Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Majka niejedno ma imię - BIHCROMNAL 2006 :)

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 30.03.2007 17:52

Plumku - YEEES :lol:


10 sierpnia 2006

Poranne zapachy

Nad ranem ja znów na balkonie. Zapach suszącej się papryczki upaja. Mówimy sobie - dziś po południu wyjeżdżamy...
Jest kawa! Ale miriśe (mirisati i trażiti to moje dwa ulubione słowa - no bo czy w ich brzmieniu nie ma zapachu i szukania? Ech śliiiiczne)!
Majda opowiada jak to wczoraj po południu przyprowadziła jeszcze dwóch Anglików. Już wiemy, ze ma 4 pokoje dla gości. Chyba sąsiedzi jej zazdroszczą tego biznesu kwaterowego, bo jakoś tak nie byli skorzy do rozmów z nami, kiedy ich zaczepiałyśmy na klatce.

Obgadujemy Anglików, a Majda pyta czy coś czujemy. No głupio powiedzieć, że smród przepoconych trampek. Majda mnie wyręcza i opisuje jak w nocy walczyła z tym zapachem psikając jakimś odświeżaczem, bo to buty Anglików w przedpokoju dawały taki efekt. Wszystkie się chichramy. A na dodatek rozmiar butów - chyba 50! Anglicy rozmowni nie są. Wstają, płacą i wychodzą. My na posterunku przy kawie.

Wojenne opowieści kobiety
Trudno nie zapytać o te ostrzelane, niewyremontowane budynki. Majda mówi o Hiszpanach, którzy najwięcej tu zdziałali przy odbudowie. Nawet przedszkole na parterze bloku odnowili oni. Widać hiszpańską flagę wśród jelonków Bambi i innych Puchatków na murze przedszkola.
A to, że tylu ich w mieście, to też nie przypadek. Wiele sierot wyjeżdżało na wakacje do rodzin stacjonujących tu hiszpańskich żołnierzy. Wiele tam adoptowano, urosły, pozakładały rodziny, to teraz przyjeżdżają odwiedzić swoje miasto...
Opowiada o czasach sprzed wojny, o tym jak świętowali z katolikami Boże Narodzenie, z prawosławnymi Wielkanoc, o tym jak chodziła wtedy z babcią do najpiękniejszej w Bośni cerkwi (już jej nie odbudowano) o wspólnym świętowaniu muzułmańskiego bajram.

Jest i opowieść o wojnie. W mieszkaniu Majdy i jej męża mieszkały ekipy amerykańskich telewizji. Spali tu, na podłodze, jak i ona. Ech... Wojenne opowieści kobiety...
Dziś się już i śmieje: - Wiecie, co było dla mnie najtrudniejsze? Ja to pracy chodziłam w szpilkach, a tu po wodę do Neretwy, trzeba było biegiem, między strzałami snajperów. Jak biegać w szpilkach? Mąż mi dał swoje adidasy - rozmiar 43. O jak ja się potykałam biegnąc do rzeki!
Pytamy, gdzie po tę wodę chodziła. Opisuje. Przeraża nas - tam gdzie urwisty brzeg. I jak się udało komuś uciec przed snajperem, to zdarzało się, że ginął wpadając w wartki nurt Neretwy.

Są i opowieści o chorwacko-muzułmańskich straszliwych zdarzeniach rodzinnych. O mieszanych małżeństwach, o tym jak rodziny nie chciały pomagać ciężarnej synowej Chorwatce czy w innym przypadku Muzułmance. Mówi też o dobrych sąsiadach, których człowieczeństwa nie zaślepiła narodowa odmienność.

Słuchamy o uchodźcach, którzy przyszli do Mostaru. Okropności, o których zapewne wielu z was słyszało. Tutaj jednak po raz pierwszy osobiście usłyszałam je od Muzułmanki - jak to było z jej punktu widzenia. Straszne słowa. Mówi, że od 1993 roku nie była po chorwackiej stronie miasta. Przebaczyć przebaczyła, ale nie potrafi zapomnieć... Ciężko się tego słucha, doświadczając jej serdeczności. Bolą jej słowa - chyba dobrze ją zrozumiałam - "Nie ma Boga...".
Nie wypytujemy o potworności wojny. Majda sama chce mówić...

W końcu rzuca z uśmiechem: - A gdzie dziś się wybieracie? To jedźcie do Blagaj! Już nam odpisała godziny odjazdów autobusów, wyjaśniła gdzie wsiąść. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że zostajemy u niej do jutra i że kupimy dziś bilet na poranny autobus do Dubrownika.

Arystokraci mówią po francusku
Biegniemy jeszcze na spotkanie z Janqesem i Lenką. Wcześniej - na bazarze kupujemy brzoskwinie. Chyba zwariowałyśmy - 1.5 euro - Wiola zanotowała w dzienniku pokładowym "gupi chop". Cokolwiek to znaczy, na pewno oddaje nasz stosunek do sprzedawcy. Idziemy dalej i jest milej - kupujemy wieeelkie przesłodkie, ociekające miodem kawały baklawy. Tak się składa, że jemy je przy kamieniu "Don`t forget".

ObrazekObrazek


Wyspane Janqesy zamieniają z nami kolejne kilka zdań. Dziś chcą dojechać już do Żabljaka w Durmitorze. Jak dobrze pójdzie może się tam spotkamy...

A my zaraz potem autobusem - jeszcze nowiutkim i pachnącym fabryką - darem narodu japońskiego dla miasta Mostar wyjeżdżamy do odległego o 12 km Blagaj. Oglądamy widoczki - to, co zostało po tutejszych zakładach pracy; szeroko otwieramy oczy na widok najczęstszych nowych inwestycji: salonów samochodowych!

Jest i Blagaj - ostatni przystanek. Cisza. Knajpa jeszcze uśpiona. Żywej duszy w pobliżu. Hm... Nawet nie bardzo wiemy czego szukać. Zrozumiałyśmy Majdę, że tu ma być jakiś zabytek. Użyta przez nią nazwa tekija na razie nic mi nie mówi, więc nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby pytać o to.
W końcu widzimy jakiś drogowskaz do domu z tablicą, że to jakiś skansen, dom arystokratycznej rodziny bośniackiej. Urocza ścieżka kamienna wiedzie w dół. Wchodzimy przez bramę. Wita nas pani, oprowadza po dwóch pokojach domu, prosi o wpisanie się do księgi pamiątkowej, częstuje miodem - to z własnej pasieki - i zaprasza do zwiedzania obejścia.
Jest urocza jaskinia, w której zimą jest ciepło, a latem chłodno, jest młyn. No ale... pani gada jak najęta po francusku, więc proszę, żeby mówiła bo bośniacku, bo wtedy coś zrozumiem. Nooo większego "fo pa" (faux pas się pisze czy jak???) to strzelić nie mogłam! Arystokratka ma nie mówić po francusku???

Hm... nie dała się przekonać. Ona swoje, my swoje i łazimy po zielonej trawie. Dopiero jak poszłyśmy focić jej kwiatki i jeża, to pokazała ludzką twarz i pogadała po słowiańsku z nami. Nie miałyśmy zamiaru kupować jej miodu czym prawdopodobnie uraziłyśmy ponownie jej szlachetne urodzenie, ale nie bardzo się nam jej zachowanie podobało.


ObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazek



Opad szczęki - nie pierwszy nie ostatni

Minęło pół godziny a my już po zwiedzaniu... Co by tu jeszcze...? Przy budce wyglądającej na punkt informacji turystycznej kręci się jakiś chłopak - montuje mapę z atrakcjami Blagaj. No i wypatrzyłyśmy, że tu musi być źródło rzeki Buna, a przy niej derwiszowa Tekija - klasztor - miejsce pielgrzymek muzułmańskich. Chłopak kieruje nas w tę samą stronę, gdzie miodem handluje arystokratka. Schodzimy uliczką za jej domem w dół. Wiola znajduje wrak samochodu - na jej potrzeby wystarcza chyba, bo się jej bardzo podoba. Nawet wzrost nie przeszkadza :)))).

Obrazek


Idziemy dalej i... szczęka nam opada na widok ślicznej rzeki i pionowej skały do której przykleiła się tekija i spod której wypływa modra woda.
Spędzamy tu trochę czasu. Robimy obiad z prince polo i focimy, focimy, focimy...

ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazekObrazek



Koło 14 zbieramy się na powrót - zapomniałyśmy zapytać o której mamy autobus. Nie ma kogo. Aaaaaaa tam - posiedzimy na przystanku. Wcześniej Wiola zwiedza pocztę. Jak się okaże wysłane stąd kartki do nikogo nie doszły... Taki urok. Czytamy miejscowe nekrologi i ogłoszenie, że w sobotę będzie impreza upamiętniająca postaci 5 lilijek - bohaterów ostatniej wojny, pochodzących z Blagaj. Nudzi się nam, więc wędrujemy na następny przystanek.
W końcu jedzie nasz autobus - w kierunku Blagaj - więc na pewno niebawem będzie wracał. Nagle patrzymy jak do tylnej szyby przyklejają się dwie twarze i żywiołowo machają nam dwie ręce. A to Mateo i Paola! Odmachujemy, sądząc, ze to nasze kolejne ostatnie spotkanie...

Co się nosi w wielkich reklamówkach
W Mostarze chcemy jeszcze spędzić popołudnie. Lądujemy najpierw u Dado. I jest burek ze szpinakiem. No i jogurt oczywiście. Taki bajeczny -bałkański! Potem bawimy się robiąc czarno-białe fotki Starego Miasta.

ObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazekObrazekObrazek


Wisimy na moście (taka metafora:)) dumając raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie tylko my. Most taki refleksyjny po prostu jest. Można tak spędzać pół dnia nawet. A drugie pół gapiąc się na zagapionych ludzi :D. Wiola się zasłuchuje w śpiewy muezina.

I znów do kafejki internetowej na chwilę. Czytamy o Majkowych poradach Racibora i Typa - drukujemy mapkę. Nasz Romeo już z daleka nam macha. Po drugiej stronie jego komunikatora - znowu długowłosa. Papierochy te same co wczoraj - bleee. Ale znów jest miło. Matea i Paoli tu już nie spotykamy.

Chcemy wrócić o przyzwoitej porze, żeby jeszcze pobyć z Majdą. Czeka na nas. Umówiłyśmy się, że dziś zrobi nam smażone żółte papryki. Opowiadałyśmy jej, jak to zaobserwowałyśmy, że tu ludzie je noszą w wielkich reklamówkach. I to wszyscy!
Majda się śmieje i wyjmuje z kuchni reklamówkę żółtej papryki..
Czosnek, oliwa, piekarnik i czaruje dla nas kolację. Zjadamy razem - MNIAM!!! Trochę się żegnamy, trochę płaczemy, wręczamy jej wielką czekoladę, którą miałyśmy na czarną godzinę w góry.

Zupełnie nie żałujemy, że musimy wysupłać za noclegi po 30 euro. Mama Majda prosi, żebyśmy po Durmitorze i Albanii przyjechały w gościnę - ugotuje bosanski coś tam coś tam :) I że będzie miękkie łóżeczko, a nie ziemia pod namiotem. Podoba nam się, że jest tak strasznie ciekawa, jak tam jest w tych górach, że na pewno pięknie i fajnie, skoro chcemy to zobaczyć...Ech Mamo Majdo... Byłoby fajnie do Ciebie wrócić jeszcze, gdyby nie to, że ten autobus tu taki drogi...
Zasypiamy, przekonane, że żegnamy łóżeczko na pewno na co najmniej dwa tygodnie...

Obrazek
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 31.03.2007 13:34

tam gdzie urwisty brzeg

:( Taaaa cienie wojny

P.S. Kurde jedna z lepszych relacji jaką czytałem... i na wesoło i na poważnie i z masą zdjęć. Pikna...

P.S. Mam nadzieję, że to nie koniec 8O :D
Ostatnio edytowano 31.03.2007 15:19 przez Leszek Skupin, łącznie edytowano 1 raz
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 31.03.2007 14:51

Świetna relacja i piękne zdjęcia. Gratuluję :!:
Pozdrav
Maciej
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2470
Dołączył(a): 20.03.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) Maciej » 31.03.2007 14:55

Jestem pod wrażeniem i czekam na kolejne odcinki :)
wiolak3
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 808
Dołączył(a): 28.04.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wiolak3 » 31.03.2007 16:24

To-niestety :wink: :lool: -nie jest koniec. To nawet nie początek :D :lol:
Buber
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3790
Dołączył(a): 11.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Buber » 31.03.2007 18:40

wiolak3 napisał(a):To-niestety :wink: :lool: -nie jest koniec. To nawet nie początek :D :lol:


Czyli CO 8O ? Wstępniak :wink: :?: .
Nuże, dawajcie dalej.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 31.03.2007 22:17

:lol:
Dla porządku - w najbliższym odcinku pojedziemy do Kotoru, na chwilę wrócimy w stronę granicy (Perast), a potem to już Podgorica, Zabljak i już Durmitor - gdzie się zatrzymamy na trochę.

Buber! Mam nadzieję, że mimo wszystko do egzaminów się uczysz!!! :D :mrgreen:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 31.03.2007 23:12

Dziś odcinek bezfotkowy bo lekko autobusowo-przemieszczający nas - tzn. jest chyba jedna fotka, ale to dokleję przy okazji :)

11 sierpnia 2006

Pożegnanie z Bośnią

Jest ostatnia kawa u Mamy Majdy. Trochę chlipiemy wszystkie trzy. Ale pocieszamy się, że to spotkanie kiedyś powtórzymy... Objuczone plecakami zlatujemy na dworzec. Majda z balkonu macha nam obiema rękami.
Przychodzimy na dworzec, a tam... Mateo, Paola i dwójka ich włoskich przyjaciół! Cieszymy się, jakbyśmy się już wieki znali. Też czekają na ten sam autobus! Jadą do Dubrownika. To meta ich bałkańskiej podróży.
Autobus przyjeżdża punktualnie. A nawet przed czasem i... Ale jesteśmy siroty. Chcemy dostać się dziś do Kotoru - tam umówiłyśmy się z Jolą. Plan mamy taki, że dojeżdżamy do Dubrownika, za pół godziny o 9.30 mamy autobus do Herceg Novi. Wysiadamy i już czarnogórskim transportem ruszamy do Dobroty pod Kotorem.

Tymczasem okazuje się, że nasz autobus jedzie aż do Ulcinja, więc mogłyśmy bilety kupić od razu aż do Herceg Novi (do Dobroty nie, bo zaoszczędzimy jadąc czarnogórskim busem, a poza tym tam przy kempie się nam raczej nie zatrzyma). Że też pan z kasy nie powiedział nam o tym - bo na rozkładzie widniało tylko Sarajevo - Dubrovnik o 7 rano! Nic to - myślimy. Zapytamy czy nas weźmie z tego Dubrownika, choć wiemy że może być problem, bo w Dubrowniku już mogli sprzedać nasze miejsca do HN...

Kiedy kierowca sprawdza bilety usiłuję mu wytłumaczyć o co mi chodzi. I choć jestem pewna, że mówię dobrze, jakiś młodzian siedzący za mną proponuje usługę tłumacza z angielskiego. Śmiejemy się wszyscy, bo jakoś w tej międzynarodowej mieszance języków sobie radzimy. Kierowca sprawia wrażenie, że rozumie czego chcemy, no ale pewności nie mamy... W Dubrowniku się okaże.:)

Wreszcie świeci słońce! Zachwycamy się widokami, których podczas naszej nocnej podróży w tę stronę nie dane nam było widzieć. Bajeczna dolina Neretwy. Znowu dłuuuugie kontrole na granicach. Ale w sumie nie przeszkadza nam to - gadamy sobie z Włochami, wymieniamy się mailami, obserwacjami. Zaczynamy ich kusić Czarnogórą i Albanią - mówią, że może za rok... My z kolei, że za rok marzy się nam cała Bośnia...
Upał coraz większy - choć w autobusie tego nie czujemy jeszcze. Klima działa.

Szkoła survivalu - cz. 2
A nam już powoli rośnie ciśnienie - zbliża się Dubrownik. Czas zakasać rękawy i szykować psychikę do walki! Nie ma co zakasać - rękawy krótkie.
Ale jeszcze - stop kapela, szwagra leją... Zatrzymuje nas na jakieś 1,5 godziny wypadek tuż przed Dubrownikiem. Czekamy.
Przyjazd na dworzec nie wróży nic dobrego. Tłum chętnych na podróż do MN niemal wzrokiem krzyczy "open the door" - jak chciałoby się powtórzyć za Ani mru mru... Kierowca każe nam wszystkim też wysiąść.
Pakują się bagaże wsiadających. Po chwili kierowca wpuszcza nas do środka. My jesteśmy w kłopotliwej sytuacji - nie mamy biletów, a w kasie pewnie komuś sprzedali na te miejsca, na których siedzimy. Grzecznie pakujemy się jako ostatnie i... cud! Nasze miejsca wolne!

Ale kłopoty się nie kończą. Kierowca coś przelicza i pyta: kto jedzie bez biletu. My uczciwie wyciągamy wysoko rączki. On nas błyskawicznie pacyfikuje - wiem, wiem. Uff. Dalej nie wiem na jakiej zasadzie jedziemy bez problemu.

Tłum obcokrajowców. Kierowca sprawdzając bilety, jednocześnie spisuje wszystkich na listę potrzebną na granicy, a że kraje, imiona, nazwiska dla niego egzotyczne, więc trochę to trwa. Części ludzi wypisuje jeszcze ręcznie bilety.
Głośno myślimy, że nawet jeśli będzie nas chciał wyrzucić, to jesteśmy już tak blisko granicy, że sobie poradzimy! Kiedy podchodzi do nas, szelmowsko się uśmiecha. Nie wypisuje już żadnych papierów, żadnych biletów. Bierze nasze 20 euro i chowa do kieszeni... Jakoś nam to wisi.

Powrót obsesji

W tym samym czasie przychodzi oczekiwany przez nas od dawna sms - nasz dobry znajomy Darek - misjonarz z Bilaj niedaleko Tirany. Od pół roku pracujemy nad nim, żeby poszedł z nami na Majkę - zna albański, ale to nie najmocniejszy jego atut. Najważniejsze to to, że jest facetem :):):):). A rozsądek nam podpowiada wreszcie, że dobrze byłoby tam jednak iść z mężczyzną.
Pisze, że moglibyśmy wyruszyć w góry 21-ego. Pójdzie z nami być może także franciszkanin o. Włodek, który bardzo dobrze zna wioski w dalszych i bliższych okolicach Theth (stąd rozpoczniemy "atak" ;) na Majkę); że próbował już wejść na Maję, ale nie wiedział która to :) i że będzie z nami też Agnieszka - wolontariuszka, która obecnie maluje fresk w kościele w Kopliku. Tu z kolei pracuje nasz drugi znajomy - ks. Artan, Albańczyk, olśniewająco mówiący po polsku.
Wiemy też, że nie możemy liczyć na nocleg w Kopliku, bo księża mają tam maleńki dom, a w dodatku mieszka tam już czworo wolontariuszy. Tego 21 musimy być rano w Kopliku. Jeszcze pomyślimy jak to zrobić. Ale cieszymy się niemożebnie - pójdziemy tam na pewno!!!

Crna Gora polako...
Czarne, chorwackie pieczątki ciaprające pół paszportu i jesteśmy w Czarno-gorze ;). W tym roku wita nas upałem! Ech. Pięknie jest!

Herceg Novi. Coś się busa nie możemy doczekać. Może trzeba było tym luxpekaesem... bośniackim? Już jesteśmy głodne jak wilki. Dwa busy zabierają ludzi do pełna - nas z dużymi bagażami nie chcą wpuszczać...
Kiedy nadjeżdża rozklekotany gruchot, cieszymy się - ten nas na pewno zabierze. Płacimy po 2 euro. Są z nami znów jacyś starsi Włosi, Amerykanie i tubylcy. Dobrze jest - turlamy się na południe. Chcemy na kemp do Dobroty. Szybkie stawianie naszego domku i do Kotoru, bo Jola, Jurek i Piotr już mkną gdzieś w stronę Kotoru. Mamy nadzieję spotkać się niedługo...

Nadzieja... Mijamy Bijelę i... bus zdycha. Tak wyglądało wnętrze :) -
Obrazek


W jego wnętrznościach grzebie kierowca, grzebie bileciarz - nic z tego. Wychodzimy rozprostować kości,. Z głodu okropnie bolą nas głowy - ale nie ma gdzie co kupić... Stoimy z pozostałymi pasażerami i ze stoickim spokojem obserwujemy naszych szoferów. Musimy poczekać na ich kumpli z następnego kursu - w tym samym czasie mija nas kilka busów innych firm. No ale szkoda nam tych 4 euro. Po godzinie - jest następny bus. Jego kierowca grzebie coś w naszym aucie i... ruszamy dalej.
- Czarnogóra powoli jedzie do Europy - uśmiecha się w naszą stronę jeden z Czarnogórców. Odśmiechujemy się i od razu milej.

Wszystkie miejsca już zajęte
Kemp Dobrota... hehehehehe. A któż to wymalował ten namiocik na mapie i kiedy? Kemp to może był, ale kiedy...? Kawałek trawy, obok śmietniki i zejście do morza... Zaraz przy ulicy. No tu to my się raczej nie chcemy rozbijać. Jak na złość sieć nie wysyła nam smsów do Joli, że jesteśmy w nieciekawej sytuacji i pod znakiem zapytania staje nasze spotkanie... Jazda do Kotoru - to rzut beretem autem - ale z plecakami nie ma sensu. Rozglądamy się za kwaterą. Głupie miejsce... Tu nic nie ma... Pilnuję bagaży, Wiola idzie szukać.
Jest już 15.00 - 2 godziny temu Jole już były w Montenegro. Poczekają? Humory trochę się nam psują. Ale Wiola jak zawsze niezłomna. Wraca. Widzi moją minę i opowiada: "Tam dalej jest kościół. A obok cmentarz... Ale tam niestety wszystkie miejsca już zajęte". Wyjemy ze śmiechu.

Teraz ja idę na oblukanie okolicy. Naprzeciw tej trawy-niby kempu stoją domeczki - ni to letnie, ni to całoroczne. Może mogłybyśmy się chociaż przy ludziach rozbić. Byłoby trochę pewniej zostawić bagaże.
Na werandzie jednego z domów siedzą dwie nastolatki. Po słowiańsku pytam czy mogłybyśmy przy ich domu rozbić namiot. Patrzą lekko zdziwione, więc pytam Do you speak english??? Na co ta młodsza odpowiada mi "oui!" - będziemy się potem z tej francuskiej odpowiedzi nabijać wszyscy równo, a autorka najbardziej!

Mówią, że zapytają rodziców. Zaraz pojawia się miła pani i zaprasza - tuż obok domu, pod oknami, jest maleńki kawałek trawy - w sam raz na naszą "wilczą łapkę"Wolfskina. No i po chwili mamy towarzystwo: Nastolatki to Maja i Ana. Kuzynki. Maja - Majda!?Znowu Majda! Mieszka w Niksiciu. Jej babcia - tuż przed Żabljakiem. Ana na wschodzie Montenegro - w Rożaje. Tu przyjechały na wakacje do kuzynki Olji. Są jeszcze chłopaki: Sreten i Andrija.
Chłopaki od razu chcą rozmawiać po... hm - powiedzmy - po czarnogórsku. Ana chce po angielsku :), Angielszczyzna Mai nas zawstydza - mówi cudnie, chce być tłumaczką.

Mamy obstawę przy rozbijaniu namiotu - są zachwyceni naszą obecnością, a właściwie zjawiskiem namiotu. Mówimy im, że musimy do Kotoru teraz, ale wrócimy wieczorem. Chłopcy deklarują, że przypilnują naszych rzeczy, ale czy mogą wejść do namiotu? Pamiętamy jaka to frajda bawić się w namiot. Jasne, ze możecie.
Żegnamy się i pędzimy na spotkanie z Jolą: dochodzi nasz sms identyfikujący: duża w czerwonym, mała w czarnym. Jola rozpozna nas od strzału.
Ostatnio edytowano 03.04.2007 11:05 przez U-la, łącznie edytowano 1 raz
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 01.04.2007 07:31

Widzi moją minę i opowiada: "Tam dalej jest kościół. A obok cmentarz... Ale tam niestety wszystkie miejsca już zajęte". Wyjemy ze śmiechu.

No wcale się nie dziwię :lool::lool::lool::lool::lool::lool::lool:
Świetnie się czyta, fantastyczna wyprawa :D
madzia1981
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1901
Dołączył(a): 29.06.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) madzia1981 » 01.04.2007 16:06

Już kiedyś pisałam o Was dziewczyny, że jesteście naprawdę wielkie!
A relacja napisana jest pięknie-i ja czekam na kolejne etapy.
Pozdrawiam Was cieplutko.
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 01.04.2007 22:20

My też baaardzo cieplutko! Tak cieplutko, jak będzie niebawem w relacyjnym Kotorze i Peraście :D !
Elaj203
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 278
Dołączył(a): 02.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Elaj203 » 03.04.2007 10:22

Jeeeeejkuuuuuu!!! Dajcie coś, bo niecierpliwość zżera :D :hut:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 03.04.2007 11:47

To lecimy :lol:

Na KAWĘ!
Szaleć to szaleć - euro w tę euro, w drugą :):):):):):) - na stopa szkoda teraz czasu. Łapiemy busa i po kilkunastu minutach jesteśmy w dobrze nam znanym Kotorze. Pędzimy pod zegar, gdzie się umówiłyśmy z Jolami. Kotor - jak to Kotor - tłum ludzi na starówce, ale nie na tyle tłoczno, by nie dostrzec trzech postaci, które muszą być tymi, których szukamy :) - Jola, Jurek i Piotr.. Rozpoznajemy się, choć nigdy w życiu się nie spotkaliśmy! Toż to moja pani profesor z Akademii! Uściski jak byśmy się wieki znali, a mąż Joli - Jurek od razu rzuca - to zapraszamy was na.. hehe no jasne! Nieśmiertelny zjednywacz ludzi - na KAWĘ!
Oglądamy sobie siebie, dzielimy wrażeniami, strzelamy fotki.

Obrazek


Jest już przed 17.00. Jolojurkopiotry muszą się zbierać, by o przyzwoitej porze wrócić do Mlini. A my pędzimy na niezrealizowany przed rokiem cel - zabrakło nam wtedy 2 euro i ochoty na bajerowanie bileterów, i nie poszłyśmy na twierdzę. W tym roku to nadrabiamy!
Grzeje słońce, ale to akurat dziś działa na nas jak wiatr na żagle! Wiola w gustownych klapeczkach, ja w nowiutkich sandałkach - taaak, wyśmienite przygotowanie logistyczne - to dziś zmierzymy się z pewną wysokością ponad poziom morza :D :D :D :D.
Upał, pięknie jest. Zanim dojdziemy pod schodki prowadzące na twierdzą, upłynie trochę czasu. Bo co krok, to chce się nowe zdjęcie zrobić. Widzimy miejską studnię - tylko jak mam napompować wody Wioli i równocześnie zrobić jej zdjęcie??? Nasze rozterki widzi jakiś chłopak - luzik, uśmiech i bez słowa pomaga Wioli, ja focę, a on spokojnie pali papieroska :). Idziemy dalej.
Na jednym z budynków - lustro. No to odzywa się w nas kobieca próżność :).

ObrazekObrazekObrazek


Fotki, fotki, fotki. Ja oszczędzam - pada mi bateria. Co krok - kotorstwo kiciate we wszelakich kolorach i wielkościach. Leniuchy śpią tu i tam :).

ObrazekObrazekObrazekObrazek
Obrazek


W końcu - wspinamy się. Niewielu wpadło o tej porze na ten pomysł, wiec tłoku nie ma. Serce bije mocniej, kiedy oglądamy sobie pagórki ZA twierdzą.
I - jesteśmy już na samej górze - powiewa flaga a na niej czarnogórski złoty orzeł. Tutaj napada na nas prześliczny motyl. Znów fotki, fotki, fotki. Ech jak błogo - oglądamy sobie górki dokoła. Nie podoba się nam chmura siedząca na Lovcenie... No trudno...

ObrazekObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazekObrazek


Schodzimy - słonko pieknie zachodzi. Romantycznie jest :D . To jeszcze odwiedzamy ogólnodostępne wc - pewnie bym o tym nie pisała, gdyby nie fakt, że w ubiegłym roku go chyba nie było - taki błysk w kafelkach, że aż się zastanawiamy, czy sandałków przy wejściu nie zdjąć :lol:

Na dole, w mieście - zakupy mleko, woda i czekoladki dla dzieci w Dobrocie. Jeszcze nocne widoczki na światełka odbijające się zatoce... Urokliwie. Aż się nie chce ruszać dalej...

ObrazekObrazek

No ale jest nasz bus. Pełny. I zaczyna się na dobre - ta ichnia muzyka w radiu - montenegrodiscopolo :D:D:D:D:D:D:D Cały bus śpiewa coś tam o muskarcu. Ja jak ta owieczka za baranem też podśpiewuję, bo tak nieskomplikowana melodia, że błyskawicznie wpada w ucho.

Przeciąg w busie taki, że głowę chce urwać, ale nikomu to nie przeszkadza - wisimy na sobie, bo jak zawsze, w środku mieści się ludzi trzy razy tyle niż mówi teoria producenta tego busa. Na przeciąg już też staramy się nie zwracać uwagi.

"Jezusmariakrewmniezalewa!"

Jest nasz dom. Dzieciaki już niecierpliwie czekają na nas. Ana i Maja wołają nas... na KAWĘ oczywiście. Pyszna, mocna - nic to że już 21.00 - może być! Nie musimy spać. Są i mamy Any i Olji. Opowiadają o swojej rodzinie, pytają co robimy, skąd jedziemy, dokąd. Cieszą się, że tak się nam ich kraj podoba. Pytają czy zauważyłyśmy, że od zeszłego roku jest u nich ładniej, ze Kotor jest codziennie sprzątany, że w całym kraju ruszyła akcja: Neka bude cisto. Cieszą się, że to zauważamy.

A kiedy my pytamy czy im lepiej bez Serbii, patrzą na siebie, a potem: Da, da, lepiej. Mają marzenia co do przyszłości swojego kraju...

Rozmowa się rozkręca wiec ich pytam w jakim języku mówią. Chłopaki od razu: Po czarnogórsku! A dziewczyny lekko zmieszane: no wiesz, to wszystko tak samo. Dobrze rozumiemy i mieszkańców Bośni i Serbii i Chorwacji...
Myślę, że to fajnie... Zaczynamy rozmawiać o muzyce - Drusilla!!!!!!! Dzięki Tobie tak nabiłyśmy punktów, ze hej! Dzieciaki przynoszą magnetofon: i mamy Borisa Novkovicia z jego Vukovi umire sami i No name z tymi Ljubaviami :) - dziewczyny rozemocjonowane jak sto pięćdziesiąt ;)! Naprawdę to znacie??? Bo my polskiego nic!
Za chwilę chłopcy przepytują nas z nazwisk serbskich piłkarzy. Wiola jest w te klocki nie do zagięcia.

Zabawa rozkręca się na dobre, kiedy ktoś rzuca: - Boss przyjechał! Chwila ciszy, po czym wszyscy w śmiech. To tato (ale już nie pamiętam kogo). Serdecznie się witamy i... okazuje się, że tato zna Polskę. W latach 70. studiował w Krakowie. Niesie się po okolicy nasz śmiech, kiedy opowiada jak chodził na kurs polskiego i za żadne skarby nie mógł opanować naszej gramatyki. Ma jedno wspomnienie językowe - bez błędu potrafi zacytować, co mówiła do niego lektorka polskiego. Wstrzymujemy oddech. A tato wrzeszczy na wydechu - po polsku: "Jezusmariakrewmniezalewa!" :D:D:D:D:D:D:D

Siedzi się miło. Dzieci proszą o sesję zdjęciową - podoba się im cyfrowy wynalazek, że wszystko od razu widać. Umawiamy się na rano. Koło południa chcemy ruszyć już przez Kotor do Podgoricy i stamtąd do Żabljaka... Janqesy już tam są...

Jest już przed północą - cały dzień w upale za nami. Nie pytamy, gdzie mają łazienkę. Głupio tak wypytywać. Ale też nie chce się nam iść w ciemność do morza. Patrzymy na siebie: Dzień Dziecka? Dzień Dziecka! Decydujemy. Ale po 5 minutach wyjmuję mokre chusteczki i usiłuję się przekonać, że się myję :):):)
Dzieciaki spać nie mogą. Co chwilę któreś wisi w oknie i woła nasze imiona albo wysyła sygnałki na komórki. Na dobranoc wystawiają magnetofon do okna i leci nam Boris. W końcu Stamena - mama Any ucisza dzieciaki i życzy nam spokojnej nocy...
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 03.04.2007 12:13

shtriga napisał(a): ...strzelamy fotki.

Obrazek

:lol: :lol: :lol:
Wiola modziła, modziła, aż wymodziła. :D
Te odbicia faktycznie były fascynujące.
No i ja taka śliczna. :lol:

Fajnie powspominać. Wieczorkiem pewnie się dorzucę... :wink:

Pozdrav
Jola
drusilla
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2864
Dołączył(a): 18.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) drusilla » 03.04.2007 14:14

No piękniusio ! :hearts: :hearts: :hearts:
Znajomość muzyki czasami się przydaje, no nie ? :lol: :devil:
A kocory pozwoliłam sobie capnąć do osobistej kolekcji :twisted: :mrgreen:
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży

cron
Majka niejedno ma imię - BIHCROMNAL 2006 :) - strona 3
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone