Etap 4: dzień zero Piątek, 20 września zaczął się dla nas po godzinie szóstej rano. Odprowadziliśmy dzieci do szkoły. Nie wiem kto był bardziej zagubiony, my czy dzieci. Tomasz zaczynał o ósmej ze swoją wychowawczynią. Jej uśmiech zdawał się mówić: wszystko będzie dobrze, nie martwcie się, trzymam za Was kciuki. Piotr poszedł na świetlicę, uśmiechał się do nas, ale widać było, że jest pełen obaw. Mimo tego, że nie zostanie pierwszy raz na dłużej z dziadkami. Po szkole chłopaków mieli odebrać dziadkowie i z nimi spędzić cały czas naszej nieobecności.
Na stację zawiózł nas kolega, a na peron bagaże wjechały na wózku co mam wrażenie wzbudziło zaciekawienie innych osób na peronie. Na szczęście gdy przyjechał pociąg, u konduktora nie wzbudziły podobnego zainteresowania. Dokładnie o 8:50 ruszyliśmy w stronę Warszawy. Czas w końcu wyraźnie zwolnił. Parę minut później w Radomsku czeka na nas miła niespodzianka. Nasi znajomi, którzy mają hurtownię tuż obok dworca, czekają na nas z transparentem: „KASIA KUBA AFRICA (serduszko)”. Dwie i pół godziny później jesteśmy już w Warszawie. Czeka na nas przesiadka na pociąg-kolejkę na lotnisko. Przed podróżą obawialiśmy się tej przesiadki. Na szczęście zmiana peronów wraz z przeniesieniem bagaży poszła nam sprawnie. Na lotnisku czekał na nas wózek bagażowy i do hali odlotów przeszliśmy komfortowo. Pociąg to jednak był dobry wybór, a dodatkowo zaoszczędziliśmy ponad 200 zł, które wydalibyśmy na parking przy lotnisku.
Odprawa sprawnie i około 12:30 pozbyliśmy się bagażu rejestrowanego na ponad 24 godziny. Zostaliśmy z dwoma plecakami co było niesamowitą ulgą. Po chwili przypomniałem sobie, że przy odprawie miałem zapytać się o możliwość wylotu wcześniejszym samolotem do Brukseli, w którym za sterami siądzie nasz kolega Michał. Pewnie to i tak byłoby niemożliwe. Z Michałem udało nam się zobaczyć parę minut później. Chwilę rozmawiamy, wspólne zdjęcie i kierujemy się do kontroli bezpieczeństwa. Michała i jego przyszłą żonę poznaliśmy 10 lat wcześniej podczas powrotu z Bangkoku na wybrzeże Krabi w Tajlandii. Mimo, że lecieliśmy tym samym samolotem, który świecił pustkami to dopiero w lokalnym autobusie zwróciliśmy na siebie uwagę. Usłyszeliśmy jak zastanawiali się jak dotrzeć na półwysep, na którym wszyscy mieliśmy nocleg.
Po kontroli bezpieczeństwa udało nam się wejść do saloniku i znaleźć wygodne miejsca. Ja z zimnym piwkiem w ręku zaczynam czytać książkę, a Kasia przy laptopie ostatnie obowiązki w pracy.
Samolot startuje o czasie. Jedno z moich marzeń czyli lot Embraerem spełniło się. Wygodne fotele, dwuosobowe rzędy siedzeń, podane zimne piwo i podróż do Brukseli w której mamy długą przesiadkę, mija szybko,. Na szczęście udało nam się zdobyć karty salonikowe, a ten w Brukseli okazuje się ekskluzywny, dodatkowo możemy skorzystać z prysznica, co jest niesamowitym komfortem przed dalszą podróżą.
Do Addis Abeby lecimy dreamlinerem, a początkowo miał to być Airbus 350. Na pocieszenie mamy środkowy rząd i trzy fotele dla siebie. Podróż przebiega mało komfortowo, bo dla nas jest zdecydowanie za ciepło. Na szczęście co chwilę dostajemy zimne piwo.
W stolicy Etiopii czeka nas kolejna długa przesiadka, ale czasu żeby wyjść z lotniska jest za mało. Po wejściu na pokład następuje małe zamieszanie, bo na moim siedzeniu ktoś siedzi i wyraźnie nie wie o co chodzi lub nie chce ustąpić miejsca. Po wymianie kilku zdań z obsługą, zostały nam zaproponowane miejsca w rzędzie przy przejściu awaryjnym. Ustępujemy, bo osoba, która zajęła nam miejsca jest chyba niepełnosprawna i być może z jakiegoś powodu siedzi akurat na tym miejscu. Niestety to oznacza kolejne rozczarowanie, bo miejsca które wybrałem miały gwarantować fajne widoki na jezioro Malawi. Nowe miejsca były po drugiej stronie, a dodatkowo silnik i skrzydło zasłaniały część widoku. Na pocieszenie mamy więcej miejsca i szybciej będziemy mogli opuścić pokład po wylądowaniu.
Ostatni etap podróży samolotem zaczyna mocno się przedłużać, bo najpierw mija sporo minut zanim samolot zaczyna kołować, a potem znowu długo czekamy na wjazd na pas startowy. Obserwuję kilka startów i lądowań. Koła od pasa startowego odrywają się z około godzinnym opóźnieniem, co nas martwi ze względu na dalszą podróż.