Taaak Janusz nie kłamie, to ta stacja :D:D:D Ale w tym roku my będziemy tylko w pobliżu - na dworcu "pks"-u
27 sierpnia 2006
Kolejny pasjonujący dzień. Takie Międzyzdroje po czarnogórsku
Tym razem niespodzianka - wstajemy wcześnie :):):):) Jest bardzo mokro - w nocy szalała burza. Teraz spokojnie. I zapowiada się piękny dzionek.
Wiola robi sobie szybką kawę. Ja jakoś puszczalskiej nie wypiję... Jeszcze by rządy Brazylii, Kolumbii i Jamajki skreśliły dzień 11 marca z listy świąt narodowych... Byłby to cios... :D:D:D Wierzę, że w Barze będzie czas na bar
Zanim otworzysz ten dziób, to pomyśl
Chcemy dziś rano dojechać do Baru, do katedry. Nie wiemy o której jest msza, ale jak pojedziemy wcześnie to pewnie trafimy. Wychodzimy na drogę (miałam napisać - na ulicę, ale głupio by zabrzmiało). Szukamy dobrego miejsca na autostop. Jest nam obojętne czym pojedziemy - KASA JESZCZE JEST - co jak na nasze wakacyjne możliwości budzi nasze lekkie zdziwienie
Machamy chwilkę i mamy - bordowego passata. Wiola od razu - idź do przodu nawijać. No to idę. Oj nie przyuważyłam wcześniej twarzy kierowcy. A kierowca błyska oczami i uśmiechem :D:D. Już po chwili wiemy, że jest...tra la la la - taksówkarzem w Żabljaku! Uspokaja nas, że nie jedziemy jednak z nim służbowo i o ile się nie mylę, to kurs do Żabljaka stąd miałby kosztować ze sto euro. Ale my nie jedziemy dziś do Żabljaka i na pewno nigdy nie taksówką!!!! Tzn. chyba nie jedziemy
Kiedy wzrok taksówkarza niebezpiecznie ląduje na moich ranach z wojny już wiem, że muszę znów snuć mą opowieść albańską Sprawia wrażenie, że bardzo się przejął i też coś tam mówi jakie to jesteśmy odważne.
Tak sobie gadamy - też o drogach, no i pewnym momencie - tak dla paddzierżania razgawora - pytam się go: a ta droga, to gdzie prowadzi? (teraz już wiem, że to było to skrzyżowanie, z którego jedzie się ostro w górę, w kierunku granicy z Albanią, z pominięciem Ulcinja). A ten po hamulcach i wsteczny - chcesz, to sprawdzimy!!! NIEEEEE mówię bardzo zdecydowanie i macham przy okazji wszystkimi dwiema ręcyma :):)
Śmieje się ze mnie. A ja czuję wzrok Wioli na plecach i słyszę uszami wyobraźni: nim otworzysz ten dziób, to pomyśl... :D:D:D:D
Gadamy tak o wszystkim i o niczym i rzecz jasna o polityce też. To kolejny wierzący w sukces samodzielności Czarnogóry (bez Serbii).
Obok jednostki wojskowej w Barze się żegnamy. Oczywiście zaprasza do Żabljaka. Oczywiście przy okazji na pewno tam jeszcze pojedziemy!!!
W piątek zaczyna się kolejny rok szkolny
Idziemy sobie w stronę katedry. Rosną po drodze różne fajne rośliny - i nie udaje mi sie zrobić ładnych zdjęć tychże roślin pokrytych kropelkami nocnego deszczu... Przed katedrą zaczepiamy - chyba - kościelnego i pytamy o Mszę. Jest o 10.00. mamy więc jakieś półtorej godziny czasu. Przyciągają nas oczywiście kolory kwiatów rosnących przed pałacem (hm - jaki tam pałac - dom) biskupim. Focimy chińskie róże i inne niecierpki. Aż z budynku wybiega jakaś siostra zakonna i włącza bajerancką fontannę :D:D:D To znów focimy .
Jako, że czasu nadal dużo, postanawiamy szukać baru w Barze Niestety - jeszcze za wcześnie, a poza tym w okolicy nie ma żadnej kafejki... idziemy więc w stronę dworca kolejowego jakimiś krzaczorami, bo tradycyjnie skracamy drogę . Jest bar, jest obsługa, jest kawa. Nie jest to coś szczególnie pysznego, ale ujdzie...
Tu usiłujemy nasłuchiwać czy coś mówią o wczorajszym zemljotresie Ale nie mówią...
Na mszy - tłum! Na koniec biskup sprowadza nas, a zwłaszcza Wiolę - na ziemię, bo mówi, że oto w piątek zaczyna się kolejny rok szkolny :D:D:D Nie pamiętam takich długich wakacji, żeby na nich słyszeć, że za kilka dni zaczyna się szkoła:D
Krakusie - tym razem nie oglądamy niczego więcej w Barze. Jedziemy dopalać nasze kostki i brzuchy do Utjehy. Ale w samym Barze kupujemy jeszcze chleb no i nasze ukochane jogurty bałkańskie. Konsumujemy na dworcu. W Utjesze kupujemy jeszcze 5 wielkich słoików dżemu figowego (jakoś doniesiemy do Bielska ) no i na dzisiejszy obiad i kolację - Ita! Wojan! - taaaaak arbuzy, figi i pomidory :D:D:D:D:D
Ach - jeszcze jedna dedykacja dla wielbicieli roślin
W Utjesze jeszcze kupujemy gazetę i czytamy o naszym trzęsieniu ziemi. Naprawdę było!
Dalej to już znów nic ciekawego - PLAŻA :D
28 sierpnia 2006
Wiecie co - naprawdę nic się nie działo
Mamy tylko fotki w takim stylu z tego dnia:
To jeszcze tylko dodam, że na plaży byłyśmy świadkami bardzo niefajnej sytuacji. Ta plaża w Utjesze, to takie świetne miejsce plażowania dla rodzin z małymi dziećmi. I takie też towarzystwo otaczało nas tu codziennie. Aż tu poniedziałkowego poranka zjawiło się rozwrzeszczane towarzystwo z Polski - tak z 8 osób chyba (wiem z jakiego miasta, ale nie powiem, bo na pewno nie mieszkają tam tylko tacy ludzie, a nie chciałabym, żeby ktoś pomyślał, że nie lubię tego miasta w południowej Polsce... )
To, że K...Y i JA PIER...Ę sypało się równo (a pewnie nie zauważyli, że już Franek Dolas mówił: te nasze słowiańskie języki takie podobne...) i echem niosło się w najdalsze kąty zatoczki - to jeden obciach. Mamy z dziećmi juz zaczęły sie zbierać na drugi koniec plaży. Drugi obciach był taki, że na tej plaży toples nie jest dobrze przyjmowany. Panowie z tego polskiego miasta jednak dziarsko zachęcali swoje panie: pokażcie tym dzikusom, jak się opala cywilizowana Europa. Oczywiście nie mówili tego szeptem... No i rozochocone dziewczyny pozdejmowały staniki. A wokół nas już nie było nikogo z plażowiczów...
Nie dałyśmy poznać po sobie, że jesteśmy z Polski i rozumiemy co mówią, więc i naszym wdziękom się oberwało w ich komentarzach... Przeżyłyśmy I tak wiemy, że jesteśmy bardzo fajne :D:D:D:D:D:D:D:D:D
Popołudnie... Co robimy? Jak to co? Manianatropicana Wieczorem ucinamy sobie pogawędkę z Sonią. Zaprasza nas na kolację, kiedy tylko będziemy miały czas. Fajny dowcip. Czasu to my tu mamy aż nadto! Mówiłam: trzeba było jechać do KOSOWA! :D:D: Ale Soni obiecujemy, że wpadniemy!
29 sierpnia 2006
Wycharczałam: R A T U N K U
Zaczyna być tak, że w Utjesze co trzeci dzień trzęsie się nasz świat . Jako, że ja z tych, co im w drewnianym kościele cegłówki na głowę spadają, przygoda znów trafia na mnie... Otwieram oczka z zamiarem wyjścia z namiotu do łazienki, a tu... Uch...!!!!!! Jakąż przytomność umysłu w sekundzie odzyskałam. Myszy to ja się nie boje, ale jakieś elementy arachnofobii to moja psychika chyba posiada... Po tym, co zobaczyłam w przedsionku namiotu - 15 cm ode mnie... Gwałtownie złapałam za rękę Wiolę, przełknęłam głośno ślinę i wycharczałam: R A T U N K U!
Bo oto zobaczyłam takie coś. Popatrzcie na elementy namiotu, to zobaczycie jakie to duże...
Wiola też w sekundzie była przytomna Nie znam się na pająkach. Ten wyglądał mi groźnie. Mówiłyśmy do niego/niej: Tygrysie Bałam się, że jak tylko na to to spojrzę, to plunie jakimś jadem, albo mi do oczu skoczy Wiem, że pająki mają 8 oczu - to na pewno widzi więcej niż ja :):):):) Z namiotu wyszłyśmy więc przedsionkiem od strony Wioli, ale nie spuszczałyśmy potwora z oczu. Już widzę co bym robiła, gdyby się okazało, że pająk zniknął i być może wlazł do mojego plecaka, który stał w przedsionku. Pomyślałyśmy, żeby szukać Fiko. Ale zamiast Fiko, zobaczyłyśmy Sonię. Z przerażeniem w oczach wołamy ją i pokazujemy pająka. A Sonia.. hehe - bierze kawałek gałązki granatu, ściąga pająka i jego domek z pająkowymi dziećmi (czy co to tam jest), wprawnym ruchem zdejmuje gumowego klapka i bestialsko morduje naszego prześladowcę - brrrrrrrrrrr. Niby po problemie. A ja bym pewnie po Greenpeace dzwoniła, żeby go zabrali...
Aha - w tym wątku: forum/viewtopic.php?t=13752&postdays=0&postorder=asc&start=30 (chodzi mi o stronę 4) Petris mi tłumaczyła, że miałyśmy bliskie spotkanie z tygrzykiem paskowanym. I dobrze, że dopiero od Petris się dowiedziałam, że one żyją w takim układzie, że 3 na metr kwadratowy... BRRRRRRRRRRRRRRRR...
To, iż potem była plaża, to już wiecie Ale nie wiecie, że plażowanie trwało może godzinę, albowiem nadciągnęły czarne chmury i uziemiły nas w namiocie aż do wieczora. Tak potwornie lało, że aż się nam noc z Żabljaka przypomniała...
Aha - patrzymy jak inni się odżywiają
Aha i jeszcze w chwilach przejaśnień latamy obserwować zjawiska w naszych starych maslinach
Jak się już okazuje, z opaleniem kostek i brzuchów nie mamy szans... :(:(:(:(
Idziemy na setkę
Żeby nie było, ze tyłka nie ruszyłyśmy z kempu, dziś postanawiamy zjeść coś na serio. Tyle knajp, że nie wiadomo gdzie iść . Trafiamy w końcu na jakąś taką w której siedzi sporo tubylców. Żeby tu Was wszystkich przekonać, ze nie jesteśmy wegetariankami, informuję, ze zamówiłyśmy sałatkę szopką, frytki i pljeskavicę. Długo czekamy to fakt. Zdążyłyśmy już wypić 3 pepsi. Kiedy pan nam to wreszcie przynosi już wiem, ze mi to nie będzie smakowało. FUUUUUUJ! Takie mięcho wołowo-wieprzowe, ale tak ociekające tłuszcze, że aż bleeeeeee. Nie chcę tego. Wiola też nie chce. Skubiemy trochę, żeby nie było, że nawet nie spróbowałyśmy, ale naprawdę... Nie jesteśmy w stanie tego przełknąć... Jest nam tak niedobrze, że idziemy na setkę śliwowicy
Kiedy wracamy na kemp, Sonia woła z daleka: zapraszam! Chodźcie na kolację... O jeny... Ale się nam przydarzyło... jeszcze nie wróciłyśmy do siebie, a tu znów jedzenie. Jak widzę cevapcici, to mi sie dźwiga... Ale nie wypada odmówić. Jem ziemniaki, sałatkę (PYSZNA!!!!!!) i morduję jednego cevapa. Fiko stawia na stole wino i piwo. Pochłaniamy i jedno, i drugie - byle tylko zabić wspomnienie o pljeskavicy. Bo cevapy są dobre, ale jakoś dziś żaden trupek mi nie podchodzi:D
A w namiocie (w celach kuracyjnych ) jeszcze naszą monastirkę-śliwowicę opróżniamy do dna! Aaaa nie powiedziałam Wam, że butelki fajnie wyglądały, bo miały podwójną akcyzę: serbską i nową - czarnogórską!
Sezon się kończy nieubłaganie - kemp pustoszeje w zastraszającym tempie, a na dodatek ta pogoda... Dziś deszczowo, a jutro... Ech...
30 sierpnia 2006
Pada kisa i te sprawy
Nie wiemy czy warto wystawiać dziś nos z namiotu... Całonocna ulewa nie nastraja optymistycznie... I słusznie podejrzewamy. Przypominają mi się wszystkie możliwe deszczowo-kisowe piosenki... Nucimy sobie o tych różnych kisach i idziemy poobserwować morze... Rzuca łódeczkami po okolicy bliższej i dalszej,. Fiko z synem poszli ratować ich łódkę. Patrzymy jak ludzie walczą z żywiołem. I ten dzień już taki będzie... Pada caluteńki dzień z jakimiś kilkunastominutowymi przerwami...
Po południu idę jeszcze na muszelki na plażę. Wiola foci nagłe przypływy morza. Wodę mamy już po bramą kempu. A z plaży już nic nie zostało... Przerażająco wygląda, kiedy fale łamią jak zapałki latarnie naszej Tropicany. Chłopaki pracujące na plaży śpiesznie pakują na samochody leżaki i parasole.
Wiecie co... Coś okropnego. Nie na darmo mówią, że dobrze jest wyjść z imprezy, kiedy jest najfajniej, żeby zachować miłe wspomnienia... Jest mi tak potwornie smutno i jakoś tak beznadziejnie, że po raz pierwszy od trzech tygodni myślę o powrocie do PL. A to już jutro...
Dziś (tzn. wtedy) dodaję: na szczęście. Jutro mi się poglądy zmienią :D:D:D:D:D:D:D
PS. Pisze to o 2.55 - Żaba mnie nie wpuszcza - fotki dokleję, jak to tylko będzie możliwe
AHA - DZIEŃ DOBRY PAŃSTWU W OSTATNIM DNIU 2007 ROKU