24 sierpnia 2006
Pożegnalny poranek
Słonko jest już wysoko, kiedy otwieramy oczy. Wolontariusze z ekipy Artana już wychodzą na zajęcia z dziećmi: angielski, zabawy plastyczne, sportowe itp.
My leniwie wyłazimy z namiotu, kontaktujemy się z wodą, coś tam jemy na śniadanie - chyba arbuza
:D:D Za chwilę skończy się prąd, ale jeszcze włączam ładowarki baterii do aparatu i komórki. Oczywiście zaraz potem nie odmówimy sobie sesji foto w naszym 4x4;)
Krótka rozmowa z Artanem - nie chcemy go męczyć, bo czeka go wizyta u dentysty... Ale umawiamy się na krótką wycieczkę po okolicy. Właśnie przyjechali wolontariusze z Włoch, którzy budują niedaleko dom parafialny - o ile nie pomyliłam nazwy to chyba w Jubicy. Ale mogłam się pomylić, bo Artan i będący tu z nim ks. Tomek z Polski mają kilka kościołów do obsłużenia - w tym także placówki w górach (w Bodze, która kilkoro z Was zna też). Artan chce nam pokazać tę budowę.
Wskakujemy do naszego 4x4. Przejazd przez Koplik daje nam wyobrażenie o tym, kim Artan jest dla tych ludzi. Właściwie to zatrzymujemy się co kilka metrów. Chyba co drugi mieszkaniec Koplika chce Artana pozdrowić, zamienić z nim kilka słów. A sam Artan też do każdego zagaduje, dzieciaki machają mu już z daleka. Jest tu - o ile się nie mylę - od dwóch lat. Razem z Tomkiem zrobili kawał dobrej roboty. Nie brakowało tu napięcia między chrześcijanami (niedaleko swój kościół mają także prawosławni) a muzułmanami. Maleńki dom, w którym mieszkają księża (2 pokoiki i kuchnia) stał się miejscem kojarzonym z ludźmi, którzy każdemu pomogą i załagodzą każdy konflikt.
Koplik - jesteśmy w szoku
W końcu dojeżdżamy na wielki płaski teren, gdzie stoi już kościół i gdzie buduje się dom parafialny. Słyszymy, jak szybko - dzięki sponsorom z Włoch - posuwają sie prace. I przy okazji dowiadujemy się, jaki boom przeżywa budownictwo w Albanii, a co za tym idzie jak potwornie drogie są wszelkie materiały budowlane.
Artan chce by normalnie w ciągu roku szkolnego było to miejsce spotkań dla najmłodszych i młodzieży - to oni tłumnie lgną do wszystkiego, co się dzieje przy kościele. Ale po tegorocznych wakacjach wpadł na nowy pomysł - dom będzie zbudowany tak, żeby podczas wakacji każdy taki avanturista
jak my, Zawodowiec i jego team czy tym podobne Typy
bez problemu znalazły tu miejsce na nocleg i trochę wody w kranie
.
Znów upał daje się we znaki. Zagadujemy do Włochów, chodzimy po budowie, ale nie jesteśmy tu przydatne, więc Agnieszka prowadzi nas do kościoła, gdzie maluje swój fresk. To kościół Wniebowzięcia Matki Bożej. Agnieszka pomysł miała swój, ale wszystko konsultuje z mieszkańcami parafii - to w końcu ich kościół i mają prawo oglądać w nim to, co się im podoba.
Spędzamy tu trochę czasu, aż Artan proponuje nam wycieczkę nad Jezioro Szkoderskie. Oczywiście jedziemy! Sielskie widoczki, choć brzeg jeziora uśmiecony do granic przyzwoitości!
Artan podrzuci nas jeszcze do miasta - sam ma jeszcze trochę spraw związanych z budową. My wyruszamy do kafejki internetowej w Kopliku. A tak w ogóle to jesteśmy w szoku, bo 5 lat temu Koplik to była taka wioseczka z meczetem, dwiema knajpami i handlującymi na ulicy wszystkim babeczkami. Teraz ruch tu jak w Rzymie! Samochód na samochodzie, tłum busów do Szkodry, sklepów i knajpek co niemiara! No i ekskluzywna kafeja internetowa! 5 lat temu jedna najbliższa była w Szkodrze!!! A teraz tu taka superowa! Piszemy Wam stąd dwa słowa - chyba w wątku Typa o Czarnogórze i Albanii - sprawdzamy pocztę i idziemy na zakupy!
Postanawiamy znaleźć jeszcze fryzjera
Mijamy najpierw peryferia, gdzie przy drodze babeczki handlują jakimiś secondhandowymi ubraniami i butami. Stosy tego leżą na ziemi.
W owoce i warzywa zaopatrujemy się u zaprzyjaźnionej z Agnieszką pani.
Bardzo chcemy sobie kupić czerwone albańskie koszulki z ich dwugłowym czarnym orłem. Niestety są w jednym w mieście sklepie i to tylko takie w rozmiarze L albo i więcej. Nie chcę takiej wielkiej. Ale za zainteresowanie sklepem dostajemy od sprzedawcy... tra la la la - bombowe kolczyki odpustowe. Bardzo to sympatyczne, śmiejemy się w sklepie, a potem umieramy ze śmiechu także na zewnątrz! Postanawiamy znaleźć jeszcze fryzjera i jeszcze kupić sobie takie błyszczące kiecki w jakich babki chodzą do kościoła w górach. Nabijamy się, a zimą zobaczę, że to hitowe kreacje sylwestrowe także u nas!!!
To ten pan od kolczyków i jego biznes:
No i jeszcze uśmiechamy się do pana rzeźnika, który widowiskowo patroszy jakieś cielsko - ja wiem co to - krowa, cielę czy co to
czarująco nam posuje przy tym truposzu!
Po drodze zabieramy ze sobą karton po brandy - Skanderbeu!!! Karton jest fajniusi - z wymalowanym tymże właśnie albańskim bohaterem narodowym na koniu. Zabieramy - hehe. Wygląda to tak, że chcemy ten karton, a właściwie chce go Agnieszka. Alkohol niekoniecznie, bo gdzie będziemy flachy targać na plecach jak przed nami jeszcze ponad tydzień włóczęgi! Idziemy do monopolowego i mówimy o co nam chodzi. Poruszenie na całego, sklepikarze przesuwają cały towar, wynoszą to czy tamto bo ciasno jest, ale my tak się uparłyśmy na ten karton, że zrobią wszystko, żeby nam go dać
:D:D:D
W końcu mamy wszystko. Karton też
Oglądamy kolorowe domki - znów kolorowe - taka albańska moda budowlana.
Idziemy jeszcze zwiedzić kościół w Kopliku - wrażenie robią na nas stojące przed nim jeszcze bunkry. Mamy wizję, żeby w nich budkę z lodami otworzyć może
Powoli zmierzamy do domku. Czas pakować się i szykować na opuszczenie Albanii...
Podjadamy trochę winogron z plantacji
Artan obiecał, że nas podrzuci na bus. W sumie niepotrzebnie, bo to jakieś 15-20 minut drogi, no ale takiemu gospodarzowi się nie odmawia!!!
DUAM DRITA
Szybko jeszcze coś tam zjadamy (pewnie arbuza
;);) ) i kiedy przyjeżdża Artan, jesteśmy gotowe do drogi. Łzawe pożegnanie - takie w moim stylu
:D:D. Artan odnajduje właściwy bus, razem z kierowca pakują nasze plecaki i otrzymujemy zapewnienie, że wysadzą nas w Szkodrze w miejscu, w którym odjeżdżają busy do Ulcinja. Bo plan mamy taki, że dziś wieczorem lądujemy na plażowanie w miejscowości Utjeha, za Ulcinjem. Będziemy się tu byczyć do końca sierpnia! Tzn. tak planujemy!
:D
Wysiadamy na ogromnym rondzie z pomnikiem bohaterów jakichś tam
. Szukamy jeszcze poczty, bo Wiola musi wysłać kartki. Na poczcie oczywiście kartek żadnych nie ma, a że jest sjesta to i w ogóle nic nie ma
;);). Wszędzie wypisane hasło: DUAM DRITA. I wtedy nie wiedziałyśmy co to znaczy. I dowiedziałyśmy się dopiero w tym roku. Tłumaczenia są według naszych znajomych dwa - wybierzcie sobie, które Wam bardziej pasuje. DUAM DRITA, bo albo wyznanie: kocham Dritę, albo... Chcemy światła! No więc albo jakiś kochaś łazi po mieście i wszystkich informuje o swoich uczuciach, albo to pragnienie przeciętnego mieszkańca Szkodry, który musi słuchać huku generatorów prądu całymi dniami
Odnajdujemy postój busów i dowiadujemy się, że odjazd o 17. Mamy więc jakieś dwie godziny. Pakujemy plecaki do środka i idziemy w miasto - oczywiście z pierwszym zamiarem kupienia koszulki! Wcale nie tak łatwo trafić z tymi rozmiarami! W końcu dla mnie jest, a dla Wioli niestety nie
:(:(:(
Fotkujemy trochę - jest muzułmanka pod pomnikiem, jest Wiola na tle reklamy sieci AMC - cudownie komponują sie kolorystycznie żarówiastą zielenią
Jest jakies terenowe autko, któe nam się tu podoba
Zaczepiamy trochę miejscowe dzieci i koło 17 jesteśmy przy busie.
I tu tajniacko Wiola rzuca: rrrany - jaki gościu! Patrz! No i widowiskowo się robi, bo to firma muzułmańska i trzy czwarte składu - łącznie z kierowcą ma na sobie galabije
Podróż płatna już w Ulcinju ale mamy nadzieje, że nas nie oskubią... Ruszamy w stronę drewnianego mostu i przejścia w Muriqan. Zastanawiamy się po co pan kierowca od przydrożnego sprzedawcy zabiera skrzynki z brzoskwiniami... Niebawem się dowiemy...
Korupcja po muzułmańsku
W busie wszyscy nas zaczepiają. To i moje nogi przyciągają to zainteresowanie (tzn. nie nogi tylko rany na nogach
), i nasze plecaki. Pokazujemy im fotki z aparatu i mówimy, że byłyśmy w Theth. A to TH to się wymawia tak jak w angielskim. Żeby jednak za bardzo nie seplenić, mówię tak trochą inaczej
no i jedna z pasażerek postawiła sobie za punkt honoru nauczyć mnie seplenić właściwie. Splułam się niemożebnie, ale pani była w końcu zadowolona
Nauka albańskiego kończy się na granicy. Myślimy, że czeka nas długie stanie w kolejce... ale gdzie tam!!! Po to były nam potrzebne skrzynki z brzoskwiniami! Tym narzędziem korupcyjnym nasz kierowca zapewnia nam szybki przejazd. Wiola nie podaruje sobie jeszcze fotki legowiska pograniczników.
I mkniemy już do Ulcinja! Wysiadamy niedaleko dworca ichniejszego PKS-u, regulując należność w wysokości... TRA LA LA LA!!! 5 euro za nas dwie! To naprawdę pół darmo! Na dworcu stoimy w tłumie mieszkańców Kosowa - wszyscy czekają na autobusy do Prisztiny. My nasz mamy o 19.30. Duużo czasu. Szalejemy i kupujemy sobie chipsy - taaak
no i figi! Mówię o owocach, a nie o bieliźnie. Poddajemy się również obserwacji ludzi, bo to nasze hobby
O 19.30 wsiadamy z naszymi biletami za 3 euro i mkniemy do naszego celu. W ciemnościach już kierowca nas wysadza przy uliczce prowadzącej na kemp w Utjesze.
O tym, jak kemp wygląda wiemy od naszej formowej lucy63. Tuż obok cudownej żwirkowej plaży. Ale tu obok siebie są dwa... Nie wiemy który to. W końcu wybieramy ten pierwszy. To będzie to - prastare oliwki, a wzdłuż nich namioty i przyczepy. Szukamy szefów, ale nie widzimy... My potrzebujemy tylko maleńki kawałeczek trawy. Znajdujemy go więc niedaleko łazienek i rozbijamy naszą wilczą łapkę bez uzgodnienia z kimkolwiek
Prysznic, pod którym nie ma żywej duszy... i niech wybuchnie nawet wojna - idziemy spaaaaaaaaaaaaać!!!