Wjazd na górę to około 23 km, niby niewiele, jednak serpentynami i pod górkę to jest trochę jak się później okaże.
Na wjeździe przywitał na pan strażnik, wręczając trzy bilety i mapki z trasami ( kasując kilkadziesiąt kun
), Wiki jedzie gratis.
Podjazd jest spokojny, przez malowniczy las, droga szeroka, bez serpentyn. Po drodze mijamy rowerzystów.
99
Św. Jura droga przez las
Jedziemy dość szybko, nagle widzimy jak coś pełznie w poprzek drogi. Zatrzymujemy się na poboczu, dzieciaki wyskakują z samochodu i widzimy małego węża, ospale pełznącego po asfalcie.
Od razu słyszymy zachwyt Wikusi i co można się było spodziewać prośbę
Weźmiemy go do domu?
Niestety, dziecko, tutaj wszystko jest pod ochroną, tłumaczę, pokazując na otrzymanych od strażnika folderach znaki nie zrywać, nie krzyczeć, nie zabierać...
Kilka chwil zachwytu, czekamy aż wąż przejdzie na druga stronę drogi i jedziemy dalej słuchając Lenny Kravitza
100
Po kilu kilometrach zatrzymujemy się w punkcie widokowym. Jest niewielki parking na kilka samochodów i betonowy murek na szerokim zakręcie z którego rozciąga się przepiękny widok
101
102
103
Św. Jura punkt widokowy
Kilka następnych kilometrów upływa nam na w miarę przyjemnej jeździe.
Co chwile mijamy jadące z przeciwka samochody, co kawałek są zajazdy żeby się minąć.
Za nami jadą dwa samochody, nie można się zatrzymać żeby zrobić zdjęcia.
Ale jest kamera
104
Św. Jura mijanka
105
Św. Jura wjazd 2
106
Św. Jura wjazd 3
107
Św. Jura, widać szczyt
W końcu się udaje, jest większy zajazd. Prostujemy kości, łapiemy świeże powietrze i podziwiamy
108
Tu widać kawałek serpentyny. Jazda jest ekstremalna, w samochodzie cisza jak nigdy.
109
Nagle zza zakrętu wyłania się pięć busów. Masakra. Problem to wyminąć jeden czy dwa auta osobowe, ale pięć busów !
Wjeżdżam do zatoczki, bardzo blisko skał, cofam kilkanaście centymetrów, składamy lusterka.
Busy się zatrzymują, z ostatniego wychodzi kierowca, podchodzi do nas i pokazuję, że mogę jeszcze cofnąć. Szerokością rozłożonych palcy wychodzi mi, że to jakieś siedem centymetrów.
No to cofam.
Przejeżdża pierwszy, drugi, trzeci za daleko od bocznej barierki, nie mam jak wystawić głowy, żeby zobaczyć czy mnie nie ryśnie, bo za szybą jest boczna ściana busa.
Kierowca delikatnie cofa i ponownie próbuje. Teraz lepiej, przejeżdża.
Wydawało się, że dalej to już będzie tylko lepiej, ale widzę we wstecznym lusterku jak podjeżdżają dwa samochody osobowe, jeden golf IV a za nim terenówka. A busy stoją za mną i jeszcze te dwa przede mną.
Myślę, teraz to już prawdziwy korek
Kierowca busa podchodzi do nich, coś tam gestykulują, pokazuje palcem.
Skupiam się na czwartym i piątym busie.
Przejechali. Ale nam ulżyło. Jedziemy dalej. Z tego wrażenia zapomnieliśmy zrobić zdjęć.
Robi się coraz cieplej. Wskazówka temperatury w silniku niebezpiecznie zbliża się do czerwonego pola.
Jazda wygląda tak
prosta 100 metrów na dwójce,
przed zakrętem o prawie 180 stopni wrzucam jedynkę, (asa jak mawiają torowcy) pokonuje zakręt,
wrzucam dwójkę jadę 100 metrów
i tak kilka razy.
Po trzech zakrętach wskazówka poszybowała poprzez czerwone pole i zapaliła się bardzo, bardzo czerwona lampka.
Trzeba stanąć, ochłodzić silnik, nie chcemy przecież wracać do domu na nogach
110
Podnoszę maskę, czuję ten gorąc bijący z silnika i ten zapach, trochę się przestraszyłem, że przeszarżowałem z podjazdem na jedynce.
Czekamy kilka minut, przekręcam kluczyk w stacyjce, a wskazówka jeszcze wyżej na czerwonym, no i ta kontrolka dalej świeci. Teraz to się już naprawdę przestraszyłem, ale nie dałem po sobie poznać. Z uśmiechem na ustach podziwialiśmy piękne widoki.
Staliśmy około 20 minut, sprawdzam, tym razem temperatura spadła.
Jedziemy spokojnie dalej.
Do szczytu pozostało tylko kilka kilometrów.