Brela & Baśka ciąg dalszy
Rozkładamy nasze rzeczy na plaży i postanawiamy się wspiąć na pobliskie skałki, oczywiście ja jestem pierwsza do takich rzeczy, ale długa spódnica i sandały nie ułatwiają sprawy- wyjść to jest pikuś, ale zjeść...masakra. No ale wtedy się nad tym nie zastanawiałam, część z nas wyszła na skałki, część została na plaży. Na górze- na skale niczym miniatura lwiej skały z Króla Lwa, spotykamy grupkę ludzi- facet siedzi na skale i trzyma tak jakby w powietrzu taką kulę z dymem
do tej pory nie wiem co to było. Robimy zdjęcia podziwiamy krajobrazy, nadchodzi moment w którym chcę zejść- nie mogę, zejście jest na tyle skomplikowane, że w zasadzie jedyne co mi zostaje to wejście do wody- co niekoniecznie mi się podoba, ale gdy słyszę żarty Bartosza z plaży pt "PAU! WZYWAM GOPR NIC SIĘ NIE MARTW" to decyduje się wskoczyć do wody
Następnie udajemy się na małą plażę tuż obok słynnej sosny, tam się kąpiemy, snorkujemy tuż obok sosny- pływają tam cudowne ławice malutkich rybek, nagrywamy filmiki. Dwóch znajomych decyduje się wyjść na pobliską skałę by skoczyć do wody, też chcę, ale sama sobie nie umiem poradzić, a Artur nie chce "bo nie lubi skakać do wody". Chwilę później patrzę, a on jest na górze i skacze z GoPro. W tym momencie powstaje fotka nienawiści autorstwa Karola, a na plaży zapanował foch z przytupem
Później zbieramy się w kierunku centrum Breli aby zjeść jakiś obiadek. Docieramy do portu, po drodze wreszcie trafiam na pocztę i wysyłam kartki do pracy. Kupujemy również magnesy, które są dużo droższe niż w Makarskiej. Wybieramy lokal blisko portu, bardzo fajne miejsce. Zamówiliśmy jedzenie, a na stół podano nam gratisowy aperitif w postaci jakiegoś pomarańczowego napoju. Część osób zamówiła oczywiście pizze, było też Bartosza cevapici a ja zdecydowałam się na zupę rybną (była średnia) i smażony ser z frytkami- było smaczne, do tego wszyscy na odmianę wzięli po piwie, ileż można pić Grasevinę
na sam koniec poczęstowano nas chorwacką nalewką- owoce leśne, albo coś takiego- pierwszy raz spotkaliśmy się z taką gościną w restauracji, oczywiście nie żałowaliśmy na napiwki.
Kierujemy się w stronę Baśki, w porcie robimy jeszcze kilka zdjęć, szczególnie z zacumowaną łódką o nazwie Paulinka
, idziemy cały czas deptakiem wzdłuż plaży, mijamy urocze zatoczki. W pewnym momencie zaczyna padać a my postanawiamy przeczekać deszcz mijanym przez nas beach barze, gdzie decydujemy się na aperol spritz, a mężczyźni wybierają whisky.
Deszcz niestety nie przestaje padać, więc idziemy mimo to w stronę Baśki, ale gdy docieramy na miejsce nie mamy już siły na zwiedzanie i czekamy na autobus do Makarskiej. Jadąc autobusem liczymy na jakiś przystanek bliżej naszych apartamentów, ale niestety wysiadamy dopiero na dworcu. Po drodze idziemy do sklepu uzupełnić zapasy graseviny na wieczór, pogoda zachęca do spędzenia dłuższego czasu w mieszkaniu, więc wybieramy dla siebie jakieś lepsze wino, ale niestety nasz kolega Koń Rafał zbija nam butelkę i tyle z naszego lepszego wina
Wieczorem z Arturem, Karolem i Kasią idziemy w końcu na zakupy, trzeba w końcu przywieść jakieś upominki dla bliskich. Później dołącza do nas reszta ekipy, siadamy na plaży, ale okropny wiatr i burza sprawiają, że mamy ochoty na siedzenie na zewnątrz i zwijamy się do apartamentu, siedzimy w kuchni, w towarzystwie graseviny, Bartosz wymyśla, że będzie notować markerem na każdej butelce godz. rozpoczęcia, zakończenia oraz osoby, które wytrwały a także rysuje sobie zegarek na ręce i każe sobie napisać "godzinę zgonu" (oczywiście rano się bulwersuje, że nikt nie napisał)
, prócz tego pijemy z jednorazowych kubków, ponieważ Mateusz rozbił już właścicielom 2 kieliszki i nie chcemy więcej strat. Każdy kubek jest podpisany np "Koń Rafał" "fiance Pau" itd
Bartosz ciągle włącza na laptopie piosenki Lepy Breny, szczególnie podoba mu się Sanjam i twierdzi, że to ja jestem w tym teledysku i ciągle go komentuje "oo zobaczcie teraz Pau biegnie! O a teraz pojedzie autem! Teraz Pau płynie! A to jest Arni!"
późno idziemy spać, a rano czeka nas ostatni dzień plażowania