22 września, sobota
Plaża Kalamos okazała się absolutnym strzałem w 10, niezrównanym hitem tego wyjazdu . Powiem więcej… nie wiem czy któreś miejsce w którym mieliśmy okazję być kiedykolwiek w Grecji i nie tylko mogłoby się z nią równać . No dobra, parę fajnych przecież też było, jednak na pewno Kalamos do nich dołączyła.
Plaża jak plaża. Trochę żwiru, trochę piachu, trochę płaskich kamieni, w wodzie mniej więcej podobnie… ja wchodziłem bez plażowych butów, Małgosia nie mogła się bez nich obejść. To był dzień totalnej swobody, totalnego relaksu, któremu sprzyjała bardzo przyjemna pogoda – piękne słońce, lekki wiaterek, znośna jeszcze temperatura – zresztą gdy robiło się zbyt gorąco od razu wskakiwaliśmy do wciąż jeszcze ciepłej o tej porze roku wody. Ta część Eubei, zapewne dzięki uciążliwemu dojazdowi nie przyciąga zbyt wielu ludzi , dość powiedzieć że wczoraj popołudniu drogą którą przyjechaliśmy nie przejechało już potem ANI JEDNO auto, za to widzieliśmy późnym wieczorem pasterza pędzącego swe owce na wzgórzach wysoko ponad nami. Dziś – bo ten dzień spędziliśmy w całości na Kalamos – przejechał tylko jeden samochód , podobnie zresztą było kolejnego dnia o poranku. Za to mogliśmy, co niezbyt się często w Grecji na wyspach zdarza, przyglądać się licznym statkom o różnej wielkości i kształtach, wieczorem i w nocy oświetlonym, które zmierzały z i do cieśnin oddzielających Morze Egejskie od Czarnego…
Pustki były nieprawdopodobne zatem. Jeszcze chyba nigdy nie byliśmy przez cały dzień w takim miejscu, w którym nie widzieliśmy (poza wspomnianym samochodem) żadnego człowieka. A Kalamos to naprawdę bardzo fajna plaża - oto ona:
Jedyne zabudowanie które mogłoby być zamieszkałe – ale nie było.
Nieco ponad nami powstał drugi budynek, ale ewidentnie jeszcze jest niedokończony.
Przez cały dzień plaża była tylko i wyłącznie dla nas
No. może jeszcze dla tej widocznej w oddali grupki ptaków .
Kalamos – piach i kamyki