miejsce wyśmienite i co ważne – prawdopodobnie daje dobrą ochronę przed szalejącymi nad Karpathos wichurami.
W ten sposób zakończyliśmy ten pierwszy dzień na wyspie. Właściwie pół
, bo od lądowania w porcie minęło zaledwie około 7 godzin. Sporo już widzieliśmy…ale chcemy oczywiście zobaczyć więcej. Okazja będzie jutro
.
c.d.n.