Część XVI. Pół na półPlan na dziś obmyślaliśmy wczoraj. Z jednej strony chcieliśmy postawić na coś z cyklu
must see, a z drugiej strony wyszukałam dla nas coś mniej popularnego, ale za to miała być to super miejscówka na snurkowanie.
Dzień rozpoczynamy dość wcześnie, bo grafik napięty
Ale z takim widokiem przyjemnie się rano budzić i wcinać śniadanko
zapowiada się piękny dzieńNajedzeni, wyszykowani, pakujemy się do auta i przed 10:00 wyruszamy na podbój zatoki
Pupnatska Luka.
Dojazd bezproblemowy, dojazd do samej plaży też. Droga nie aż taka wąska, asfaltowa, dużo miejsc parkingowych, ale uwaga: parkingi płatne. Parking ciut dalej od plaży kosztował 25 kun za cały dzień, a parking przy samym zejściu do plaży był płatny 30 kun za dzień (płatne w restauracji przy plaży).
My auto postawiliśmy na tym przy restauracji. Poszłam od razu uregulować płatność, ale ponieważ dopiero od 11:00 wydawali paragony (nie wiem, dlaczego akurat tak), to tylko wpisałam do książki markę auta i nr rejestracyjne, a zapłacić kazali mi potem.
Idąc schodkami od restauracji na lewo są leżaki, na prawo kamyczki do rozłożenia się. Oczywiście idziemy na prawo
mimo wczesnej pory jest już trochę ludzina prawo bardziej pustoMiejscówkę wybieramy sobie świetną. Mamy ładne kamyczki pod tyłkami, a przed nami biały, wysuszony konar. Super
A widoczek taki:
I do tego super otoczaki:
To teraz czas na danie nura
Woda ciepła, ale jest jedno małe „ale”, albo i więcej niż jedno….
1) Woda nie jest tak przejrzysta, jakby „oleista”, nie wiem, jak to ująć.
2) Kamienie są porośnięte brązowymi roślinami, przez co kolor wody nie jest lazurowy, tylko taki bury. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Nie lubię takich narośli na kamieniach i nie czułam się komfortowo pływając tam.
Wrzucę Wam trochę zdjęć ze snurkowania, żebyście zobaczyli o co mi chodzi.
Rybek też nie za wiele, chociaż dość sporawe były niektóre:
Ogólne wrażenie z plaży?
Jak dla nas zdecydowanie przereklamowana. Nie wiem z czego to wynikało, czy kwestia pogody, że te kolory i przejrzystość wody była nie taka, czy kwestia porośniętego dna, ale ja się tam zbyt fajnie nie czułam. Niby duża, ładnie położona plaża, ale jednak to nie było to. Na pewno musiałby mnie ktoś długo namawiać, abym dała tej plaży drugą szansę.
Chyba Proizd nas za bardzo rozpieścił
W każdym razie nie siedzieliśmy długo. Jeszcze tylko wspólna sesja zdjęciowa z konarem i spadamy
Trzeba tylko jeszcze zapłacić. Poszłam, już z wszystkimi plażowymi bambetlami, do restauracji, aby uregulować należność za parking. Pan, widząc że się już zbieramy, kazał mi zapłacić tylko połowę stawki, więc 15 kun. Miło
Jedziemy dalej, kierunek
Orlandusa.
Trzeba dojechać do Zrnova, potem kierować się na Postranę, a potem znajdziecie znaki kierujące Was na Orlandusę.
Najpierw droga jest fajna, asfaltowa, więc nasza przygoda zapowiada się fajnie:
wąsko, ale dobrze się jedzie, nie ma żadnego ruchu z naprzeciwkaPotem z drogi asfaltowej zmienia się w żwirkową:
Jak są jakieś zakręty, to jeszcze pojawia się asfalt:
Potem jednak już nawierzchnia robi się coraz gorsza
Ostatni odcinek już jest nieciekawy
Miny nam nieco zrzedły, bo raz, że droga coraz gorsza, coraz większe kamienie na środku, to dwa - plaży nie widać, nie wiadomo ile jeszcze do niej mamy, zasięgu brak. Narzeczony się przestaje odzywać, więc to zły znak. Znaczy, że robi się wkurzony
Zawrócić też nie ma jak, więc musimy jechać. W końcu coś widzę w dole, jakaś plaża, zatoka zbliżona do tego, co widać na zdjęciach.
Narzeczony się zatrzymuje, a ja lecę na dół. Najpierw schodki, potem domek, czyjś ogród…
ale idę dalej, widzę wydeptaną ścieżkę. W końcu wąską dróżką przy skarpie i jest – mam plażę. Pusta, siedzi jedna para. No to znów na górę, leje się już ze mnie
W każdym razie mówię, że plaża jest, że ładna, że można iść. Jedziemy kawałek dalej, tam jest spora zatoka, stawiamy auto i z lekkim fochem, ale idziemy wspólnie na dół.
Wieje trochę mocniej, niż na Pupnatskiej, ale kamyczki ładne, rozkładamy się.
Z daleka prezentowała się ładnie (ze zdjęć w necie to już w ogóle bajkowa miała być), ale z bliska…
Przede wszystkim na ¾ długości plaży przy brzegu jest ogromny płaski kamień, porośnięty glonami, śliski, że można by po nim na łyżwach jeździć. Tylko w rogu plaży, tam gdzie leży para, nie ma tego paskudnego kamorca, są kamyczki i można spokojnie wejść do wody. Tyle, że oni tam się rozłożyli, więc nie chcę im tam tak łazić… ale nie ma wyjścia, jak chcę wejść, to trzeba im trochę zaburzyć prywatność.
nawet widać, taki żółty, długi kamieńtu w lewym rogu można wejść spokojniePewnie zapytacie o drugą stronę plaży. W prawym rogu pływała masa śmieci, więc wchodzenie tam byłoby niefajne…
nawet widać na zdjęciu ten śmietnik na wodzieMając więc do wyboru między złym i gorszym, idę do tej parki i tam wchodzę do wody. Tylko ja, narzeczony ma focha, że go tu wyciągnęłam. Dojazd 30 min a plaża niespecjalna.
A co w wodzie? Wiało, więc niesprzyjająco do snurkowania, a i z racji nastroju jakoś ochoty nie było. Więc po rozeznaniu terenu od strony wody stwierdziłam, że pierniczę to i idę zobaczyć, jak się plaża będzie prezentować z góry, z lądu. No może w jakiejś perspektywie zyskuje, może to ja jestem marudna, albo coś.
I niestety, mimo szczerych chęci… zobaczcie sami:
takie „cudo” ma się za plecami siedząc na plaży Jedyna ciekawa rzecz, to pomnik przy plaży:
może chciałoby się komuś przetłumaczyć?Po nas na plażę dociera jeszcze jedna para, ale chyba są tak samo zawiedzeni, jak my, bo przyszli po nas i zwinęli się przed nami, a my wcale długo nie siedzieliśmy.
No nic, pierwsza wakacyjna wtopa. Zbieramy się i jedziemy coś zjeść. Przed nami jeszcze parę ładnych km drogi powrotnej
taka ścieżka prowadzi na plażętemu domkowi przechodziłam po ogrodzie i przy tarasieNarzeczony, bo już mu trochę przeszło, chce jeszcze sprawdzić, jak zejść do kolejnej plaży – Bratinja Luka, ale ja już mam dość na dziś. Lekki wakacyjny demot, z chęcią więc już pojadę do konoby, a potem może gdzieś na spacer (albo w odwrotnej kolejności
).
Morale nam jednak trochę wzrasta (to chyba ta wizja konsumpcji
), więc nawet zrobiłam kilka fot w drodze powrotnej.
takie widoki z drogiJeszcze trochę zdjęć z drogi:
wąsko, dobrze, że nie musieliśmy się z nikim tu mijaćpowoli widać PółwysepPo drodze jeszcze tylko jedna stresująca sytuacja. Na zakręcie wyskakują dwa samochody. Dobrze, że na takiej drodze to prędkość w zasadzie żadna. U nas nie ma nigdzie zatoczki, więc to tamci muszą się cofnąć. Pierwsze auto prowadziła kobieta, zaczęła cofać…parę mm i spadłaby z tym autem na dół. Facet, który siedział obok niej to chyba narobił w gacie. Ja na jego miejscu bym chyba dostała zawału. Jednak udało się nam jakoś przecisnąć i nikomu nic się nie stało.
Jak już mamy asfalt, czujemy się komfortowo i podglądamy Peljesac:
Postanawiamy, że jedziemy do
Lumbarda
Nie mamy jakichś planów, ot tak – pospacerować i odsapnąć po naszych dzisiejszych wojażach.
Najpierw udaje się nam zaobserwować samolot z Lumbardy do Jelsy. Super sprawa, tylko drogo
tu się ustawiał do startu i rozpędzałi poleciał….na pusto Z Lubardy super widać mój ukochany Peljesac, więc z chęcią popatrzyliśmy siedząc na murku przy falochronie
A teraz idziemy w poszukiwaniu plaży piaszczystej, bo jestem ciekawa, jak wygląda
spory ruch na wodzie, ale to pewnie dlatego, że wieje i pogoda pasuje do uprawiania sportówale ile jeżowców Drepczemy sobie promenadką wzdłuż morza, ładnie tu, nawet Lumbarda ma swoje uliczki
Morze się pofalowało, aby tylko nie przywiało jakiejś zmiany pogody.
Idziemy, idziemy, a plaży dalej nie widać. Myślałam, że bliżej centrum jest. Ale spacer fajny, więc nie narzekam. Widać Peljesac, jest dobrze
W końcu jest, Chorwacki piasek
Nooo, to tyle jeśli chodzi o piasek w Lumbardzie. Wystarczy. To gdzie te otoczaki?
Wracamy do auta, bo już nam kiszki marsza grają. Po takim dniu, kolacja należy nam się bardzo dobra. Wybieramy więc konobę Belin (liczymy, że może z marszu uda się tam wejść, a jak nie, to planowaliśmy się umówić na następny dzień).
Pojechaliśmy. Przy konobie jest parking, trzy miejsca we wnęce/murku, a żeby nie przydzwonić w murek przy parkowaniu, są powieszone opony samochodowe. No… to przydzwoniliśmy w tą oponę, aż nam zderzak wyskoczył
Na szczęście Duster to proste auto, więc wcisnęliśmy zderzak na miejsce, „na klik” wskoczył i do tej pory ma się dobrze
Także jak nas tu teraz dobrze nie nakarmią, to spiszę ten dzień jako jeden z gorszych podczas urlopu.
W końcu jednak szczęście się do nas uśmiechnęło i znalazło się miejsce dla nas. Kelnerzy oddali nam swój stolik, kamienny, na wprost grilla. Świetna miejscówka
widok pierwszorzędny pilnował nas osiołekCo do samej Konoby – można tu zakosztować nie tylko wybitnej kuchni dalmatyńskiej, ale też poobcować z kulturą. Właściciel do każdego podchodził, każdego znał, z każdym klientem pogadał. Podczas naszej obecności była jakaś uroczystość, jakby spotkanie klasowe po latach czy coś takiego. Także po chorwacku, po korculańsku – super
Najedzeni, zadowoleni, umówieni na pekę i lżejsi o 470 kun
wracamy do apartamentu.
Aaaa właśnie, bo my nie jedliśmy we dwoje, tylko w trójkę.
Kot właściciela wybrał sobie mnie na naczelnego głaskacza
ale mi – kociej mamie – jak najbardziej to pasowało
Jeszcze tylko jakieś 30 km i można zasiadać na tarasie. I planować kolejny dzień. Musimy jakoś nadrobić te dzisiejsze byle jakie plaże.
Podsumowując dzisiejszy dzień:
- 12 055 kroków
- 9,12 km zrobione
- 527 kalorii spalone
A co w następnym odcinku?
- dwie piękności
- naklejkowcy na trasie
- mięęęęsoooooo :mgreen:
Do zobaczenia