Bardzo mi miło, że ze mną jesteście!
agata26061- witam pierwszą czytelniczkę!
minimartini- czytając Twoją relację "Lawendowy miesiąc..." byłam skłonna odwołać rezerwację na ten rok w Tucepi! Nie ładnie tak kusić pięknymi zdjęciami!
mervik, Piter_M, Magdalena S., Aneta.K- miło mi Was powitać!
Janusz Bajcer- miło mi widzieć w moich skromnych progach Pana Moderatora!
No to zaczynamy!
----------------------------------------
Słowem wstępu, czyli jak to się zaczęło.Druga połowa kwietnia 2012 roku.
Od ponad tygodnia bezskutecznie szukam ofert wyjazdu na weekend majowy. Niestety wszystko co wpada w moje ręce jest albo bardzo drogie, albo nieproporcjonalnie drogie do oferowanej jakości. Tak to jest, kiedy się zostawia wszystko na ostatnią chwilę. Powoli zaczynam się godzić z myślą, że majówkę spędzimy w domu, kiedy w głowie moje mężczyzny pojawia się myśl „ jedźmy do Chorwacji samochodem”.
W czwartek wieczorem rozpoczęliśmy wstępne poszukiwania miejscowości docelowej i zakwaterowania. Jako typowi laicy wylądowaliśmy na jednej z popularnych stron rezerwacyjnych, co do miejscowości przypomniało nam się, że kolega był kilka lat wcześniej w Makarskiej więc zaczęliśmy szukać w „tamtej” okolicy…
W piątek rano podczas śniadania zapadła decyzja. Jedziemy! Zarezerwowaliśmy pokój w hotelu (tak, wiem że pewnie większość cromaniaków złapie się teraz za głowę, „ w hotelu?”) w Tucepi.
Jest 27 kwietnia rano, a wieczorem wyjeżdżamy. Majówka tuż tuż… Rozpoczął się szalony proces przygotowań. Ostatnie sprawy w pracy, pranie, pakowanie, szybki przegląd samochodu. Mój mężczyzna oświadcza, że w sumie to on nie ma nawet w czym jechać. Na wakacjach nie był od 5 lat - pracoholik, a w szafie wiszą koszule marynarki i krawaty. Krótkich spodenek nie uświadczysz, nie mówiąc już o kąpielówkach. Czekają nas więc jeszcze zakupy….
Już prawie, prawie gotowi. Bagażnik spakowany. Wyciągamy ostatnie rzeczy z suszarki, ładujemy „wałówkę” dla kuzynki, która mieszka w Wiedniu. Jeszcze tylko myjnia, tankowanie i w drogę!
Koło godziny 19 wyruszamy z Łodzi w kierunku… Tucepi!!
Początek podróży nie maluje się w różowych barwach. Już pod Częstochową pokładowa nawigacja zaczyna szaleć. W sumie dobrze, że zrobiła to jeszcze w PL, a nie gdzieś dalej… Decydujemy się wstąpić po drodze do Tesco 24h w Katowicach i zaopatrzyć się w nową.
Nie będę się rozwodzić nad skomplikowanym procesem zakupu nawigacji w tym sklepie. Nikt z obsługi nie potrafi vel. nie ma klucza, żeby otworzyć gablotę ze sprzętem. Kiedy w końcu gablota zostaje otwarta okazuje się, że wybrany przez nas model jest niekompletny.… Wybieramy więc inny sprzęt. Daleko mu do ideału, ale posiada interesujące nas mapy, więc bierzemy. Jeszcze tylko kilka energetyków i w drogę.
Kolejny postój na granicy w Cieszynie po winiety austriackie i czeskie.
Następny postój planujemy w Wiedniu. Droga szybko mija. Nocą jest mały ruch, a towarzystwa dotrzymują nam liczne polskie tablice rejestracyjne. Moment krytyczny następuje u mnie na słynnej drodze z płyt pod Brnem. Każda minuta wlecze się jak ślimak, a ja zadaję sobie pytanie ile jeszcze! W Wiedniu jesteśmy koło 3 nad ranem. Po drodze decydujemy się zostać u kuzynki na krótki nocleg. Tym sposobem o 4 nad ranem kładziemy się na krótką drzemkę, aby o 8 rano wyruszyć w dalszą podróż. Wiedeń wita nas pięknym słońcem i błękitnym niebem. Mimo, że dopiero startujemy droga zaczyna się dłużyć, słońce grzeje jak szalone i oczy mnie pieką niemiłosiernie (ktoś zapomniał wyciągnąć soczewek na noc). Dojeżdżamy do Słowenii, gdzie orientujemy się, że nie mamy viniety… Po chwili namysłu stwierdzamy że ryzykujemy i jedziemy bez. Od razu mówię, że nam się udało. Mandatu nie dostaliśmy!
Droga przez Chorwację długa, korek przy granicy był tylko namiastką tego co było dalej. Szczęśliwie koło godziny 17 jesteśmy już na Riwierze Makarskiej. Zatrzymujemy się na krótki postój. Głownie po to żeby się „ogarnąć” i nie wyglądać jak milion nieszczęść, a już pół godziny później jesteśmy na miejscu…
Nareszcie!
Pierwsze spotkanie z Jadranem: