Dzień czwarty, 12 września, czwartek c.d.Wiatr nie ustawał, i to właśnie on spowodował chwilowe perturbacje w dalszym ciągu tego dnia. Otóż… zamiast włączać w aucie klimatyzację otwieraliśmy po prostu okna a przewiewający wiatr sprawiał że wnętrze wystarczająco się ochładzało. Gdy podjechaliśmy na przełęcz (tę z cmentarzem) jakiś silniejszy może podmuch uniósł w powietrze drobinki kurzu i piachu a jedna z nich wpadła mi do oka
. Wpadła i za nic nie chciała wypaść…
Resztę tego dnia mieliśmy spędzić na plaży Monodendri. Nazwa jej jest nieprzypadkowa
, na skalnym półwysepku rośnie właśnie takie samotne, pojedyncze drzewo. Dotarcie do tego miejsca nie jest tak całkiem banalne, bo dojazd jest możliwe jedyną drogą, szutrową i bardzo marnej jakości, myślę że i dojścia tutaj nie ma innego. I właśnie te parę kilometrów najpierw asfaltem a potem szutrem pokonałem z jednym zamkniętym okiem
i w coraz bardziej grobowym nastroju że bez wizyty u lekarza się nie obejdzie a może i to właśnie ten jeden moment sprawił że nasze wakacje trzeba będzie zakończyć
.
Dojechaliśmy na miejsce, tutaj droga się kończy a do Monodendri trzeba i tak jeszcze kawałek dojść pieszo. Tyle że nie plaża była nam w głowie a co zrobić z okiem…Małgosi kropelki zgodnie z przewidywaniami nie pomogły, zaczęła więc sprawdzać lekarskie możliwości na Lipsi. W centrum miasta jest apteka, tyle ustaliliśmy, trzeba więc będzie tam pojechać i na pewno czegoś się dowiemy.
W akcie desperacji złapałem butelkę wody i spróbowałem ostatniej deski ratunku, porządnego przepłukania oka i wewnętrznej części powieki. Kiedyś przed laty już miałem taki przypadek, opisaliśmy go nawet w naszej chyba pierwszej relacji z Chorwacji (albo drugiej). Wtedy to na parę dni przed wyjazdem też ziarenko piachu wpadło mi do oka i płukanie nie pomogło, na drugi dzień wylądowałem na ostrym dyżurze okulistycznym w jednym z wrocławskich szpitali. Na szczęście
na Lipsi mają drobniejszy piach
albo i co innego, także tym razem płukanie pomogło. Jak ręką odjął…odzyskałem radość życia
i z tego że jesteśmy na greckiej wyspie.
Trochę jednak to wszystko trwało i popołudnie zrobiło się późnawe. Mimo to pozabieraliśmy potrzebne rzeczy i poszliśmy na trochę posiedzieć na Monodendri. Dojście jest nieco okrężną ścieżką, najbliższa drogą jest przez działkę którą ktoś kupił i zabrania przechodzenia
.
Widoczki po drodze.
Słynne Monodendri, symbol tutejszej plaży naturystycznej
.
Wybrzeże w tym miejscu nieco przypomina koufoniskie klify. Skały są podobne w kolorze i strukturze, całość jednak jest dużo mniej imponująca. Są tutaj powiedzmy że 2 zatoczki z kamienistymi plażami oraz dłuższy fragment wybrzeża w kierunku półwyspu z drzewkiem.
Jest tutaj na pewno bardzo ładnie, ale… no cóż, my to zawsze musimy mieć jakieś ale
. Po pierwsze dość porządnie tu wieje, a poza tym takie kamieniste plaże nie są tym co najbardziej lubimy. Zatoczki były już, albo za chwilę miały skryć się w cieniu więc rozłożyliśmy się na skałkach nieopodal słynnego drzewka. O ile poleżeć jeszcze się dało, o tyle wejść do wody udało się tylko mi
, fale, wielkie kamienie i śliskie skały w wodze sprawiały że była to raczej extremalna opcja dla absolutnie zdeterminowanych…
W każdym razie ze 2 godziny spędziliśmy na Monodendri w zupełnej samotności. Zaczęliśmy się zastanawiać nad jutrzejszym dniem… mieliśmy się bowiem wybrać na wycieczkę promową na jedną z 2 wybranych wysepek. I to Małgosia stwierdziła że może po prostu popłyńmy z autem i już na Lipsi nie wracajmy…
Ten pomysł podchwyciłem od razu. Popłyniemy na wycieczkę z autem i potem wracając wysiądziemy nie na Lipsi a na innej wyspie. Na szczęście miałem pospisywane rozkłady promowe a będąc tutaj na Lipsi opcji spędzenia kolejnych kilku dni było wiele. Plan pierwotny zakładał 3 dni na Lipsi, jeden już właśnie się kończył, jutro mieliśmy popłynąć na wycieczkę a pojutrze poplażować tu na Lipsi...ale zgodnie stwierdziliśmy że nie ma na tu takiej plaży na której moglibyśmy i chcielibyśmy spędzić większą część dnia. Poszukamy więc jej na innej wyspie.
Zbieramy się.
Pożegnanie z Monodendri.