20 sierpnia 2006
Bilaj o świtu do świtu
To będzie baaaaardzo krótki odcinek. Naprawdę. W sumie to mógłby się ograniczyć to kilku słów: arbuz, wino, kobiety, wesele i dzieci
Poranek zgodny z planem. Darek rusza do swoich obowiązków, a my planujemy co robić. Po śniadaniu zwiedzamy sobie trochę miejsce, w którym mieszkamy. Potem dopadamy parafialne księgi, w których są wynotowani wszyscy ochrzczeni parafianie Darka i jego poprzedników. Ciekawsko oglądamy jakie tu ludzie mają imiona. Fajne mają - takie z seriali wenezuelskich. A to i tak lepiej niż imiona z czasów komuny (kiedy nie można było dawać dzieciom imion chrześcijańskich). Były za to takie z listy ustalonej przez władze: Flaga, Proletariat, Lew, Osioł, Koń - naprawdę ludzie takie jeszcze mają...
Plan jest taki, że dziś totalnie NIC nie robimy! Zbieramy siły na jutrzejszą wyprawę na północ w góry i MAJĘ MAJĘ MAJĘ
. Na 15.00 pójdziemy na Mszę, do kościółka tuż obok naszego domu. Będzie na niej ślub połączony z chrzcinami dziecka młodej pary oraz chrzcinami pana młodego. Taki full service po latach komuny, kiedy nie jest pewne i nigdzie niezapisane czy człowiek przystąpił do sakramentów wcześniej. A para młoda mieszka we Włoszech. Zgodnie jednak z tradycją i wewnętrznym przekonaniem, ślub chcą wziąć w Albanii, gdzie mieszkają rodzice, dziadkowie i całe starsze pokolenie ciotek i wujków...
Ale póki co jest rano i... przystępujemy do wyboru miejsca na to leżenie bykiem. Każda z nas trzech zaopatrzona w karimatę szuka kawałka podłogi, gdzie byłyby odczuwalny przeciąg. Nie ma szans... Chyba nawet nie ma sensu - bo w efekcie tylko człowiek sie bardziej poci. Tzn. pot zalewa powieki nawet z wysiłku po zwykłym mrugnięciu... Głośno myślimy, że gdybyśmy żyły w jakichś czasach niewolnictwa, to może byśmy się załapały na jakiegoś wachlującego nas egzemplarza. A tak to same się wachlujemy (i tak dobrze, że wachlarz ze sobą zabrałam
- tusz do rzęs, sukienka, wachlarz... I ja podobno w dzikie góry się wybierałam
).
Obiad: arbuz w czekoladzie i winie
Koło południa - czas na obiad. W naszym przypadku są to wariacje na temat arbuza. Mój patent jest nieskomplikowany - po prostu pochłaniam tak jak jest. To uczucie, kiedy cały dziób wkładasz do arbuza - coś pięknego i niedrogo
Wiola jak zawsze szuka walorów estetycznych w szokujących połączeniach: je arbuza z nutellą (SERIO!). Razem oczywiście wpadamy na pomysł słynnego klasyka: wlać wódkę do arbuza i do lodówki. Ale okoliczności są przeciwko nam: nie mamy wódki (tzn. jakaś miejscowa rakija by się znalazła, ale... nooo tak - jutro jednak trzeba być w 100% formie
), a poza tym nie ma prądu, żeby się ten wynalazek mógł schłodzić w lodówce. Prąd - jak co dzień przy dobrych układach - będzie wieczorem...
Ale jest wyborowe trzecie wyjście - odnajdujemy jakieś wielgachne kieliszki i wrzucamy kawałki arbuza zalewając je pysznym wytrawnym winem (nie wiem czy nie gwizdnęłyśmy jakiegoś mszalnego z zapasów). I tak się delektujemy przez kolejne kilka godzin (naprawdę kilka... - dzień LB)
Przed 15.00 wraca Darek, więc znowu okazja do pogadania o tym, co, gdzie i jak, kto z kim i czemu
. Niektórych jego parafian już poznałyśmy, więc łapiemy układy
Po chwili jesteśmy na ślubie w kościele - pani młoda w letniej sukience, pan młody też na luzaka, goście podobnie - bo gdzie w taki upał się stroić. Makijaż na szczęście wytrzymuje jeszcze i panie nie mają oczu na policzkach, a ust na brodzie.
Dołączamy się rzecz jasna do życzeń, fotkujemy, trochę stoimy z młodzieżą przed kościołem. Właściwie 3/4 ludzi, którzy chodzą do kościoła to młodzi. Ich rodzice w większości - nie czują takiej potrzeby. Komuna zrobiła w ich życiu swoje.
Rozmowa się nam średnio klei. Bo nie znamy włoskiego. A po albańsku: dzień dobry, dobranoc, dziękuję, pomidor, arbuz to trochę za mało...
Nie siedzimy długo w domu - zabieramy się we trzy z Darkiem na wycieczkę po Bilaj. On jedzie odwiedzić jedną chorą panią. To my z nim. Przy okazji nabierzemy wody z takiego ujęcia, z którego ponoć jest lepsza od tej z kranu
. Nie wiem, nie sprawiało mi to różnicy. Ale skoro gospodarz mówi, ze stamtąd lepsza, to się zgadzamy.
A co robiłyśmy w czasie, kiedy Darek był u staruszki, to popatrzcie na fotki. Jak zwykle z dzieciakami dogadać się najłatwiej...
Wieczór, to pakowanie naszym gratów i czytanie relacji naszego forumowego Typa o jego zdobyciu Majki. A ja sobie potem ucinam jeszcze nocne pogaduchy z naszymi gospodarzami na tematy filozoficzno-eschatologiczne
Myślę sobie - przyda się trochę zadumy nad tym, co w życiu ważne - jakbym tak miała życie w Albanii zostawić... Dzisiaj się śmieję, ale pojutrze - tzn. 22 sierpnia wcale mi nie będzie do śmiechu...
(PS. TO ZAPOWIEDŹ EMOCJONUJĄCEGO ODCINKA z drastycznymi fotkami
, ZOSTAŃCIE Z NAMI
Nie zniechęcajcie się jeszcze
)
Tzn. wcale nie pojutrze, bo jutro...
Jest druga nad ranem. Prądu oczywiście już nie ma. Na sen zostały mi ze 4 godzinki. O siódmej ruszamy na północ...