Pomysł na Toskanię, prędzej czy później rodzi się w głowie każdego, kto tak jak my lubi Włochy. Dosyć długo zastanawialiśmy się nad tym czy jednak jechać, tym bardziej, że na za dwa miesiące mamy już zaplanowane wakacje. Decyzja jednak zapadła po tym, jak pod znakiem zapytania stanęły wakacje przyszłoroczne (nadal stoją). Kiedy już wreszcie zdecydowaliśmy, że jedziemy, okazało się, że ofertę upatrzonego w dobrej cenie hotelu ktoś nam sprzątnął sprzed nosa. Postanowiliśmy więc, że wynajmiemy apartament, tu wybór ogranicza tylko cena (albo i nie), bo ofert jest całe mnóstwo.
Na naszą lokalizację wybraliśmy okolice Montaione, ze względu na strategicznie dobre położenie
i bliskość wielu atrakcyjnych miejsc.
Wyjechaliśmy w sobotę rano, po 7. Pierwszy przystanek już po niecałych 100km na stacji Shell w Czechach, takiej ilości rodaków się nie spodziewałem. Odstałem blisko pół godziny za winietą. Jeszcze po drodze w Czechach natknęliśmy się na korek (roboty drogowe), w którym straciliśmy kolejne pół godziny. Później droga przebiegała bez większych problemów. Za Wiener Neustadt tradycyjnie już odbiliśmy na S6. Do Judenburga droga praktycznie w klasie autostrady, później trochę jazdy przez kilka niedużych miasteczek, by po 70 km wjechać na ekspresówkę, a następnie autostradę, już za Klagenfurtem. Lubię tą drogę, po pierwsze, że trochę bliżej, po drugie jazda nie jest tak nużąca jak autostradą, po trzecie ruch bardzo niewielki no i wreszcie po czwarte można taniej kupić paliwo, szczególnie przed wjazdem do Włoch, bo na dwóch ostatnich autostradowych stacjach w Austrii ceny są już włoskie - znaczy bardzo wysokie od ok 1,5 juro/litr benzyny. Dalsza jazda to już autostrada, Udine Wenecja, Bolonia i Florencja. Na miejsce dotarliśmy całkiem wcześnie bo po godz. 20. Dodam tylko, że przejazd włoską autostradą kosztował nas ok 38 E, w jedną stronę oczywiście. średnia prędkośc przejazdu 104km/h
Apartament dokładnie taki jak na zdjęciach, całkiem nieźle wyposażony. Jeśli można się do czegoś doczepić, to do jakości noży
i trochę ciasnej kabiny prysznicowej. Z praktycznych sprzętów brakowało chyba tylko zmywarki, ale bez tego da się żyć. Może komuś brakowałoby jeszcze mikrofali, chociaż był piekarnik, my i tak nie mieliśmy czasu i okazji z niego korzystać. Poza tym, co nie zawsze się zdarza, cena wynajmu obejmowała wszelkie dodatkowe koszty jak sprzątanie końcowe, ręczniki i pościel oraz ogrzewanie. Tak, tak noce bywały dosyć zimne (być może dlatego, że ośrodek był na wysokości ponad 500 mnpm) i musieliśmy grzać każdego wieczora, a i tak nie było za gorąco.
Kolejność zwiedzania Toskanii uzależniona była od pogody i tak na pierwszą wycieczkę wybraliśmy się do Florencji.
Prawdę mówiąc po tym co przeczytałem na forum, w necie, to plan był taki, że będziemy tam tylko zapoznawczo spacerować, a być może kiedyś wrócimy na dłużej i pochodzimy po wnętrzach, jak dzieci będą starsze, albo na tyle dorosłe, że już nie będą chciały z nami jeździć
. Na początek chciałem podjechać na plac Michała Anioła i popatrzeć na Florencję z góry, ale okazało się, że wjazd jest tymczasowo zamknięty. Nie pozostało nam nic innego jak zaparkować gdzieś bliżej centrum.
Poprzez Piazza del Carmine
dochodzimy do mostu Świętej Trójcy.
Tam w narożnej gelateri kupujemy lody (nasi milusińscy dostrzegli ją z daleka), jak później wyczytałem, podobno są najlepsze w mieście.
Z mostu Santa Trinita mamy widok na rozłożoną nad rzeką Florencję, w tym most Złotników.
Przechodzimy na drugą stronę Arno i zanurzamy się w gąszczu uliczek i placów. Na początek trochę przypadkowo trafiamy na Mercato del Porcellino.
Tam dosyć szybko można się poczuć lżejszym o parę (-dziesiąt, -set) zbędnych Euro. Na straganach sprzedawcy oferują całą masę wyrobów ze skóry. Torby, torebki, paski, portfele, kurtki, płaszcze, poza tym, różne inne rzeczy jedne pewnie włoskie, a inne tylko włoskie udaja, do tego tłok całkiem spory.
Spotykamy tam figurę - "fontannę" z brązu - dzika Porcellino, przy którym również jest niemała grupa turystów. Wszyscy pocierają go po ryju i celują monetami do kratki odpływowej w nadziei na to, że jeszcze kiedyś tu wrócą.
Nasze dzieciaki szybko skojarzyły, że podobnie wypolerowany był paluch Grgura w Splicie.
Pokręciliśmy się tam chwilę i mijając Orsanmichele
i plac Republiki dotarliśmy na plac katedralny. Tu jest pierwsze ŁAŁ, ŁAŁ, ŁAŁ. Ogromna katedra
z dzwonnicą
i baptysterium obok robi niesamowite wrażenie.
Wielkością na placu Katedrze może dorównywać jedynie tłum zwiedzających
. Tak jak przypuszczałem, nie było szans żebyśmy weszli do środka, nie przyjechaliśmy tu w końcu stać w kolejkach, raczej pospacerować po mieście.
Rzeźbione trójwymiarowe drzwi raju do baptysterium, pomimo tego, że to tylko podróbki (tzw. kopie
) wyglądają niczego sobie.
Kilka innych ujęć z placu katedralnego.
Opuszczamy Piazza del Duomo i idziemy w kierunku Piazza del Santissima Annunziata....