Etap 9: jezioro Około 10:30 wsiadamy do łódki, chmury powoli ustępują, ale niepokoją nas fale. Tym razem obserwujemy życie mieszkańców z poziomu wody. Co rzuca się w oczy to bardzo wysoki stan wody, wiele budynków jest zalanych lub są zniszczone. Następnie mijamy osoby płynące w tradycyjnym drewnianym czółnie. Niespodzianką są orły, które chętnie podlatują blisko naszej łódki by zdobyć kawałek ryby. Po około godzinnym rejsie wracamy i dopływamy do Thumbi West Island, która leży idealnie naprzeciw naszego hoteliku w odległości około 1100 metrów. Wskakujemy do wody i na około 45 minut przenosimy się do wielkiego akwarium. Po zanurzeniu w wodzie dzieje się magia, setki kolorowych ryb na wyciągnięcie ręki. Co mnie zaskoczyło to, że krajobraz pod wodą zmienia się co kilka metrów, za sprawą ryb i zmieniającego się otoczenia. Chwilami czuje się jak w mocno przerybionym akwarium. To niesamowite jak na krótkim odcinku niewielkiej wyspy zmienia się krajobraz, również nad powierzchnią wody, gdzie wystające głazy po chwili ustępują miejsca bujnej roślinności.












Na obiad odpływamy kilkadziesiąt metrów dalej na niewielką plażę. Tutaj kolejne zaskoczenie, ciekawe które już dzisiaj – piasek jest czarny, nie brudny, wygląda na wulkaniczny. Dodatkowego klimatu nadaje pełno kolorowych motyli. Kawałek dalej między skałami rozpalone jest ognisko, na którym miejscowi pośpiesznie przygotowują obiad. Po chwili dostajemy talerze, a przed nami trzy garnki. W jednym ryż, w drugim sos z dużą ilością warzyw, a w trzecim trzy piękne ryby. Obiad, a w szczególności ryba smakuje obłędnie. Zostaje jedna rybka, chwilę zastanawiamy się, ale odpuszczamy. Po chwili miejscowi zjadają resztę potraw.



Odpływamy na kolejne miejsce o nazwie „Otter Point”. Nie jest tak spektakularne jak pierwsze, ale znowu zupełnie inne krajobrazy na i pod wodą oraz inne gatunki pyszczaków, a jesteśmy raptem półtorej kilometra dalej. Pływamy tylko we dwójkę kilkadziesiąt minut, a gdy pojawiają się kolejni turyści postanawiamy wracać. Podczas powrotu już do hotelu widzimy jak na jednej z plaż poborowi mają zbiórkę w koszarach. Zdajemy sobie sprawę, że nasz plan na następny dzień czyli samodzielna wycieczka lądem do „Otter Point” m.in. z tego względu raczej nie miałaby szans. Po 14:00 dopływamy na plażę przy naszym hoteliku.


Na brzegu już czekają na nas lokalni sprzedawcy z porozstawianymi obrazami, wyrobami z drewna i innymi cudami. Kupujemy obraz przedstawiający życie nad jeziorem oraz kilka drobiazgów z drewna. Oczami wyobraźni już widzę jak ten malunek będzie zdobił ścianę nad moim akwarium. Popołudnie spędzamy leniwie na kanapach nad samym brzegiem jeziora. Gdy zbieramy przejść się jeszcze raz po wiosce przychodzą do nas muzykanci z instrumentami zrobionymi z recyklingu. Grzecznie dziękujemy i odchodzimy. Nie mamy pojęcia, że przyszli specjalnie do nas, a nie ogólnie. Gdy odchodzą mamy mieszane uczucia.

Podczas spaceru spotykamy dzieciaków, które grają gumową piłką, którą im wcześniej wręczyliśmy. Spotykamy również panią, którą mieszka w tym samym hoteliku co my. Jest otoczona gromadką dzieci. Część dzieci zaczyna grać z Kasią w łapki, zaczynamy wspólnie rzucać kolejne piłeczki. Niesamowite jak takie proste rzeczy potrafią u dzieci wywołać tyle radości i uśmiechu. Chwilę później wracamy do hoteliku aby delektować się zachodem słońca. Niestety muzykanci już nie wracają, a na pewno fajnie byłoby ich posłuchać. Tym bardziej, że ostatnie promienie słońca wraz z przepływającymi co jakiś czas łódkami wprowadzają nas w błogi nastrój. Wkrótce udajemy się na kolację. Tym razem nie ma ryby, a jest smakowita zapiekanka z wołowiną. Po kolacji jeszcze chwilę rozmawiamy przy butelce „Kuche Kuche” wpatrzeni w czarny bezkres jeziora.