Końcówka 2022 roku to był dla mnie czas wielkich zmian.
Od grudnia miałam nowe godziny a nawet dni pracy, kalendarz imprez.
Zajęty prawie każdy weekend.
Ten majowy też.
Więc co będzie z naszym majowym rejsem?
Nie miałam pojęcia i bałam się dotknąć tematu.
Patrzyłam tylko na rosnące zmęczenie Kapitana i liczyłam, że jakoś to będzie.
Ale nie da się przecież czekać w nieskończoność.
Zapytałam o urlop na majowy weekend i o dziwo dostałam go!
Więc końcem marca trzeba się zabrać za organizację rejsu bo musimy pojechać i nadrobić stracony październik ubiegłego roku.
Zaczęliśmy od poszukiwania chętnych na wyjazd.
Od ręki swoją obecność zadeklarowali: Jolka, Dawid i Pływająca z nami kiedyś Zeberka.
Ok. – jest nas piątka znaczy rejs na pewno się odbędzie.
Jednak wolelibyśmy więcej osób – mamy ochotę na większy jacht.
Odezwałam się do Koleżanki która miała z nami płynąć w 2020r kiedy to rejs nie doszedł do skutku przez zamknięcie granic.
Okazuje się, że Benia chce jechać!
Więc skoro jest nas sześcioro – szukam jachtu.
I tu mam wymagania.
Ma być czterokajutowy – aby jeśli zbierze się nas ośmioro (mamy busa na 8 osób więc zasadnym jest jechać właśnie w ósemkę) nikt nie będzie musiał spać w mesie.
I marina macierzysta – chcemy ruszyć z Dalmacji co oznacza szukanie czegoś w okolicach Splitu.
Więc szybki rekonesans i znajduję coś co mi pasuje.
Sun Odyssey 45 z Kasteli.
Dość stary ale z nowiutkimi żaglami.
Teraz rola Kapitana – rzuca temat jachtu naszemu pośrednikowi, negocjujemy cenę, podpisujemy umowę czarteru i jacht jest nasz.
To jeszcze doszukać dwie osoby i będzie komplet.
Zgłasza się Ela – znamy ją z widzenia z klubu żeglarskiego naszej Ewy.
Ok. – witaj w Załodze Ela.
Po paru dniach byłam na swojej lekcji z emisji głosu i tam jak zawsze zajrzał do mnie stary znajomy Ati.
Coś tam gadał i gadał aż usłyszał: nie gadaj tyle tylko jedź z nami na majówkę.
A dokąd – padło pytanie?
Do Chorwacji!
Kilka słów zachęty i po kilkudziesięciu minutach ostatni ósmy członek Załogi potwierdził swój udział w rejsie.
Załga ucieszona, co chwila zarzucała mnie pytaniami o szczegóły.
Ten rejs będzie jachtowym debiutem dla Beni, Eli i Atiego.
Reszta już pływała z nami po morzu.
Pomagamy Nowym przygotować się do wyjazdu – dostają listę niezbędnych rzeczy, instrukcję do pakowania.
Ostatnie dni przed wyjazdem to tradycyjnie zakupy, gotowanie, pakowanie a w międzyczasie śpiewanie.
Aż nadchodzi ten dzień – piątek 28 kwietnia.
Po 17 Załoga zaczyna pojawiać się na naszym podwórku.
Wspólnie pakujemy busa.
Dawid prezentuje tradycyjny polski posiłek podróżny – jajka na twardo.
Bus jest pakowny – nasze rzeczy bez problemu mogą zostać w torbach.
Bagaże sześciu osób już zapakowane.
O 17:50 – czyli nawet 10 minut przez zaplanowanym czasem majówkę 2023 ogłaszamy za rozpoczętą!!!
Na pokładzie busa jest w sumie sześciu kierowców – więc jazda na noc nie powinna nas wymęczyć.
Pierwsza za kierownicą siedzę ja – mam plan dolecieć do Rzeszowa a może i do Barwinka.
Zobaczymy.
Trasa do Rzeszowa mija bardzo szybko ale coś dziwnego dzieje się z kierownicą.
Strasznie wibruje.
Mówię o tym Kapitanowi ale ten każe mi zignorować.
Tylko że mi to przeszkadza!!!
Na szczęście po kilkudziesięciu minutach mamy pierwszy przystanek.
Pod salonem Toyoty jesteśmy umówieni z Elą – tutaj się do nas dosiądzie.
Idziemy do salonu i prosimy o sprawdzenie auta.
Cóż się okazuje?
Wszystkie ciężarki poodpadały nam z kół
Koła są do wyważenia.
Bus wisi na podnośniku, mechanicy szybciutko załatwiają temat.
W międzyczasie na stację wpada Ela, wynosi swoje torby.
Pijemy jeszcze szybką kawę i pora ruszać dalej.
Od razu lepiej jak nic nie telepie i nie wibruje.
Jadę dalej niesiona emocjami żaglowymi.
Kolejny przystanek to sklep monopolowy w Łężanach.
Tam czeka na nas Marysia Zebra.
Dorzuca bagaże – ufff, zmieściły się.
Jesteśmy w komplecie.
Jeszcze ostatnie tankowanie na stacji przed Barwinkiem i wpadam na Słowację.
Kierowcy rwą się do zmiany ale nie oddaję sterów.
Chcę sama pokonać ten najgorszy słowacki odcinek.
Przejeżdżam góry, serpentyny i w końcu przed Preszovem padam.
Oddaję stery Eli.
Ta – po raz pierwszy za kierownicą busa bo kilkunastu minutach stwierdza, że to idealne auto do jazdy i zachwycona śmiga – najpierw po Słowacji, potem po węgierskich autostradach.
Po drugiej w nocy wpadamy do Budapesztu.
I tu robimy sobie kolejny przystanek.
Nasz Ati jest pół Polakiem i pół Węgrem.
Więc nie odpuści rzutu oka na nocny Budapeszt.
Parkujemy z Wzgórzu Gelerta i idziemy na punkt widokowy.
Niestety parlament nie jest oświetlony ale i tak widok z góry jest śliczny.
Kilkanaście minut przerwy wystarczy.
Zabieramy ze sobą małą gałązkę kwitnącego bzu, Dawid wskakuje za kierownicę i śmiga dalej.
Staram się choć na troszkę przysnąć.
Wiem, że jutro a właściwie już dziś czeka nas cieżki dzień ale sen nie chce przyjść.
Mam kłopot ze spaniem podczas jazdy.
Gdzieś momentami udaje mi się przysnąć na parę minut.
Przed granicą chorwacką Dawid ma dość – w końcu miał tę najgorszą psia wachtę.
Na jakimś parkingu zdaje stery Zeberce i idzie spać.
Po raz pierwszy przekraczamy granicę bez zatrzymywania się – Schengen działa.
I śmigamy chorwackimi cestami.
Już coraz bliżej.
Velebit od strony lądu jeszcze zaśnieżony.
Trawa przy autostradzie aż razi oczy swoja zielenią.
Mijamy słynną górę – to znak, że już blisko.
Nareszcie – tunel ciepło zimno.
I widok na który czekaliśmy od września.
Mkniemy pustą chorwacką autostradą.
Nareszcie jest nasz zjazd.
Płacimy za przejazd i ostatnie kilometry pokonujemy już wąską dróżką.
Przejeżdżamy nad ciekawie położonym torem kolejowym.
Nasze kochane morze już coraz bliżej.
Nareszcie koniec jazdy.