Witam wszystkich Cromaniaków
To moje drugie podejście do relacji z podróży, niestety poprzednią pisałam zaraz po powrocie i w tym czasie mój laptop trafił nie powiem brzydko co na szczęście zdjęcia udało się odzyskać, jednak straciłam zapał przez pisanie pracy mgr i wiele innych zawirowań. Teraz gdy u nas w górach temperatura sięga prawie -30 st. tęsknię za chorwackim +30 st. i postanowiłam swoją relację napisać także jeśli trafi tu któryś z moich poprzednich słuchaczy to przepraszam i zapraszam raz jeszcze
Na początek kilka faktów:
W Chorwacji byłam na kolonii jako dziecko (było to w 2002r.), wtedy byłam na Istrii w miejscowości Porec. Od dawna marzyły mi się wakacje w CRO, takie na własną rękę. Rok wcześniej planowaliśmy ze znajomymi taki wyjazd, ale ostatecznie się nie udał i wylądowaliśmy w Bułgarii. W tym roku (a w zasadzie już w tamtym ) nie łudziłam się, że będzie inaczej, ale o dziwo udało nam się zebrać ekipę na dwa samochody i decyzja o wakacjach w Chorwacji zapadła.
Termin: wyjazd w nocy z 28/29 sierpnia 2016 powrót w nocy z 7 na 8 września (wiem, że termin trochę dziwny ponieważ wyjechaliśmy w niedzielę a wróciliśmy w czwartek, ale ja musiałam być w pracy 27 z kolei znajomy miał 9 egzamin poprawkowy, później żałowaliśmy, że część nie została dłużej dzięki temu wbrew pozorom zaoszczędzilibyśmy trochę pieniędzy i nie poszłoby po zniżkach na OC, ale o tym później ).
Miejsce: w związku z tym, że wybraliśmy się w 8 osób szukaliśmy miejsca gdzie będziemy mieć duży wybór lokali, miejsc itd. i ostatecznie padło na Makarską, którą dwóch znajomych odwiedziło rok wcześniej. Noclegi znalazłam wcześniej w Internecie, mieliśmy super apartamenty u Dubravki i Iva Fistonic, za całe 10 euro od osoby. Dystans, który mieliśmy do pokonania to niecałe 1200km: Żywiec->Makarska, trasa przez Słowację i Węgry.
Ekipa: ja (Paulina) & narzeczony (Artur), przyjaciółka Karolina, kuzynka Kasia (skład samochodu nr 2), kolega Bartosz, Mateusz z dziewczyną Ulą i Rafał (skład samochodu nr 1).
A więc od początku... oczywiście ja jako kierownik wycieczki, osoba uwielbiająca planować miałam zanotowane miejsca warte zobaczenia, restauracje, atrakcje, plan wycieczek, trasy i wszelkie niezbędne informacje uzyskane na tym Forum dwa dni wcześniej zaopatrzyliśmy się w tony zakupów, niezbędne obuwie, maski, maty itd. Oczywiście jak zwykle wszystkiego nie jestem w stanie skontrolować, narzeczony zadbał o samochód by wszystko było ok itd. przy czym zadzwonił do mnie rano przed wyjazdem, że nie mamy nawigacji, bo teściu oddał ją informatykowi, żeby popatrzył czy jest zaktualizowane i zapomniał o niej. Super... dzwonię po znajomych, każdy odpowiada, że korzysta z telefonu (szkoda, że za granicą się to nie sprawdzi), w końcu jeden znajomy pożyczył nam swoją, więc możemy dalej spokojnie się pakować i przygotowywać do drogi. Oczywiście tylko my przejmowaliśmy się wszystkimi formalnościami, szczegółami itd. nasz drugi kierowca Bartosz niczym się nie przejmował .
Z tego wszystkiego biedny Artur tak się zmęczył, że aż zasnąć nie mógł chociaż na parę godzin. 23 a on dalej nie śpi... ja też, ale ja to pół biedy, jednak denerwuje się, że on nie śpi. 23:20 w końcu zasnął. Ja nie zasypiam...
23:50 wstaję idę robić kanapki i kawę, oczywiście dla wszystkich uczestników, bo martwię się, że może ktoś będzie głodny.
00:20 Artur wstaje i szybko się zbieramy, podjeżdżamy po Kasię, potem po Karola i o 1:03 jesteśmy pod Kauflandem gdzie czeka na nas ekipa z drugiego samochodu. Synchronizujemy CB, ustalamy trasę i kierujemy się na Zwardoń.
Przekraczamy granicę, Artur niepokoi się o obciążenie jednego koła, ustalamy, że szukamy stacji żeby kupić winiety i przepakować trochę rzeczy do Bartosza. Znajdujemy stację, kupujemy winiety, przepakowujemy ciężkie rzeczy do Bartosza i zabieramy te lekkie. Jedziemy dalej... mijamy piękną Bratysławę i wjeżdżamy do Węgier, szukamy winiet bo zaraz za granicą zaczyna się płatna droga a tu kuku... nie ma nigdzie punktu z winietami, Bartosz coś kombinuje, skręca w jakieś dzikie drogi, zastanawiamy się kiedy zaatakują nas jacyś cyganie albo inni uchodźcy więc zawracamy... ustawiamy miejsce docelowe Zagrzeb, Bartosza kieruje na Austrię, nas przez Węgry, wybieramy naszą trasę, kupujemy winiety na stacji benzynowej (dobrze, że nas nigdzie nie zatrzymali po drodze) i raptem przejeżdżamy kawałek autostradą i kieruje nas na jakieś wioski... i tak przez 85% Węgier, wioski, pola, wąskie drogi, pgery... Ja usnęłam na jakąś godzinkę podczas jazdy tą ciekawą trasą, podobno w międzyczasie Artur wyprzedzał na przejściu dla pieszych (brawo ), zaczyna ładnie przyświecać słoneczko, budzimy się, zaczynamy zjadać kanapki, kręcimy filmiki, rozmawiamy przez CB, śpiewamy i gramy w gry.
Dojeżdżamy do granicy z Chorwacją gdzie przechodzimy kontrolę graniczną podczas, której oczywiście nie mogłam znaleźć ani paszportu ani dowodu i kawałek dalej mamy już bramki i bardzo drogą autostradę (winiety to jest jednak fajna sprawa), zjeżdżamy na dłuższy postój, jemy, pijemy, potem cały czas ciągnie się autostrada, krajobrazy są coraz piękniejsze, pełno gór, skał, które bardzo nam się podobają. W pewnym momencie widzimy pierwszy raz kawałek morza więc zachwycamy się tym, kręcimy filmiki, śpiewamy, jest wesoło.
Artur przechodzi na trasie jeden kryzys ale jakoś go zwalczamy, ostatni postój jest jakieś 180km od celu, ponieważ koledze się coś dzieje z kołem, ale naprawia problem trytytkami, z nieba leje się żar i jedziemy do Makarskiej.
Przejeżdżamy tunelem pod masywem Biokovo i dojeżdżamy do Makarskiej na ulicy Zagrabeckiej u Dubravki jesteśmy przed godziną 14:00...
cdn