GRECJA, maj 2019 - podróż niedokończonaTo miał być, no i w sumie był, nasz 14 wyjazd do Grecji jako kraju docelowego. Pechową „trzynastkę” zaliczyliśmy w poprzednim roku i nawet trochę by się zgadzało... załamanie pogody pod koniec września i nieco przyspieszony powrót spokojnie można by uznać za spełnienie tego przysłowiowego pecha. Nic nie wskazywało na to, że tym razem będzie podobnie – a nawet gorzej
.
Dzień wyjazdu ustaliliśmy już jakiś miesiąc wcześniej, miał to być 30 kwietnia czyli nietypowo w środku tygodnia. Głównym powodem była bardzo późna w tym roku Wielkanoc, ale też chęć dotarcia wreszcie na wyspę na którą bardzo chcieliśmy się dostać już od paru ładnych lat, na wyspę na którą dostać się nie jest łatwo... mowa o Karpathos. Kto będzie próbował dostać się tam (i wydostać) promem, jednocześnie zahaczając o pobliską Kasos, ten zrozumie o czym mowa. Dlatego tym razem na wyjazd przeznaczyliśmy nieco więcej czasu niż zwykle ostatnio, 2 i pół tygodnia.
Przygotowania – tradycyjne. Zakupy w przedwielkanocną niedzielę handlową przebiegły sprawnie i szybko (lata wprawy w końcu
), tuż przed wyjazdem ostatnia wizyta w sklepie w celu zapełnienia lodówki. Jakieś tam mapki leżały i czekały wydrukowane przed laty, zabrałem je, choć i tak w obecnym czasie nieporównanie lepszym narzędziem jest po prostu Google Maps. Nieco niepokoiły sprawdzane prognozy pogody
, niby miało być ładnie ale jakoś dziwnie chłodno... jeszcze w ten wyjazdowy wtorek siedziałem w pracy nad połączeniami promowymi i sprawdzałem jakieś ewentualne inne możliwości, inne wyspy, inny region. Ostatecznie postanowiliśmy już w trakcie drogi nie zmieniać niczego... może z małym wyjątkiem, na pierwszą wyspę popłyniemy dzień później, a ten czas przeznaczymy na kilka miejsc na kontynencie, w pobliżu Aten.
Pozostałe przygotowania to sprawdzenie szczelności otrzymanego niedawno w prezencie małego pontoniku
, przegląd Luny w warsztacie a także zakup i założenie nowych opon (całorocznych). Decyzja ta zapadła gdy zauważyłem lekkie uchodzenie powietrza z przebitego jesienią i załatanego już w Grecji koła... nie ma co ryzykować, to i tak były stare dość zimówki, choć z jeszcze niezłym bieżnikiem. W każdym razie pojedziemy na oponkach nowych, założonych na dzień przed wyjazdem. Tego samego dnia założyłem też nasz dachowy box, zamontowałem łóżko a także inne elementy wyposażenia turystycznego naszego bolidu
.
30 kwietnia, wtorekSpędziłem ten dzień w pracy, Małgosia w domu. Mieliśmy sporo czasu, nie spieszyliśmy się więc zbytnio, pakowanie miał utrudniać nam prognozowany deszcz jednak na szczęście nie padało. Ruszamy niemal punktualnie o 16 tradycyjną trasą przez Nysę i Głuchołazy gdzie tankuję nietanie paliwo. Podróż stałą trasą przez Czechy przebiega na tyle sprawnie, że postanawiamy nie spędzać nocy w znanym lesie przed Bratysławą, a pojechać jednak dalej... dotankowuję na VOMSie tuż przed słowacką stolicą i za chwilę jesteśmy na Węgrzech. Z poprzednich podróży pamiętam nieczynną stację zaraz za granicą w Rajce (stara droga do Gyor), umiejscawiamy się tam już po 22 telepiąc się z zimna wzmaganego silnym wiatrem... ale to w końcu dopiero Węgry...
1 maja, środaTo przynosząca mało emocji (w sumie to dobrze) podróż przez Węgry – tu uważam zwalniając na 6 fotoradarach umiejscowionych na naszej trasie – potem przez Serbię i Macedonię. Granice były puste, podobnie jak bramki opłat, popadywał przelotny deszcz tu i ówdzie, aura była pochmurna i ponura. Wypatrywaliśmy śniegu na serbskich górkach, nie było nic widać bo spowijały je niskie chmury. Belgrad ominęliśmy wcześniej obwodnicą, równie pustą jak i cała autostrada. Tempomat podczas jazdy przez Serbię ustawiłem na równe 110 km/h co poskutkowało spalaniem 6 litrów ropy na 100 km, wynik niezły jak sądzę uwzględniając obciążenie auta i założony box. Od Bratysławy do macedońskiego Kumanova (przepraszam – północnomacedońskiego
, tak brzmi bowiem już oficjalna nazwa tego kraju co widać na tablicach wjazdowych) mamy 930 km, da się to więc spokojnie przejechać na 62 litrowym baku. Tankowanie na Łukoilu to jak zwykle przyjemność
, nie tylko dlatego że paliwo mają tanie
, ale też miła jest tam obsługa.
Otwarcie całości serbskiej autostrady to kwestia może dni, może tygodni. W sumie szybko im poszło...choć parę lat czekaliśmy. Póki co zapłaciliśmy jeszcze za przejazd całości 15 euro, ale zapewne ta kwota się zwiększy po otwarciu ostatniego już odcinka przez wąwóz Grdelica. Podobnie w Macedonii, na razie opłata to stałe 3x1,5 euro, ale niedługo będzie jeszcze bramka nr 4 tuż przed wjazdem do Grecji.
Nie zatrzymujemy się zbyt często, pochłaniamy przygotowane kanapki w trakcie jazdy. A ta jest szybka i sprawna – pokonanie Serbii to 7 godzin, Macedonii w sumie nieco ponad dwie. Tak więc wjeżdżając do Grecji około 20.30, choć jest już ciemno, wiemy, że spokojnie damy radę dojechać nad greckie morze na ulubione miejsce – na plażę w wiosce Variko
. I tak się dzieje, docieramy tam mniej więcej o 22.30. Placyk czeka, nad głowami choć jest trochę chmur świecą nam gwiazdy, jest pusto i cicho, nawet nie wieje zbyt mocno, choć temperatura nie odbiega zbytnio od tej z poprzedniej, węgierskiej nocy
. Zasypiamy natychmiast...