Ahoj przygodo! Przygodo ahoj
!
Jeszcze nawet nie jesteśmy na półmetku, a tu za chwile będziemy na pewno czytać relacje z majowego łykendu. Nie ma co gadać. Piszemy dalej!
16 sierpnia
Znów kozaki
Leniwy poranek zdobywców - leniwy hehe. Jest siódma, a już czynimy honory pań namiotu.
Przy domu Miny spotykam Milicę - mówię jej jak czołgałyśmy się na BK wczoraj. Oni doszli za pięć godzin. Mówi, że siedem godzin tym szlakiem, to norma. Proponuje nam, żebyśmy dziś się nie męczyły, tylko Zminje Jeziorko pooglądały - to pół godziny spacerku z kempu. Nie wiem czy wierzyć tej pół godzince. Na razie mamy inny plan.. Chcemy dziś zobaczyć słynny most na Tarze. Trzeba dojechać do przystanku Djurdjevica - wiemy od Jovana - hehehhehe, że tam trzeba wysiąść.
(Uczucie jakoś niestety przygasło. Jeno w wieczornym wietrze niesie się od czasu do czasu Jovanowe łkanie: Ruza ruzica, Viola, Violica... Ale ona już nie jego...
)
Znów 3-kilometrowy spacer do Żabljaka - do dworca PKSu tutejszego. Pogoda zapowiada się cudna. Mijamy zorganizowaną wycieczkę Polaków - PTTK z Rzeszowa - o ile dobrze pamiętam. Spotkamy się na szlaku jutro.
Robimy fotki wszystkich rozkładów jazdy - gdybyście byli zainteresowani, to piszcie - prześlemy.
Kiedy przyjeżdża nasz bus... okazuje się, że pojedziemy z kozakami znowu! Hehe. Blondyn za kierownicą. Poznają nas - wzajemne ha ha hi hi i jedziemy w stronę Pljevlji jakąś trasą wycieczkową typu: Bielsko-Katowice przez Chiny (dla wyobraźni Czytelników z północy PL np. Bydgoszcz-Toruń przez Lizbonę). Bilety po 3 euro. Nie dziwota - za wycieczki się płaci
.
Fajnie jest, bo z busa oglądamy okoliczne wsie, do których nigdy byśmy nie zbłądziły. Kierowca i bileciarz są jednocześnie listonoszami - co rusz ktoś im podrzuca jakieś pakunki, żeby podrzucili do następnej wioski.
Nie wiemy za bardzo kiedy wysiąść, ale mostu nie da się nie zauważyć. Wysiadamy tylko my. Chłopaki rzucają uśmiechy i wolno odjeżdżają. Wysiadamy - a tu ukrop - chyba z 45 stopni. Kiedy zaczynamy się rozbierać na przystanku, kozaki z piskiem opon wracają jakieś 20 metrów i zaczepnie trąbią zachęcając do przyśpieszenia tych czynności. Obyśmy już się nie spotkali!
Inne atrakcje
Trochę się z siebie śmiejemy, bo poza mostem naprawdę nie ma tu co liczyć na inne atrakcje. Obchodzimy most z jednej i drugiej strony, strzelamy fotki, przechadzamy się po kilkadziesiąt metrów w uliczki za nim i przed nim. Jest tak gorąco, że więcej nam się nie chce. W końcu siadamy pod drzewami na drugim końcu mostu i... robimy za przewodników, bo zatrzymują się przy nas co trochę samochody na... polskich numerach i pytają o drogę tu albo tam no i o Durmitor.
Kiedy już widzimy, że siedzenie dłużej nie bardzo ma sens. Zmierzamy w stronę przystanku - to znaczy najpierw usiłujemy się domyślić (zapytać nie ma kogo) czy przystanek jest przed czy za mostem
. I w tym momencie spotykamy... Pavla i Fionę! Opowiadamy sobie trochę o naszym Żabljaku. Oni nie wybrali się na BK. Byli na Sedlu i już chcą stopować do Mojkovaca. My po skosie skrzyżowania - z powrotem do Żabljaka. Nie mamy szczęścia ani my, ani oni. Dzień taki, że ruch w ogóle jest nikły. W końcu my mamy więcej szczęścia, bo... nadjeżdża bus kozaków. Myślimy, gdzie by tu się schować, żeby nie jechać z nimi, no ale głupio uciekać
! Nie ma szans nie spotkać ich wzroku... he he he.
Trasa znów wycieczkowa. A kiedy dojeżdżamy do Żabljaka, wymyślamy, że idziemy do jakiejś knajpy, w której siedzą tyko miejscowi i spróbujemy czegoś żabljackiego!
Niedaleko dworca, idąc "w dół", do miasta (a nie na stepowisko) po lewej, widzimy jakieś knajpiątko. (W kronice wyprawy
mam napisane OTOKA. Pojęcia nie mam, co to znaczy. Może to nazwa knajpy???) W środku właściciel i dwie gadające z nim babki, obwieszone naręczami ziół.
Koniecznie chcemy spróbować tutejszego - jak wieść gminna niesie - bardzo drogiego przysmaku - kajmaku, miejscowego sera. Pan proponuje nam smażone papryczki z tym czymś. Oczekując na efekt, zamawiamy jedno Niksicko i dwie szopskie sałatki. O raany - pan spogląda na nas nie ukrywając w mowie i wzroku straszliwego szoku
. Jedno piwo??? Na dwie??? I oczywiście przynosi dwa. I oczywiście zmarnuję 3/4 tego mojego, bo ja jestem ewidentnym zagrożeniem dla ciągłości tradycji przemysłu piwowarskiego na całym świecie. Mam piwne potrzeby bardzo skromne i w towarzystwie wystarczy, że podpiję innym po 3 łyczki
.
Knajpa bardzo fajna - "umajona" widoczkami górskimi i narciarskimi gratami sprzed wieków. Jesteśmy tak nieziemsko głodne, że kiedy pojawiają się papryki, pochłaniamy je z dzikością i lubością nieokrzesaną
. Gorący serek, którym oblane są papryki jest ostry ale WARTO było
.
Objadłyśmy się tak, że teraz nic tylko toczyć się na kemp. Mina znów z towarzyszami broni w knajpie - tej co 2 dni temu
. Chyłkiem przemykamy pod płotem, żeby nie być zaproszonymi na imprezę.
Po drodze usiłujemy tez wypatrzeć wczorajszego szpiona turystycznego w takiej budce, do której nam się polecił zgłosić z wiadomościami o Minie. Tego też olewamy
:D:D:D:D
Trochę tu, troche tam
Jest cudownie upalnie, ale nie ryzykujemy wskakiwania w stroje kąpielowe
:):) - na celowniku ma nas Jovan. A jakiekolwiek towarzystwo pojawi się obok nas dopiero wieczorem - przyjedzie 3 ogromnych Austriaków na potwornie cudownych Harleyach, para Włochów z Padwy (która będzie miała w planach też Albanię - ona cały czas chyba spała, a on wiecznie gotował
:):) ); i będzie jeszcze czeska rodzinka z dwójką dzieci (które zabrały wszystkie miśki z domu i ustawiały je na dwóch metrowych ławkach.
Ale na razie jesteśmy same. Nie umiem usiedzieć na tyłku i chcę polecieć nad Zminje Jezero. Skoro to tak blisko, to mi szkoda siedzieć tutaj. Bo Wiola niestety musi lecieć do kafejki internetowej - pilne sprawy krajowe jeszcze jej nie opuszczają, więc co trochę wspomaga finansowo czarnogórskie łącza. I podobnie zrobi dziś - ale nie u Obrada, bo tam zamknięte, tylko w jakiejś zdzierskiej kafeji, gdzie się płaci euro za pół godziny
Jest koło 16, kiedy zbieram się nad jezioro. Pół godzinny spacer, do którego zachęcała mnie Milica, w moim wykonaniu jest marszobiegiem Roberta Korzeniowskiego przed otrzymaniem pierwszej żółtej kartki. Idę bardzo szybko, bo chcę zobaczyć jezioro i wrócić przed zmierzchem. A do tej pół godziny podchodzę tak nieufnie, jak aktualnie jedna moja znajoma do sukcesu organizacji kopanych ME w PL
:):)
Jest tak trochę nieszczególnie, bo choć ładna pogoda, na drodze nie ma żywej duszy. Wyprzedziłam taktycznie trzech osiłków, bo z nimi przez ciemny las nie chciałam iść, no to teraz pędzę w samotności. Gdyby nie to oznakowanie na każdym drzewie, to i może bym się zastanawiała czy dobrze idę. No ale na pewno dobrze. I po 20 minutach jestem nad jakimś bajorkiem. Na szczęście znów tablica z podpisem, że to to, bo jak nic bym się zastanawiała czy dobrze dotarłam
.
Tutaj jacyś staruszkowie robią sobie piknik. Żeby nie było, ze tak przyleciałam napstrykałam fotek i wracam, postanawiam obejść bajorko dokoła. Co po pokonaniu 1/4 okrążenia staje się nie lada wyzwaniem, bo nie ma ścieżki. Wspinam się trochę po skałkach, trochę po błocie, trochę po spróchniałych pniach. Aż żem się spociła!!!
.
Koło 17.30 to już naprawdę nie wiem co robić. Nieśpiesznie wracam. Jak bym wiedziała, że to tak blisko, to bym sobie wcześniej dłuższy spacer wymyśliła.
Wiola jest już w namiocie i opowiada mi jak wracając główną drogą Żabljaka spotkała zdziesiątkowaną husarię polską. To rzeszowiacy (jak mi się wydaje), po - jutro się dowiemy - zdobyciu Savin Kuka, wracali ciągnąc za sobą kończyny dolne. I górne też prawie
. Opowiada mi też, jak to w drodze omal nie poległa pod 300 letnim świerkiem, który Mina (poszerzając dojazd na kemp) ściął jej wprost pod nogi. Niezły ubaw przy tym miał.
Wieczór upojny jak zwykle, choć trzeba było już nieco pokombinować, żeby się spokojnie wykąpać pod prysznicem, albowiem robiła się kolejka przy rosnącym natężeniu ruchu...
Spać nam nie daje widok Miśka (prawo skos
). Jutro przyjrzymy mu się z bliska. Veliki Meded - 2287 mnpm będzie nasz
Podejmujemy też decyzję co dalej. No więc tak - jutro Misiek. A w piątek opuszczamy Durmitor, jedziemy do Podgoricy, stamtąd forsujemy granicę z Albanią i jedziemy do Darka - pod Tiranę. W Góry Przeklęte pojedziemy razem w poniedziałek, więc można by czas wykorzystać na towarzyskie pogaduchy z Darkiem i - wreszcie - na zobaczenie Tirany
. Taki mamy plan:)