Greckie Perełki - DODEKANEZ 2019Parę słów wstępu na początek....
Pierwsza w tym roku, majowa podróż do Grecji absolutnie nam się nie udała. Nie dość że musieliśmy wrócić wcześniej, to pogoda w czasie tych kilku dni pobytu a także podczas podróży była daleka od ideału, było zimno, wietrznie i mało pogodnie. Pozostał absolutny niedosyt powiązany z przekonaniem, że ten termin na przyszłość jednak sobie już odpuścimy na rzecz np. przełomu maja i czerwca albo w ogóle czerwca (od teraz będziemy mieć możliwość wyjazdów także w tym terminie).
Postanowiliśmy już podczas powrotu, że jeśli wszystko się poukłada i tylko będzie taka możliwość, to we wrześniu pojedziemy na dłużej by sobie powetować te kiepskie majowe wrażenia. Całe lato raczej o tym nie myśleliśmy, mieliśmy w planie inne cele wyjazdowe które głównie ze względu na marną pogodę w sierpniu i brak czasu nie doszły do skutku. Jednak we wrześniu już się musiało udać, ostatecznie mieliśmy wyjechać na pełne 3 tygodnie. Zakupy przedwyjazdowe (właściwie uzupełnienie tego, co już było przygotowane na letnią Danię bądź Estonię) wykonaliśmy w jedną z ostatnich handlowych niedziel
na tydzień przed wyjazdem. Potem standardowe ich pakowanie i oczekujemy na piątek…
A gdzie pojedziemy tym razem? . Innej opcji niż Grecja
nie było, a innych okolic niż Dodekanez w zasadzie nie braliśmy pod uwagę. Co do konkretnych wysp decyzja zapadła raczej w ostatniej chwili gdy szczegółowo przyglądnąłem się połączeniom promowym, trasom i godzinom. Tym razem postanowiliśmy że nie będziemy się zbytnio liczyć z kasą
jeśli chodzi o promy właśnie, także miałem wolną rękę w planowaniu połączeń. Stworzyłem dość misterny plan z konkretną ilością czasu na danej wyspie a także z opcjami jego zmiany gdyby gdzieś podobało się nam bardziej a gdzieś mniej. Jak się okazało, cały ten plan z pewnymi niewielkimi modyfikacjami (niekoniecznie zależnymi od nas) udało się zrealizować
.
6 września, piątekZe względu na dość nietypową, wczesnopopołudniową godzinę o której miał w niedzielę odpłynąć nasz prom musieliśmy się w miarę sprężać ze wszystkim podczas podróży. Także start powinien był nastąpić o w miarę wcześniejszej porze… dlatego opuściłem miejsce pracy już o godzinie 11 by podjechać po Małgosię i spakować wszystkie rzeczy. Zgodnie z planem wszystko poszło i dość porządnie obładowani na 3 tygodnie podróży wyruszyliśmy punktualnie o 15
.
Trasa – znana od lat i przejeżdżana w miarę stałych odcinkach czasowych. Tym razem w Polsce, Czechach i na Słowacji nie natknęliśmy się na żadne remonty i objazdy (poza jazdą innymi ulicami Prerova, tak jak w maju). Pogoda też dopisywała, było dość ciepło i dość pogodnie co nie zmieniło faktu że dzień wrześniowy jest już widocznie krótszy niż majowy
. Zaplanowaliśmy dojazd do pewnego miejsca znanego nam jako dobre na nocleg a wykorzystanego w maju, było to mniej więcej 10 km za węgierskim Kisberem. Udało się tam dojechać około 22, tam znów po paru miesiącach rozłożyliśmy nasze łoże
i zasnęliśmy.
7 września, sobotaTrochę pospaliśmy a rano się grzebaliśmy
, dlatego w dalszą drogę wyruszyliśmy dopiero mniej więcej o 7 rano. Przez Węgry zawsze jedzie się bez większych problemów, jedynie trzeba uważać na 6 fotoradarów ustawionych na naszej trasie, 2 minęliśmy wczoraj, na dziś pozostały 4. Mam nadzieję że obejdzie się bez przykrych niespodzianek
w postaci pamiątki z Węgier. Granica serbska w Tompie została osiągnięta około 11, było w miarę pusto, tak więc po minięciu Suboticy na autostradę wjechaliśmy jeszcze przed południem. Ruch był mały, tempomat ustawiony na 110 (prędkość przelotowa około 100 co minimalizuje podskakiwanie na wybojach) a pogoda całkiem niezła, słoneczna ale nie upalna. Dopiero za Belgradem temperatura podniosła się do około 30 stopni i trzeba było użyć klimy. A sam Belgrad tym razem pokonaliśmy nie obwodnicą a jadąc przez centrum… czy to dobry pomysł? Trudno powiedzieć, zyskuje się 10 km ale czy jedzie się szybciej… gdy nie ma korka na obwodnicy spowodowanego remontem bądź sobotnim targiem to pewnie tak. Ogólnie było w porządku, więc póki obwodnica nie zostanie dokończona zapewne zmienimy trasę na belgradzką
.
W maju nie było jeszcze gotowej autostrady na południu Serbii dlatego oczekiwaliśmy z ciekawością na nasz dziewiczy przejazd tym odcinkiem. No cóż, fajnie
, szybko i sprawnie, ale w efekcie drożej. Za całość autostrady zapłaciliśmy 19 euro (5,5+8+5,5), czyli dokładnie tyle
co równo 13 lat wcześniej gdy jechaliśmy nią po raz pierwszy – do Macedonii. A wtedy skorzystaliśmy tylko z odcinka Belgrad-Leskovac…. czyli mniej więcej połowę tej odległości co teraz. Niestety, prawda jest taka że jazda przez Serbię jest uciążliwa (przynajmniej dla nas) ze względu na dość kontrowersyjny stan nawierzchni tej trasy
, no ale nie ma co narzekać bo i tak nie ma innej sensownej opcji na dostanie się do Grecji (póki nie powstanie we wszystkich krajach planowana i budowana tu i ówdzie Via Karpatia).
Podobnie jest w Macedonii, choć odnoszę wrażenie, że ogólny stan tej szosy się jednak poprawił na tyle że jedzie się lepiej niż w Serbii. Na granicy nie było kolejki, przeciwnie niż w drugą stronę…ach, te powroty z wakacji w Grecji
. Zaraz za granicą tankowanie na Łukoilu, za 58 litrów zapłaciłem 59 euro… spalanie 6l/100 w zupełności mnie satysfakcjonuje zważywszy że na dachu mamy box a auto trochę waży. Za autostradę płaci się teraz 4 razy, na każdej bramce chyba po 1 euro… ale mogę się mylić bo gdy wracaliśmy zapłaciliśmy w sumie 5,5
więc może w tym czasie podrożało. Wciąż było jeszcze jasno, ładnie i gorąco, zmierzch zapadł gdzieś w okolicy greckiej granicy, a dotarliśmy tam na godzinę 19. Wcześnie… jednak całość jazdy autostradą robi swoje
. Już wcześniej postanowiliśmy że w związku z tym nie zostaniemy na noc w naszym stałym miejscu na plaży Variko a pojedziemy dalej – do ciepłego jeziorka termalnego za Lamią. To spory kawałek
, jakieś 300 km mieliśmy jeszcze do przejechania. Jednak nie bawiliśmy się w związku z tym w omijanie autostrady, zjechaliśmy z niej dopiero za Larisą. Było nieco bliżej i zdecydowanie szybciej, ale też drożej (około 11 euro od granicy). Do jeziorka dotarliśmy mniej więcej na 23
, było tak jak zwykle – oświetlone latarniami i tym razem prawie pusto. Poza nami były 4 osoby… skorzystaliśmy z okazji i przez pójściem spać urządziliśmy sobie krótką niemal samotną kąpiel w bąbelkach
.