25 sierpnia 2006
Gdybym była normalnym człowiekiem, to to, co bym miała do napisania z dni 25-31 sierpnia 2006 zmieściło by się na jednej kartce rozstrzelonym drukiem :):) Ale kto powiedział, że ja mam wszystko po kolei tak jak 3/4 ludzkości
Dzień nicnierobienia
Póki co piątek 25 sierpnia 2006 zaczyna się dla nas bardzo późno - chyba jest już przed dziewiątą. I pewnie dalej byśmy leniuchowały w namiocie, gdyby nie to, że zoczyła nas Sonia, która wraz z mężem Fiko jest właścicielką tej trawy, na której wczoraj pozwoliłyśmy sobie rozbić nasz namiot.
Witamy się serdecznie i od razu tłumaczymy, jak to się stało, że popełniłyśmy taka samowolkę. Oczywiście nie ma najmniejszego problemu. Sonia mówi, ze wszystko ok, że jak najbardziej możemy zostać tu, gdzie się rozbiłyśmy. Nie omieszka zapytać kto mi TO zrobił patrząc na moje nogi :D:D A kiedy słyszy, że to w Albanii, to natychmiast chce nam przedstawić swojego męża, który jakoś tak nie bardzo lubi Albańczyków . Nim wybuchnie kolejna wojna trojańska albo bałkańska ;);) szybko tłumaczę, że tę moją krzywdę to jednak nie ludzka ręka wyrządziła :D:D
Oddajemy jej paszporty do meldunku i... planujemy drugi w czasie wyprawy dzień nicnierobienia.
Cudnie świeci słonko, więc robimy wielkie pranie - tęcza naszych t-shirtów wzbudza zainteresowanie wszystkich tu wypoczywających - tzn. W większości mieszkańców Belgradu. Są też dwie polskie rodzinki.
Jest gorąco, ale chyba zamiast spodenek założę długie spodnie albo wywieszę taka kartkę, że informacji na temat moich nóg udzielam w godzinach od.. do... :D:D Naród bardzo zatroskany i przejęty tym, co mi się przydarzyło
Jak te białe brzuchy pokazać...
I w sumie to nic się nie dzieje NUUDA - trzeba było w Albanii zostać... To będzie najkrótszy dzień. Po po warzywno-owocowych zakupach i pożarciu arbuza (foto z dedykacją dla Wojana
idziemy na rozpoznanie plażowe. Po górach Durmitoru i po Prokletich mamy opaleniznę chłopo-robotniczą. Spalone twarze, ramiona i nogi - ale tylko do kostek . Planujemy resztę tutaj wyrównać. Jak te białe brzuchy pokazać... Skaczemy więc po skałach w poszukiwaniu jakiegoś uroczego zakątka.
Idziemy sobie z lewej strony naszej zatoczki, bo plaża za blisko - wyjście na nią zajmuje jakieś 15 sekund. I tak dobrze, że mamy najdalej namiot. No to sobie jeszcze myślimy, że jakby przyszło tsunami, to mamy jakąś sekundę szansy więcej niż ci przy bramie .
Trafiamy na maleńką plażę dla golasów. Eee tu nie chcemy zostawać Wracamy na naszą plażę. Czaję się, żeby te nogi schować. [Po prostu tempo akcji dzisiejszego odcinka relacji takie, że szok :D:D]...
Zwiedzamy potem okoliczne knajpy, których jest tu dzikie mnóstwo. Taka jedna ma mocną nazwę Tropicana :D:D Jutro tu przyjdziemy a dziś to jeszcze fotkujemy kwiatki, tablice rejestracyjne do mojej kolekcji: tablice świata no i trochę czarnogórskiego Adriatyku. NUDA.
Życie nabiera dopiero kolorów pod prysznicem. Dobra, dobra - nie fantazjować . Bo właściwie nie pod samym prysznicem, a w łazience przy zlewozmywakach. Myję nasze kubeczki po zupkach-trupkach. A że nie mam płynu do naczyń idzie mi to topornie. Podchodzi do mnie jedna dziewczyna i podaje swój płyn i mówi, żebym zatrzymała, bo ona już jutro rano wyjeżdża. I tak zakoleżankowuję się z Mariją z Belgradu. Oczywistością było jej pytanie o moje nogi, a potem gadamy o całej naszej wyprawie. Marija jest lekko zawiedziona, że byłyśmy w Chorwacji, w Bośni, w Albanii a u niej w Serbii nie... No też mi jest przykro. Zachęca, by odwiedzić jakiś śliczny rejon pod Belgradem - o ile dobrze pamiętam Kosmaj się nazywa. Spróbujemy kiedyś na pewno tam pojechać!!! Żebym zapamiętała nazwę Marija pokazuje mi na rozgwieżdżone niebo i mówi: no wiesz: kosmos, Kosmaj :D:D
Nocka mogłaby być spokojna, ale prześladuje nas oliwkowy potwór... Nie wiemy co to za zwierz, ale tak się w nocy wydziera i rzuca nam maslinkami po namiocie, że musi być jakimś nocnym potworem!
Jak widzicie - powiało nudą... Jutro pojedziemy sobie do Ulcinja. A już kombinujemy, czy by stąd sie nie urwać do Prisztiny... Gdybyśmy miały pewność co się stanie z pogoda, zrobiłybyśmy tak na sto procent!!!
Znudzonym aczkolwiek wytrwałym Czytaczom tego bajania po tym pasjonującym dniu mówię Laku noć! Śmiem wątpić czy "jutro" będzie lepiej, wiec już kolejny dzień ponizej
26 sierpnia 2006
Chyba Was średnio zainteresuje to, co dziś robimy...
To może dziś akcja się trochę podkręci Koło ósmej idziemy stopować do Ulcinja. Nie czekamy długo i zatrzymuje sie busik. Nie wiemy, czy to taki zarobkowy-transportowy czy prywatny, ale wsiadamy. Usiłujemy coś zagadać, ale pan - bardzo miły - aczkolwiek milczący równie bardzo :D:D:D Wysiadamy na głównym deptaku i rzecz jasna zmierzamy do pierwszej otwartej knajpy na kawę i ciastko. Pora raczej zabójcza dla tubylców, bo jeszcze nikogo tu nie ma poza nami. Kawka włoska - może być.
No i znów czujemy się jak w domu, bo w albańskim Ulcinju generalnie słychać albański, a i nazwy ulic mają więcej wspólnego z Albanią niż Montenegro.
Póki co też Was chyba średnio zainteresuje co robimy - a mianowicie łazimy po sklepach z koralikami i innymi błyskotkami bo takie hobby mamy :D:D I po odwiedzinach w 3 sklepach mamy tego dość trochę - ale jakie śliiiiiiiiiczne . Zahaczamy jeszcze o targowisko, gdzie byłyśmy rok temu, ale tym razem długo tu nie zabawimy.
Jest duszno i pochmurnie - znaczy się albo będzie padało albo nie :D:D Robimy fotki różnym zjawiskom, które nam się podobają.
I mimo tej pogody, na plaży jak zawsze - zagęszczenie takie, że nie zamierzamy się tu wbijać.
Jakieś półtorej godziny spędzamy z sklepie z płytkami co trochę konsultując z Drusillą czy to warto, czy tamto trzeba i czy to chce
Dokonujemy jeszcze obserwacji browarnianych.
Miałam coś z mózgiem
Mocnych wrażeń szukamy w WC. Mocne wrażenia są. Ekwilibrystyka, której nauczyłyśmy sie w górach pozwala na w miarę bezpieczne skorzystanie z tego przybytku
A szefem przybytku jest ojciec trójki prześlicznych dzieciaczków. Dzieciom rzecz jasna nie odpuszczamy i zmuszamy je do wdzięczenia się do aparatów
Kolejne kilka godzin upływa nam na robieniu fot temu i tamtemu:
ORAZ:
1. łażeniu bez sensu
2. szukaniu koszulek z napisem Montenegro bądź Crna Gora - GUZIK. Nie ma. Koniec sezonu. Albo jeszcze sobie nie wyprodukowali dla promocji kraju
3. kupowaniu różnych pierdółek dla naszych najbliższych. W sumie kubeczki z albańskimi napisami podobają sie nam najbardziej
4. idziemy w końcu coś zjeść
5. nie pamiętam jak jedzenie się nazywało, ale było to coś jak nasze gołąbki. I była sałatka i piwko (dopisek tegoroczny: Rrrrrrrrrany - to były czasy, kiedy wybierałam piwo zamiast wina... Chyba miałam coś z mózgiem...)
Po zjedzeniu tego czegoś (objadłyśmy się straszliwie!!!!!)dochodzimy do wniosku, ze dalsza włóczęga nie bardzo ma sens i zmierzamy w stronę dworca autobusowego.
SHTRIGA!
Ale, ale...!!!!!! Po drodze mijamy wypożyczalnię video pod nazwa SHTRIGA! Nooooo nie podaruję przecież tych odwiedzin! Zagadujemy z chłopakami z wypożyczalni i usiłuje odkupić od nich koszulkę firmową - nic to, że rozmiar taki, że wyglądałabym jak trampkarz w koszulce reprezentacji. Koszulka ma i z przodu, i z tyłu napis SHTRIGA. Chłopak - choć czarujący - nie daje się namówić. Proponuję mu nawet 10 euro!!!!!!!! On nie, że zabije go szef. W końcu proponuje mi przejażdżkę firmowym skuterem. Tym razem ja wymiękam i dziękuję, ale obfocić się przy skuterze jednak zamierzam.
Wzajemne przekomarzanie się trochę trwa i jest wesoło. Obserwuje nas cała ulica. Łącznie z właścicielami cukierni naprzeciwko. I tam tez zaraz wejdziemy na słodkości. Jeszcze trochę i chyba pęknę, no ale ciasteczka takie kuszące!!!
Po ciasteczkach - nie ma co marudzić! Właśnie przyjechał nasz bus! Wskakujemy po to, by oczywiście polecieć na plażę w Utjesze.
YES! Nareszcie coś się dzieje
Znowu NUUUUUUUUUDA :D:D. A na dodatek pogody nie ma... Niebo zachmurzone, można nawet rzec, że wieje chłodem... Rozrywką staje się pisanie smsów do całego świata . Wiola zabawia się układaniem ludzików z kamieni, robieniem im zdjęć komórką... Atmosferę ożywia nieco przyjazd hummera. To właściciele dyskoteki huczącej obok naszego namiotu, którą jak tak dalej pójdzie odwiedzimy w celach rozrywkowych w nocy :D:D
Aż nagle.. OOO ŁAŁ!!!!! Na plaży lekkie poruszenie. Każdy patrzy na sąsiada czy poczuł to samo. Ja na Wiolę też. No tak - ona też to poczuła... Ooooo rrrrrrrany - właśnie przeżyłyśmy trzęsienie ziemi!!!!!!!! YES! Nareszcie coś się dzieje Znów nam przychodzą myśli o tsunami, ale spotkałyśmy dziś po południu na kempie żółwia, który nie uciekał :D:D A zwierzęta podobno czują te sprawy i uciekają, więc może jednak nie należy się obawiać...
Oooo po chwili znowu. No nieeeźle... Ten mocny akcent dnia dzisiejszego nadaje sens wysyłaniu przez nas kolejnych smsów
Po tych atrakcjach znów snujemy się między kempem a plażą i znów lądujemy na kawie i ciachach - w Tropicanie. Koniec sezonu chyba za chwilę, bo poza nami siedzi tu może czworo ludzi. Na nasz widok ożywia się z kolei DJ i zapodaje jakąś popową muzykę... hiszpańską:) Jeden kawałek się nam podoba i sobie go nagrywamy komórką DDDDDDD Od dziś ta forma spędzania wolnego czasu zostaje przez nas ochrzczona manianatropicana (nie umiem znaleźć na klawiaturze wężyka nad n).
I tyle, bo cóż więcej. Nocą nas budzi jakże bliskie sercu każdego Polaka: O k...wa, ja pier...ę - powtarzane z częstotliwością większą niż dzisiejsze dwa wstrząsy. Aaaa tak - jakiś młodzieniec na ścigaczu wraz ze swoją dziewczyną ściągnęli na nasz kemp i usiłują w potwornym deszczu rozbić namiot. Nie bedziemy się wtrącać, bo te K...Y są preludium do ich dramatycznej kłótni. Ale on jej nie tłukł no i szybko ich rozmówki polsko-polskie ucichły, więc uznałyśmy, że się nie pozabijają...
Laku, laku!!! Jutro niedziela, pojedziem do Baru!!!