Część XXI. W drodze do kolejnego punktu docelowegoDziś jest ten dzień, który zawsze odganiamy w myślach i chcemy, aby nigdy nie nadszedł. Czas jednak płynie nieubłaganie i w końcu trzeba to uznać za fakt – wakacje dobiegają końca. Musimy pożegnać się z wyspą, władować na prom do Orebica i kończyć naszą przygodę.
W naszym przypadku nie jest jeszcze tak źle, bo o ile kończymy wyspiarską przygodę, to chorwackiej jeszcze nie. W drodze do domu mamy jeszcze jeden punkt do zwiedzenia, zobaczenia i pozachwycania się.
Wyjeżdżamy z Korculi i obieramy kierunek
Jeziora Plitwickie.
Pogoda ułatwia nam trochę wyjazd, bo jest pochmurno i wietrznie. Wstajemy o 7:00, ostanie pakowanie, śniadanie, rzut oka na to, co za oknem, na to co widać z tarasu i w drogę.
Wypadałoby się jeszcze pożegnać z właścicielami, oddać klucze, ale…. ich nie ma.
No tak, mają swoją winnicę, pojechali rano do pracy. My wczoraj wróciliśmy dość późno z Mljetu i z kolacji w Vela Luce, u nich było ciemno, więc myślałam, że rano będą czekać. Niestety myliłam się. Zadzwoniłam zatem, pożegnałam się przez telefon, podziękowałam za pobyt. Oni liczyli, że my wczoraj do nich wpadniemy. No cóż. Następnym razem to rozwiążę trochę inaczej.
A teraz już
Zavalatico. Jedziemy na prom, który mamy o 10:00. Jest 9:00, więc mamy czas. Cykam jeszcze kwiatek rosnący przed domem i śmigamy.
W Domince ustawiamy się w kolejce. Przed nami ok. 20 aut. Spokojnie się zmieścimy. Kupuję bilet na prom i idę popatrzeć na Peljesac. Nawet przy takiej pogodzie wygląda dostojnie
.
Zbliża się do nas powoli Sveti Krsevan, więc idziemy do auta i czas wjechać na prom.
Aut nie ma dużo, ale tiry z nami jechały, więc poupychali osobówki jak się da.
A na promie…. Piździło tak, że mało nam głów nie urwało przy samym tyłku
Chorwacja nam chciała zaoferować krótkie pożegnanie, i jak najszybciej wywiać nas z tych pięknych rejonów
Wszyscy twardo na górnym pokładzie cykali foty, ale trzeba się było barierki trzymać. Ja też byłam dzielna, a co!
I trochę zdjęć mam:
DominceOstatni rzut oka na Korculęna pewno tu jeszcze kiedyś wrócimyZbliżamy się powoli do Orebica. Tu wrócimy na pewno, i to pewnie szybciej niż na Korculę, bo już za dwa lata (tj. w 2018)
gdyby nie wiatr, to mimo pochmurnego nieba, byłaby fajna pogoda, bo ciepło byłozastanawiamy się, czy wiatr przegoni chmury, ale prognozy na najbliższe kilka dni nie były optymistyczne, więc dobrze, że to akurat nasz ostatni dzień na wyspieW Orebicu mamy jeszcze jedną ważną sprawę do załatwienia. Samochód oczywiście jest już wypchany prezentami dla rodziny i znajomych, ale brakuje nam jeszcze jednego elementu – czegoś co nam bardzo smakowało podczas zeszłorocznych wakacji – herbata Jana i ichnia Lemoniada.
Jedziemy więc do Konzuma i tam zaopatrujemy się w sporo butelek. Dla nas i dla naszych ubiegłorocznych współtowarzyszy urlopowych
Teraz już możemy spokojnie jechać w kierunku Ploce.
Ostatni punkt obowiązkowy:
trochę się wypogadza, może coś z tego będzieJedziemy sobie spokojnie, z nami trochę Polaków. My jedziemy do Ploce, przez Neum, niektórzy zjeżdżają na prom do Trpanj. Ciekawe, kto będzie szybciej
Jadąc sobie spokojnie widzimy coś, co było dla nas absolutną nowością, coś czego się nie spodziewaliśmy, coś o czym zapomnieliśmy, że istnieje, coś o czym myśleliśmy, że nie funkcjonuje w tych rejonach, a jednak. Przy drodze stał…
policjant z lizakiem
Czyli oni jednak istnieją
Na szczęście nas nie kontroluje i jedziemy dalej.
Bezproblemowo przejeżdżamy przez półwysep, przez granicę z BiH (dużo osób wjeżdżało, w tym na polskich blachach, a mało wyjeżdżało). Z tego przyzwyczajenia, że na granicach to tylko machają ręką, albo i nawet tego nie robią, przejechaliśmy tą wiatę z celnikiem
Jak się zorientowaliśmy, że akurat w tej budce ktoś siedział, było już za późno. Ale nie zrobiło to nikomu żadnej różnicy. Na granicy z Chorwacją Pani Celniczka nawet nie podniosła oczu znad smartfona, żeby spojrzeć na nas. W tym roku podobno ma być gorzej…
W Ploce zatrzymujemy się jeszcze na tych kolorowych straganach, kupuję resztę prezentów i jedziemy dalej.
Na bramkach wjazdowych na autostradę spotykamy się z tym samym Polakiem, który skręcił na prom do Trpanj. Doliczając nasze postoje na zakupy, to jednak wychodzi na to, że droga przez Półwysep jest minimalnie szybsza. Choć pewnie to zależy od tego, co na granicy i od tempa jazdy.
Tak czy siak nie pchamy się już Jadranką, tylko wskakujemy na A1 i jedziemy. Pogoda, jak widać:
chyba w całej Chorwacji dziś nie jest słoneczniesłońce dziś bardzo nieśmiałe i dostępne tylko dla tych, co lubią się wspinać chmury ciężkie, ale nie padało z nich, więc jechało się dobrzeTrochę wieje, dlatego kierowca musi być skupiony, bo Duster do niskich i opływowych aut nie należy. Lubi nim czasem porzucać. Ale jedzie się na pewno lepiej i spokojniej, niż gdy wjeżdżaliśmy do Chorwacji i wtedy to faktycznie, 40 km/h i byle do przodu. Teraz jest ok. Tylko miejscami dmuchnie mocniej.
autostrada jak zwykle pustatyle tych chmur przez noc nawiało, że nie tak łatwo je teraz rozgonićI wreszcie dojeżdżamy do tunelu Sveti Rok. Coś co w drodze do Chorwacji jest symbolem bycia już namacalnie na urlopie, teraz jest dla nas bramą wjazdową do tej chłodniejszej Chorwacji. Temperatura jednak nie jest tak diametralnie różna.
Przed
21,5 stopni Celsjusza
Za
20 stopni Celsjusza
Już coraz bliżej naszego punktu docelowego, czyli miejscowości Rastovaca.
jakoś tak… jesiennie Słońce i błękitne niebo ciągle walczą
I gdy już się nam wydaje, że mamy remis z drobnym wskazaniem na słońce, okazuje się, że jednak nie
Już za momencik będziemy:
O 16:30 dojeżdżamy na miejsce. Z apartamentu w Zavalaticy wyjechaliśmy o 9:00, czyli droga nam zajęła 7 i pół godziny. Nienajgorzej.
Po dojechaniu na miejsce następuje szok!
Szok nr 1: temperatura (k…a jak zimno
)
Szok nr 2: to szok właścicielki apartamentu, ubranej w sweter, długie spodnie i pełne buty, a ja w klapkach, krótkich spodenkach i bluzeczce na ramiączkach. Na dzień dobry usłyszeliśmy, że widać, że zjeżdżamy z Dalmacji
Szybko dostaliśmy klucz do apartamentu, żebyśmy mogli się przebrać. I tak oto, Moi Drodzy, długie spodnie, adidasy, bluzy (które
nota bene szykowaliśmy raczej na Słowenię) przydały się nam w Chorwacji. Jak dobrze, że w ogóle coś wzięliśmy ze sobą.
Pokój niewielki, ale na dwie noce wystarczający:
od razu nam Pani Właścicielka przy pokazywaniu pokoju dała dodatkowe koce przedpokój, dojście do naszego pokoju pierwszego po lewejApartament mały, ale czysty, choć było dość wilgotno. Nie zdziwię się jednak, że to od tej pogody, bo faktycznie na zewnątrz mokro, chłodno i zupełnie nie po chorwacku
Jesteśmy piekielnie głodni, a musimy czekać, bo restauracja od 18:00 pracuje. Przy tym apartamencie jest podobno jedna z lepszych restauracji w całej okolicy i już teraz mogę powiedzieć, że to prawda!
Ponieważ na obiad trzeba poczekać, pocykałam też otoczenie. Przy ładnej pogodzie musi tu być ślicznie
apartamenty graniczą z restauracją, dzieli je taki kawałek dróżkia to stołówka ze śniadaniamiJakoś doczekaliśmy do 18:00 i – już tradycyjnie – jako pierwsi klienci zasiadamy w restauracji. Wybieramy stolik na zewnątrz, mimo kiepskiej pogody. Widać, że cały ten obiekt to biznes rodzinny, nas obsługuje kelner, który jest synem właściciela. Przesympatyczny człowiek.
Zamawiamy:
mięsną platę dla dwojga (220 kun)
zupę – rosół (20 kun)
piwo (20 kun)
To było NAJLEPSZE jedzenie podczas naszego całego wyjazdu! Czegoś tak wspaniałego, tak dobrze zrobionego, tak idealnie doprawionego to jeszcze nie jedliśmy. Rozpływaliśmy się nad każdym kęsem. Poezja! Polecam to miejsce każdemu!
W trakcie jedzenia zaczyna padać. Zupełnie nam to jednak nie przeszkadza. Nad naszym stolikiem jest duży parasol, więc mimo deszczu zamawiamy jeszcze deser. A jak deser to wiadomo – palacinki
Po takim obżarstwie, czas udać się na zasłużony odpoczynek. W końcu jutro czeka nas intensywny dzień
Co w następnym odcinku?
- pogoda barowa, a jednak trzeba zwiedzać
- woda, woda, dużo wody
- i turyści, też dużo
Do zobaczenia